Miłosierdzie wymaga wyobraźni

Z cyklu "Wybierajmy życie"

Niezwykła cisza, z jaką prawie trzy miliony ludzi zebranych na krakowskich Błoniach wysłuchało wezwania Ojca świętego, żeby rozwijać „wyobraźnię miłosierdzia”, każe mieć nadzieję, że słów tych nie tylko słuchaliśmy, ale że je usłyszeliśmy.

Sam termin „wyobraźnia miłosierdzia” przypomniał mi przygodę, jaką miał kiedyś Rilke, wielki poeta austriacki. Wielokrotnie przechodził on obok żebraczki, która zwróciła jego uwagę kamiennym wyrazem twarzy, z jakim czekała na wrzucane jej grosiki. Kiedyś Rilke postanowił podarować jej różę. Twarz kobiety przemieniła się w jeden wspaniały uśmiech. Może po raz pierwszy od lat ktoś ją potraktował jak człowieka.

Trzeba mieć wyobraźnię miłosierdzia, żeby zauważyć zarówno to, w czym powinienem pomóc, jak to, w jaki sposób to zrobić. To chyba dlatego ludzie biedni prędzej zauważą człowieka w potrzebie i starają się na miarę swoich skromnych możliwości podać mu rękę, niż ludzie bogaci. Syty nie zrozumie głodnego — nawet w przysłowiach to zauważono.

Jedna z podstawowych mądrości chrześcijańskich na temat miłosierdzia powiada, że ludzie wcale nie dzielą się na tych, którzy mają możność miłosierdzie świadczyć, i na tych, którym powinno się je okazywać, ale wszyscy, nawet najbiedniejsi, powinniśmy je świadczyć i wszyscy, nawet najbogatsi, go potrzebujemy.

Gdybyśmy sobie trochę tę starą mądrość przypomnieli, o wiele mniej byłoby wśród nas postaw roszczeniowych i o wiele więcej umielibyśmy pomagać sobie wzajemnie. Mniej też byłoby cwaniactwa, pod pozorem biedy wyciągającego od innych albo od społeczeństwa dobra, o które można by (i powinno) zatroszczyć się samemu.

Dawniej nawet żebracy wiedzieli, że nie są jednostronnymi biorcami miłosierdzia. Nie tylko w tym sensie, że nawet żebrak może i powinien okazać serce drugiemu nędzarzowi. Dawny żebrak miał poczucie, że nawet największemu panu ma coś do zaofiarowania — co więcej, nieraz był o to - mianowicie o modlitwę - przez swoich dobroczyńców proszony.

Obyczaj proszenia o modlitwę przy okazji udzielania pomocy umożliwiał dawnym kaznodziejom pouczanie, że kiedy świadczysz potrzebującemu miłosierdzie, nigdy nie wiadomo, kto tu komu więcej miłosierdzia okazuje. Lubili wtedy kaznodzieje przywoływać postać Szymona Cyrenejczyka, który oddał dźwigającemu krzyż Panu Jezusowi ogromnie ważną i bezcenną przysługę, ale zarazem właśnie wtedy Zbawiciel wyświadczył mu nieskończenie więcej miłosierdzia, niż sam od niego otrzymał.

Jeżeli wszyscy potrzebujemy miłosierdzia i jeżeli wszyscy powinniśmy je świadczyć, to rozumie się samo przez się, że nic bardziej nie zatruwa i nie wypacza samej nawet idei miłosierdzia, niż pogarda i postawa łaskawcy wobec bliźniego, któremu chcemy pomóc.

Jest taka piękna anegdota o słynnym lekarzu paryskim z początku XVIII wieku, którego nazwiska niestety nie pamiętam. Był on znany z tego, że wiele dobrego świadczył różnym biedakom i nędzarzom. Ponieważ zarazem był bardzo wybitnym lekarzem, poproszono go pewnego razu, żeby zajął się leczeniem króla. Kiedy przyszedł na dwór królewski, król, a był nim wtedy Ludwik XIV, powiada: „Mam nadzieję, że nie będziesz mnie traktował na równi z twoimi żebrakami”. Na co ów lekarz: „Wasza Królewska Mość, ja swoimi żebrakami zajmuję się tak, jakby byli królami”.

Od strony negatywnej, tę samą prawdę — że miłosierdzie wtedy tylko zasługuje na swą nazwę, kiedy ożywione jest szacunkiem i miłością dla tych, którym jest świadczone — głęboko wyraził święty Augustyn, komentując znane słowa Pana Jezusa: „byłem głodny, a daliście mi jeść, byłem nagi, a przyodzialiście mnie, chory — a odwiedziliście mnie, w więzieniu — a przyszliście do mnie”. Spójrz na te słowa Pana Jezusa — powiada Augustyn — w świetle innych słów Pisma Świętego, jakie znajdują się w słynnym hymnie o miłości: „Choćbym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał”.

Resztę łatwo już dopowiedzieć sobie samemu: Nie osądzajmy innych, czy w dobrym duchu świadczą dobro potrzebującym. Już samo to, że ktoś przyczyni się do tego, iż głodny będzie miał chleb, bezdomny dach nad głową, a bezrobotny - pracę, jest wielkim dziełem. Sam jednak — jeżeli tylko Boża Opatrzność pozwala mi czynić bliźnim coś dobrego — powinienem bardzo przypatrywać się samemu sobie, czy moje miłosierdzie nie jest zatrute jakąś pychą albo postawą łaskawcy.

Mówił Jan Paweł II na krakowskich Błoniach: „Trzeba spojrzenia miłości, aby dostrzec obok siebie brata, który wraz z utratą pracy, dachu nad głową, możliwości godnego utrzymania rodziny i wykształcenia dzieci doznaje poczucia opuszczenia, zagubienia i beznadziei. Potrzeba <wyobraźni miłosierdzia>, aby przyjść z pomocą dziecku zaniedbanemu duchowo i materialnie; aby nie odwracać się od chłopca czy dziewczyny, którzy zagubili się w świecie różnorakich uzależnień lub przestępstwa; aby nieść radę, pocieszenie, duchowe i moralne wsparcie tym, którzy podejmują wewnętrzną walkę ze złem. Potrzeba tej wyobraźni wszędzie tam, gdzie ludzie w potrzebie wołają do Ojca miłosierdzia: <Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj>. Oby dzięki bratniej miłości tego chleba nikomu nie brakowało”.

Otóż nic lepiej nie pobudzi w nas „wyobraźni miłosierdzia”, niż przypatrywanie się różnym, wielkim i małym, bohaterom miłosierdzia. Św. Albert Chmielowski czy Matka Teresa z Kalkuty to postacie powszechnie znane. O heroicznym opiekunie trędowatych, Ojcu Janie Beyzymie z zakonu jezuitów, czy o Matce Marii Karłowskiej, która oddała się pracy wśród prostytutek, dowiedzieliśmy się może dopiero przy okazji ich beatyfikacji. Dopiero co zmarł tragicznie wielki przyjaciel narkomanów, śp. Marek Kotański, Wielu z nas podziwia Siostrę Małgorzatę Chmielewską. Nawet nasz interes społeczny domaga się tego, żebyśmy o tego rodzaju ludziach wiedzieli jak najwięcej.

Ale warto też podglądać różnych zwyczajnych ludzi, którzy robią może coś niewielkiego dla innych, czego robić by nie musieli, a jednak to robią. Takich ludzi na pewno jest wśród nas za mało, jednak arytmetycznie jest ich wielu. Gdybyśmy umieli więcej ich zauważać, cieszyć się dobrem, jakie płynie z różnych ich inicjatyw — ludzi takich na pewno by przybywało. Może niejeden z nas powiększyłby ich grono.

Bo z dobrem jest podobnie jak z podatkami. Najwięcej pieniędzy państwo otrzymuje wcale nie od tych, którzy płacą duże podatki, bo takich płatników jest stosunkowo niewielu. Podstawowe fundusze płyną do kasy państwowej od tych milionów zwyczajnych i raczej mało zamożnych obywateli, którzy stanowią większość społeczeństwa. Podobnie, podstawowe dzieło miłosierdzia wykonywane jest — albo zaniedbywane - przez miliony zwyczajnych ludzi.

Czy jednak starczy nam — naszemu społeczeństwu — wyobraźni, żebyśmy zrozumieli, jak ważne jest to niewielkie miłosierdzie, którym my, zwyczajni, szarzy ludzie, możemy przyczyniać się do dobra innych?

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama