Koniec ery subkultur?

Czy subkultury muszą odwoływać się akurat do toposu buntu?

Więź 2-3/2012

Koniec ery subkultur?

Z Marcinem Sińczuchem rozmawia Ewa Karabin

Karabin: Punki, hippisi, hip-hopowcy – te subkultury kojarzą się nam z kontestacją rzeczywistości. Czy istnieje realna zależność miedzy subkulturą młodzieżową a buntem?

Sińczuch: Barbara Fatyga w książce Dzicy z naszej ulicy stwierdziła, że subkultury młodzieżowe odwołują się do toposów kulturowych, które są elementem naszego dziedzictwa kulturowego, ale nigdy nie miały charakteru dominującego. To może być topos cyganerii artystycznej, walki o równe prawa dla każdego, walki o sprawiedliwość społeczną, topos buntu przeciwko silniejszym. Jeśli spojrzymy na historię cywilizacji, wówczas zobaczymy, że to wszystko już było – może w innych konfiguracjach i proporcjach, w nieco innych kontekstach. Weźmy choćby chrześcijaństwo, które jest ufundowane na niezgodzie, na kontestacji, na walce o sprawiedliwość, rozumianych jako tworzenie nowego świata, nowych reguł.

Karabin: Ale czy subkultury muszą odwoływać się akurat do toposu buntu?

Sińczuch: Subkultury młodzieżowe zajmują wyrazistą postawę w stosunku do całej otaczającej je rzeczywistości albo do pewnych jej elementów. Wyrazem tej postawy może być dbałość o swój ubiór zewnętrzny, czego świetnym przykładem są chociażby skini, którzy ubierają się bardzo czysto, schludnie, mają zawsze wypastowane buty itd. Czy to jest bunt? Jest to pewna forma komunikacji. Niektórzy badacze twierdzą, że należy traktować subkulturę jako pewną formę ekspresji, komunikacji właśnie – jako tekst kulturowy, który trzeba dopiero odczytać. Co młodzi ludzie komunikują przez to, że tworzą subkultury wyraźne ideologicznie? Tak funkcjonowali punkowcy czy hippisi – tworzyli system, który odnosił się do kwestii ogólnoświatowo-cywilizacyjnych. Ale były takie subkultury, które w ogóle nie niosły żadnej ideologii przez duże „i”, np. bikiniarze. Odrębnym przypadkiem są hip-hopowcy, którzy skupiają się na tym, co tu i teraz, chcą zmieniać świat w skali mikro – porządkować sprawy w sąsiedztwie, na swoim osiedlu, układać relacje między ludźmi. Nie obchodzi ich system światowy, nie interesuje ich Babilon.

Nowoplemienność

Karabin: Co stanowi wyznacznik subkultury? Czy możemy używać pojęcia „subkultura młodzieżowa”, gdy ludzi łączy tylko strój i upodobanie do określonego typu muzyki?

Sińczuch: Przechodzimy do definicji subkultury. Przede wszystkim bierzemy pod uwagę wymiar ideologiczny – wizja świata, preferowane wartości. Potem są elementy stylu życia, czyli ubiór, muzyka, używki, modele relacji wewnątrz grupy, jakieś formy ludyczności. Istotny jest stosunek do zaangażowania w świat poza daną subkulturą, czy jej członkowie wycofują się i tworzą taki bezpieczny bąbel, gdzie kultywują swoje wartości, czy raczej jest to subkultura rewolucyjna, misjonarska. Ważna jest również kwestia socjolektu, czyli języka subkulturowego.

Musimy pamiętać, że taka definicja pochodzi z epoki wielkich subkultur młodzieżowych, których siatka nakładała się na młodych ludzi. W latach 80., gdy ja byłem młodym człowiekiem, byli normalsi, tak jak teraz, ale też były bardzo wyraziste subkultury. Wiadomo było, w której szkole rządzą metale, w której punkowcy, w której skinheadzi. W tej chwili subkultury są gdzieś z boku. Nie są kategorią, za pomocą której młodzi ludzie myślą o świecie, której używają do identyfikacji, do budowania swojego punktu odniesienia. W tym kontekście pojawia się termin „postsubkultura” – określa on model zachowań, gdy młodzi ludzie wybierają sobie pewne elementy z różnych subkultur albo okazjonalnie wcielają się w określoną subkulturę. Idziemy na imprezę w stylu gotyckim, to przebierzemy się za gotów…

Karabin: Ale w ten sposób chyba trudno stworzyć stabilną grupę o wspólnym etosie?

Sińczuch: Paradoksalnie dzisiaj grupy rówieśnicze są jeszcze ważniejsze niż kiedyś – spełniają więcej funkcji i dłużej trwają wytworzone w ich ramach więzi. Kiedyś dla kobiet taka grupa ludzi przestawała być istotna, gdy wychodziły za mąż, a dla mężczyzn – gdy wychodzili z wojska. Wówczas rozpadały się, jak je nazywają psychologowie społeczni, „kliki rówieśnicze”, a tworzyły się federacje par, spędzających ze sobą czas, następnie te pary zamieniały się w rodziny itd. W tej chwili grupy rówieśnicze utrzymują się średnio do trzydziestki, a często jeszcze dłużej. A nawet gdy młodzi zakładają już rodziny, to i tak nieporównywalnie więcej czasu niż kiedyś spędzają ze swoimi znajomymi.

Warto zauważyć, że dziś młodzi ludzie funkcjonują równolegle w wielu środowiskach. Tu się interesuję chorałami gregoriańskimi, gdzieś się udzielam na forum, lubię różowe, więc jestem w klubie internetowym tych, co lubią różowe, ale jednocześnie mam znajomych, z którymi łączą mnie zupełnie inne zainteresowania – wspólna przeszłość, sposób na spędzanie wolnego czasu, kariera zawodowa. Badacze w różny sposób próbowali określić specyfikę tego zjawiska. Francuski socjolog Michel Maffesoli pisał o nowoplemienności. Wspólnoty tworzą się ad hoc z jakiejś okazji, przez chwilę funkcjonują razem, po czym rozpadają się, a ich członkowie odchodzą do kolejnych tymczasowych wspólnot. Takim nowoplemiennym wydarzeniem jest chociażby Przystanek Woodstock.

Karabin: A czy przynależność do z definicji ulotnego nowoplemienia spełnia te same potrzeby, jak w latach 80. przynależność do jednej z wielkich subkultur?

Sińczuch: Subkultura daje mechanizmy identyfikacji swój-obcy. Taka identyfikacja jest ważna zwłaszcza dla młodszej młodzieży, wtedy grupa rówieśnicza jest bardziej scementowana, zhierarchizowana i zintegrowana, ma przywódcę oraz jasne kodeksy i zasady działania. Subkultury dodały nowy repertuar różnic do tych terytorialnych podziałów: my, punkowcy, z tej ulicy, a oni, skini, z tamtej ulicy. Jeszcze do połowy XX w. grupy rówieśnicze skupiające młodych ludzi tworzyły się głównie w oparciu o terytorium: my z tej wsi, z tej ulicy, z tego kwartału, z dzielnicy itd. Subkultura daje ubiór, język, ideologię, muzykę, cały zestaw elementów, które mogą być wykorzystane jako znaki przynależności i wartościowania.

Być może dziś do identyfikacji wystarczą grupy rówieśnicze oparte na relacjach i już niekoniecznie trzeba sięgać po jakieś zewnętrzne wyróżniki. Może to jest sygnał o głębszym wymiarze społecznym? Socjologowie mówią, że społeczeństwo przestaje być federacją odrębnych grup, że granice między nimi robią się płynne.

Nie chce się nam buntować

Karabin: Kiedy zaczęło się rozproszenie subkultur?

Sińczuch: To nie tylko rozproszenie, ale też specjalizacja. Świetnie pokazał to Marsz Niepodległości z 11 listopada. Wtedy można było zobaczyć i mocną prawicę ideologiczną, i pacyfistyczną lewicę, i bojową lewicę. Ale to są tak małe grupy, że na co dzień nie są widoczne. To nie jest propozycja do identyfikacji dla masowego odbiorcy.

Ostatni naprawdę masowy wysyp subkultur nastąpił w latach 90. XX w. Zaliczyć można do niego zarówno tzw. dresiarzy we wszystkich swoich odmianach, opisywanych przez Jacka Kurzępę jumaków, którzy jeździli na złodziejskie wyprawy za zachodnią granicę, gangsta, jak i cały bardzo zróżnicowany ruch hip-hopowy. To był potężny, zauważalny ruch, za którym szła moda, muzyka, styl życia. Jeszcze na początku lat XXI w. hip-hop był witalny, to była wyraźna propozycja, ale w ostatnich latach nawet on gdzieś się rozmył i w tej chwili nie ma już żadnej masowej subkultury młodzieżowej, która mogłaby rościć sobie prawo do przemawiania w imieniu pokolenia czy byłaby istotnym punktem odniesienia.

Ciekawa na tym tle jest popularność wszelkiego rodzaju rekonstrukcji historycznych. Okazuje się, że co jakiś czas lubimy się w kogoś wcielić, za kogoś przebrać. Moim zdaniem to przebieranie się jest wyróżnikiem współczesnej subkultury w przeciwieństwie do subkultur sprzed 30 lat, gdzie kluczowym pojęciem była autentyczność.

Karabin: Czy w ostatnich latach tak bardzo zmieniliśmy się jako społeczeństwo, że zabrakło miejsca dla subkultur?

Sińczuch: Na poziomie ogólnospołecznym możemy dziś zaobserwować proces ucieczki od ideologii. Proszę spojrzeć na dwudziestolecie międzywojenne, tam wszyscy mieli swój etos, od rzemieślnika po polityka. Wszyscy wiedzieli, dlaczego robią to, co robią: dla Polski, dla rodziny, dla honoru, dla budowania wielopokoleniowego interesu itd. Dziś o naszym życiu decydują w dużym stopniu mechanizmy funkcjonowania światowych rynków walutowych czy międzynarodowych banków. Żyjemy w czasach, kiedy świetnie wiemy, jak coś zrobić, mamy wysoki poziom – jak to opisywał Giddens – autorefleksyjności, ciągle opracowujemy nowe procedury, usprawniamy monitoring, podnosimy jakość. Od wychowania dzieci, przez prowadzenie wojny, na procesach gospodarczych kończąc. Wszystko musi być świetnie opisane, więc na każdym etapie musimy przeprowadzać niekończące się ewaluacje. Natomiast ewidentnie obecny jest kryzys celu – wiemy jak, ale nie zawsze potrafimy odpowiedzieć sobie na pytania, po co i dlaczego. To się przekłada na subkultury. Dawniej oprócz elementu ludycznego miały one silnie zaznaczony wymiar ideologiczny, jasno wytyczone cele działania, wizję stanu idealnego, do którego trzeba dążyć. Teraz ważniejsze jest to, że można ze sobą pobyć, realizować się, być autentycznym, znaleźć równowagę między pracą a przyjemnością, robić to, co się lubi, nie dać się wykorzystać przez system.

Młodzi pracujący w wielkich korporacjach nie są już tak gotowi jak ich starsi koledzy, żeby zaprzedawać się swojej firmie. Z jednej strony bardzo trudno o pracę, więc teoretycznie powinna być większa konkurencja, ale w praktyce wcale tak nie jest. Młodzi ludzie stawiają twarde granice: pracujemy do piątej, ewentualnie do wpół do szóstej i już. Pracownik mówi: nie mogę, panie prezesie, zostać na zebraniu zarządu, przepraszam, ale mam basen albo fitness, albo spotkanie koła miłośników chorałów gregoriańskich. Oczywiście musimy tu pamiętać o różnicach w młodym pokoleniu – jak o tym pisze Krystyna Szafraniec – mamy zarówno młodych wygranych, jak i przegranych.

Karabin: Czy upadek etosu i „wielkich ideologii” oznacza też, że coraz mniej chce się nam buntować?

Sińczuch: Bunt pojawia się, gdy mamy do czynienia z pewnym zintegrowanym, spójnym, narzuconym siłą systemem bądź złamaniem obowiązujących reguł. Dziś młodym ludziom nic nikt nie obiecuje poza potem, krwią i łzami. Nikt im też siłą niczego nie narzuca. Nawet tradycyjne pole konfliktu, jakim były relacje między rodzicami i dziećmi, dziś nie stanowi już takiego problemu.

Karabin: Dziś już młodzież nie buntuje się przeciwko rodzicom?

Sińczuch: Na pytanie zadane przez CBOS: „Z kim najchętniej rozmawiasz?” młodzi coraz częściej odpowiadają: „Z matką, z ojcem”. Oczywiście nadal na pewnych poziomach się nie rozumiemy, ale cóż, my, dorośli, sami jesteśmy bezradni w tym świecie, więc nie mamy legitymizacji od młodych, żeby im przykręcać śrubę. W większości przypadków dorośli akceptują to, co młodzi wybrali. Przeciwko czemu mają się ci młodzi ludzie buntować?

Karabin: Istnieje teoria, że młodzi muszą się buntować, aby przez badanie granic określić swoją tożsamość, wykroić się z tła, żeby zrozumieć, kim są.

Sińczuch: To jest koncepcja Jürgena Habermasa, który w toku refleksji nad idealnym obywatelem funkcjonującym w nowoczesnej demokracji doszedł do wniosku, że bez buntu i sprzeciwu w okresie dojrzewania powstają osobowości konformistyczne, które nie stanowią optymalnego modelu osobowości podtrzymującej aktywne, demokratyczne społeczeństwo. Przy czym nie chodzi tu o intensywność buntu, ale o jego świadome przeżywanie. Pożądany jest bunt, który nie jest jedynie reakcją na to, że ktoś mi na coś nie pozwala, więc się wkurzam. Z takiego buntu raczej nie wyrośnie otwarty, nonkonformistyczny, świadomy, odpowiedzialny człowiek. Przecież bunt może być wyrazem refleksji nad samym sobą! Bunt jest wspaniałym doświadczeniem! To poczucie utraty kontroli, wyzwolenie, postawienie wszystkiego na jedną kartę. Jest to uczucie, które – świadomie przeżyte – może zaowocować w dalszym życiu bardzo pozytywnymi konsekwencjami.

Ale nuda…

Karabin: W zeszłym roku na ekrany polskim kin wszedł film Sala samobójców Jana Komasy. Opowieść o nastolatku z zamożnego domu, który nie może się odnaleźć w świecie przesytu rzeczy i ucieka w rzeczywistość wirtualną. W jednym z wywiadów Komasa opowiadał o tym, że spotykając dzisiejszych licealistów z dobrych domów, ma wrażenie, że oni mają wszystko, więc zalała ich fala nudy.

Sińczuch: Dziś dzieci wręcz brodzą w zabawkach, które ciągle przynoszą im rodzice, ciocie, wujkowie, dziadkowie. Chociaż często rodzice trzymają dzieci z dala od telewizora, to nadal otrzymują one niewiarygodną ilość bodźców. Jak sobie z tym radzą ich aparaty poznawcze? Budują wyższy próg wrażliwości. Czyli coś musi być naprawdę „wow!”, żeby wytrącić je z równowagi. To pochodna życia w świecie, który dostarcza taką liczbę bodźców – w tym pokoleniu musiał wytworzyć się brak wrażliwości na te bodźce. Przecież już od lat 20. XX w. wiemy, że systematycznie powtarzany bodziec, nawet jeśli jest przyjemny, z czasem traci wartość stymulującą. Dawniej emocje towarzyszące przeczytaniu dobrej książki czy obejrzeniu świetnego filmu były dużo większe, bo dostęp do takich filmów czy książek był trudniejszy. Dziś każdy może sobie ściągnąć z internetu dany film i obejrzeć go kilka razy – to rodzi znudzenie.

To znudzenie prowokuje oczywiście do poszukiwania mocnych wrażeń, które będą wystarczająco silne i autentyczne, żeby coś zmienić. Młodzi ludzie od zawsze mieli skłonność do przekraczania granic, eksperymentowania ze swoim ciałem, do tworzenia sytuacji granicznych. Nie ma takiego drugiego okresu w życiu, w którym człowiek by tak silnie wierzył w swoją nieśmiertelność jak w okresie młodości.

Karabin: Dlatego coraz częściej słyszymy o różnych formach samookaleczeń – sznytach, przypalaniu, podduszaniu?

Sińczuch: Tatuaże, piercing to cywilizowane formy zabawy z ciałem. We wszystkich tradycyjnych społecznościach istniały ryty przejścia w dorosłość. Często wiązały się one z okaleczeniem albo wystawieniem na ciężkie próby, silny stres. To było potrzebne, żeby zaznaczyć moment przejścia – nie byłeś dorosłym człowiekiem, a teraz już jesteś. We współczesnej cywilizacji takich rytów już nie ma, do niedawna zbliżoną funkcję pełniło dla kobiet zamążpójście, a dla mężczyzn służba wojskowa. Dziś takich markerów już praktycznie nie ma, a nadal istnieje potrzeba zaznaczenia momentu przejścia z pozycji zależności do pozycji niezależności. Młody człowiek myśli: byłem dzieckiem, ale już nie jestem, muszę to jakoś podkreślić, więc może sobie zrobię tatuaż. Jestem inna/inny, widzę to i czuję, chcę, żeby moje ciało też było inne.

Karabin: A czy wspomniane przez Pana znudzenie młodych ludzi przekłada się na ich zaangażowanie w życie społeczne?

Sińczuch: Polacy mają generalnie niski poziom uczestnictwa społecznego. Jesteśmy społeczeństwem na dorobku, mamy więcej do stracenia – ktoś pójdzie na manifestację, a szef go podpatrzy i zaraz może mieć kłopoty... Głównie jednak chodzi o to, że ludzie nie mają czasu, bo pracują. Dziś młodzi ludzie coraz częściej łączą pracę z edukacją. Jeśli ktoś cały tydzień pracuje na normalnym etacie, a w weekendy chodzi na zajęcia do szkoły zaocznej, to gdy w końcu ma wolną chwilę, woli iść ze znajomymi do knajpy, zrobić coś dla siebie, a nie iść na demonstrację.

Karabin: A jednak w Polsce również odbyły się demonstracje „oburzonych”. Prof. Jan Hartman powiedział o nich: „swobodna manifestacja, zresztą nie tylko polskich «oburzonych», przedstawia nam młodzież jako zbiorowość filisterską i egoistyczną. Nie czują wstydu przed jałowym demonstrowaniem niezadowolenia oraz żądań materialnych, bez żadnych, choćby naiwnych, propozycji reformatorskich, bez żadnego idealizmu, wyrażającego się w deklaracji gotowości do jakichś poświęceń czy starań. Jałowe, naiwne, roszczeniowe i bezideowe”. Czy to kolejna odsłona „generacji Nic”?

Sińczuch: Zanim odpowiem, zwrócę tylko uwagę, że demonstracje robotnicze w XIX w. odbywały się pod hasłami „Chleba, pracy”. Na dobrą sprawę im też można by zarzucić bezideowość.

Czy obecnie mamy do czynienia z „generacją Nic”? Ciężko na to pytanie odpowiedzieć. Moim zdaniem prędzej możemy tych młodych nazwać „pokoleniem relacji” – intymnych, przyjacielskich. Albo możemy też ich określić „pokoleniem mikrokosmosu”, czyli ludzi nastawionych na realizację siebie w intymnych relacjach społecznych, najczęściej właśnie przyjacielskich.

Karabin: A może manifestacje „oburzonych” to wyraz społecznego przebudzenia młodych?

Sińczuch: Dla mnie przykładem takiego przebudzenia była akcja młodzieżowa pod hasłem „Giertych musi odejść”. Wtedy dało się zauważyć mobilizację młodzieży, zawiązał się jakiś ruch społeczny, który bojkotował ideę mundurków w szkołach. Co prawda po odejściu ministra Giertycha sprawa rozeszła się po kościach, ale samo zjawisko uznaję za świetną inicjatywę.

Xeroboy

Karabin: W ostatnim czasie w dużych miastach pojawili się młodzi ludzie, których nazywa się hipsterami. W USA ruch pod taką właśnie nazwą pojawił się na początku nowego tysiąclecia, skupiał młodych przedstawicieli klasy średniej zainteresowanym niezależną muzyką i filmem, kontestujących aktualne trendy i mody w kulturze i ubiorze. Gdy patrzymy na współczesnych hipsterów, możemy odnieść wrażenie, że oni nie kontestują mainstreamu, tylko właśnie wyznaczają mu trendy. Antymoda stała się modą?

Sińczuch: W każdej subkulturze jest element snobizmu, szukania idealnego wzorca, dyskusji, kto jest prawdziwy, kto jest fałszywy, kto się podszywa, kto kopiuje. W języku hip-hopu istnieje określenie xeroboy, czyli ktoś, kto ubiera się jak hip-hopowiec, ale nim nie jest. W języku punkowców jest to „sezon”, czyli człowiek, który stawia sobie irokeza po zakończeniu roku szkolnego i przez dwa miesiące jest wielkim punkowcem, a gdy się kończą wakacje, grzecznie go zaczesuje. W każdej subkulturze zawsze są trendsetterzy i naśladowcy, prekursorzy i epigoni. Nasi rodzimi hipsterzy dla wielu ludzi stanowią punkt odniesienia, bo przeciwstawiają się obsesji posiadania, bojkotują pogoń za najnowszymi modelami komórek, najdroższymi autami i znajdują frajdę w tym, na co ich stać.

Taka filozofia przekłada się chociażby na sposób ustalania hierarchii w grupie. Zazwyczaj o miejscu w hierarchii decydują rzeczy, które się posiada – jak śpiewał Kazik – „bo te droższe są lepsze, a te tańsze są gorsze”. To jest gadżeciarstwo, które było widoczne nawet u punkowców, tylko tam konkurencja szła o to, kto bierze mocniejsze dragi, kto będzie większym wojownikiem itd. Hipsterzy nie licytują się w zachowaniach autodestrukcyjnych, natomiast mogą konkurować o to, kto będzie miał bardziej odjechaną pracę, kto będzie na bardziej zadziwiającym wolontariacie. To, że młodzi ludzie pracujący w korporacjach zaczynają mówić w języku jakości życia, dowodzi, że propozycja hipsterska jest żywa i potrzebna. Hipsterzy są jedną z manifestacji pokolenia relacji.

Na drugim biegunie jest emo. Socjolog Małgorzata Jacyno opisywała subkulturę emo jako fenomen kulturalizacji depresji. To subkultura, która opiera się na emocjach wypartych z dyskursu – płaczu, rozpaczy, smutku, tych emocjach, o których się nie mówi, bo przecież wcale tacy nie jesteśmy, a jak jesteśmy, to głęboko to ukrywamy!

Rzeczy wyparte z porządku kultury dominującej stawały się często kamieniem węgielnym subkultur. U hipisów to wolna miłość, brak agresji, maksymalna tolerancja, postulowana przecież w mocno zhierarchizowanym społeczeństwie amerykańskim zaangażowanym w wojnę w Wietnamie. U punkowców – nicnierobienie, bezrobocie, lekceważenie zasad. U rastamanów – sacrum, ale też narkotyki. U emo – depresja, smutek, poczucie braku sensu w życiu, użalanie się nad własnymi emocjami. Młodzi buntują się przeciwko wypieraniu tego z obiegu kulturowego, podnoszą to, co wyrzucone, ale jednocześnie ważne i obecne w ich świecie i to właśnie zamieniają w oś subkultury.

Rozmawiała: Ewa Karabin

Marcin Sińczuch – socjolog, adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się socjologią młodzieżową, antropologią kulturową, zagadnieniem przebiegu biografii i cyklów życiowych. Ekspert Ministerstwa Edukacji i Nauki, członek europejskich forów badaczy młodzieży (Youth Knowledge Experts Board – Council of Europe, EUNYK – European Network of Youth Knowledge). Autor publikacji i książek, m.in. Wchodzenie w dorosłość w warunkach zmiany społecznej, Dwie prawdy o młodzieży polskiej. Raport z badań (współautor).

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama