Refleksje katechetyczne

Forum "Katechety"

To tylko z daleka jest wszystko jasne, czyste, klarowne, proste. Ale z bliska są nieutulone żale, niezabliźnione rany, poczucie krzywdy, resentymenty, a nawet arogancja i bezczelność. I żeby się w tym połapać, nie zgubić się jak w labiryncie, nie popełnić błędu, a do tego nie stchórzyć - na to trzeba mądrości i prawości serca.

ks.  Mieczysław  Maliński

Okrągłe rocznice w specyficzny sposób pobudzają do refleksji i podsumowań. Jest tak z pewnością przy okazji dziesięciolecia powrotu religii do szkół.

Katechetą w szkole wiejskiej, jestem już od sześciu lat. Myślę, że jedną z cech zawodu nauczycielskiego jest - może nawet nie w pełni uświadomiona - chęć permanentnego oceniania, podsumowywania i patrzenia wstecz na własne dokonania.

My oceniamy (uczniów), ale też jesteśmy oceniani przez dyrektorów, wizytatorów, rodziców, uczniów. Odpowiadamy i rozliczamy się z realizacji programu nauczania, zadań wychowawczych. Pytanie zasadnicze: Czy katecheta jest w pełni i do końca zadowolony ze swoich dokonań? Czy w ogóle jest to możliwe w nauczycielskim zawodzie? Jeśli tak, to chyba jedynie tylko jako obronna postawa przeciw lękom i frustracjom, umożliwiająca w miarę poprawne funkcjonowanie.

Spodziewaliśmy się, mówią niektórzy nauczyciele, że jak katecheci powrócą do szkół, to odciążą nas, zaproponują oryginalne i skuteczne metody. Ale jak dotychczas powiększa się obszar patologii, nasila wewnątrzszkolna agresja, narastają ujemne zjawiska wychowawcze. Czy bez katechetów szkoła byłaby gorsza? Może lepsza, bo nauczyciele - nie licząc na nas - staraliby się działać bardziej skutecznie.

Pierwszy wniosek. Nie spełniły się oczekiwania zarówno katechetów, jak i nauczycieli. Mechanizmy szkolne okazały się bardziej skomplikowane, wyzwania czasu przerosły nas.

Patrzę na problemy z pozycji wiejskiego katechety, który nie ma prywatnego życia; uczniowie i rodzice obserwują go, oceniają i rozliczają nie tylko z działalności "szkolnej", ale i z tego, co robi poza szkołą, bo to widzą.

Często mam wrażenie, że nie potrafimy mówić (nie mamy płaszczyzny porozumienia) o istotnych i trudnych problemach naszej pracy. Na konferencjach "udajemy", że wszystko jest w porządku. Oglądamy wybraną lekcję pokazową. Chwalimy ją, a w duchu myślimy, jak ten, perfekcyjnie prowadzący ową lekcję, katecheta radzi sobie z dyscypliną w codziennej szkolnej praktyce. Jakoś głupio zapytać. A może to tylko ja jestem tym nieudacznikiem, a wszyscy są dobrzy. Bardzo trudno jest "zmusić" metodyków, wizytatorów, księży, dyrektorów do przeprowadzenia zwykłej lekcji, ze wszystkimi jej problemami.

Drugi wniosek. Jak to jest z naszą szczerością? Pewne jej prześwity pojawiają się niekiedy w publikacjach. Popadamy w samouspokojenie; no tak, w zasadzie to nie jest najgorzej... Może jest trochę tak, jak pisze ks. Tischner: "Byłem często jak ogrodnik, który grzebie w ziemi ze świadomością, że grzebie o kilka metrów obok miejsca, w którym znajduje się jego «złota żyła»" (Spór o istnienie człowieka, s. 7).

Katecheta, szczególnie wiejski, powinien być dla swoich uczniów (również dla kolegów i nauczycieli) autorytetem w sprawach wiary, moralności, w rozwiązywaniu konkretnych, mniejszych czy większych problemów życiowych. Jak to pogodzić z propagowanym partnerskim i bezstresowym modelem wychowania i nauczania?

Dylemat. Partnerstwo i autorytet stara się w historycznym i społecznym aspekcie ukazać siostra Alina Merdas RSCJ: "Zachód, a zwłaszcza Stany Zjednoczone, marzył o braterskich stosunkach pomiędzy pokoleniami i odrzucił autorytet rodziców. Wpłynęło to na system wychowania i ewolucję w dziedzinie obyczajów. Dobrowolna rezygnacja rodziców czy ich niezdolność do zachowania swego autorytetu niszczą dzieciństwo i okres wzrastania, a młode pokolenie staje się klasą odseparowaną, autonomiczną. Pęka taśma przekazu. Zanika pamięć, historia, sens życia. Życie bowiem traci sens, gdy człowiek nie widzi, że je otrzymał od innych, od Boga, i że zostało ono zorientowane na drugich, na Boga. Cywilizacja czy kultura, które zapomniały o swoim początku i przeznaczeniu, mogą przestać istnieć ..." ("W drodze" nr 2/2000).

Zaobserwowałem, że każdy nauczyciel, mniej lub bardziej świadomie, buduje wokół siebie obwarowany zakazami i nakazami "mur", którego uczeń nie może przekroczyć. Umożliwia to utrzymanie dyscypliny i sensowne funkcjonowanie na lekcji. W zależności od cech indywidualnych nauczyciela różna jest "szczelność" tego muru. Katecheta stara się takiego muru nie tworzyć. Jednak wówczas uczeń odreagowuje frustracje związane z zakazami i nakazami na innych lekcjach, co prowadzi do rozluźnienia dyscypliny. Ale może moje spostrzeżenia nie są słuszne?

Nie spotkałem się z lekceważeniem, arogancją czy ostracyzmem ze strony kolegów nauczycieli. Lecz wielkiego zapału włączenia się w realizację moich propozycji też nie było. Być może mam za mały dar przekonywania. Staram się realizować propozycję A. de Saint - Exupery'ego: "Jeśli chcesz zbudować statek, nie zwołuj ludzi i nie rozdzielaj zadań, lecz ucz ich tęsknoty za dalekim i nie kończącym się morzem".

Myślę, że taką płaszczyzną skutecznej współpracy nauczycieli i katechetów może być wspólna organizacja szkolnych rekolekcji.

Mówiłem o szacunku ze strony nauczycieli. Ale spora grupa katechetów poczuła się zlekceważona przez swoje Władze Duchowe. Ukończyliśmy sześciosemestralne Kolegium Teologiczne. Każdy z nas napisał pracę dyplomową i ... nie mamy tytułu licencjata. Koledzy nauczyciela po trzech jedynie semestrach studiów otrzymują taki tytuł. Drobna niby rzecz, a jednak boli. Ktoś tu czegoś na czas nie załatwił i cierpi spora grupa ludzi.

Współpraca z rodzicami. Doskonaląc swój warsztat metodyczny, wprowadziłem opracowane przez metodyków zeszyty ćwiczeń - moim zdaniem świetne. Sam je przywiozłem z księgarni diecezjalnej. Przez rok dobrze mi się na nich pracowało, chociaż wymagało to ode mnie wysiłku (ciągłe sprawdzanie); lekcje były ciekawe i urozmaicone, a uczniowie zaangażowani. Niestety, po roku rodzice zażyczyli sobie powrotu do tradycyjnych zeszytów. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego.

Sporo jest jeszcze do zrobienia przy utrwalaniu i udoskonalaniu nowych tradycji, takich jak chociażby wigilie klasowe i szkolne, opłatek dla mieszkańców wsi. Sprawą otwartą pozostaje uczestniczenie katechety w pracach i inicjatywach podejmowanych przez radę parafialną i księdza proboszcza. Ważna jest integracja szkoły ze środowiskiem. W mojej miejscowości sporo robi się w tym kierunku, więc ciągle zdobywam nowe doświadczenia.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama