Rodzina kluczem do szczęścia

Wychowywać to kochać i wymagać. Kto z wychowawców kocha, ale nie stawia wymagań, ten rozpieszcza dzieci i młodzież. Kto z kolei wymaga, ale nie wspiera wychowanków miłością, ten myli wychowanie z tresurą, z drylem wojskowym, z okrucieństwem.

- Właśnie ukazała się nowa książka Księdza autorstwa, zatytułowana „Jak pomagać młodzieży w rozwoju?” Do kogo jest ona skierowana?

- Książkę tę kieruję zarówno do rodziców, księży, pedagogów, katechetów, jak i do samych wychowanków, od nastolatków do młodych dorosłych w wieku dwudziestu i więcej lat. Rozwój dzieci i młodzieży zależy zarówno od tych, którzy już są dorośli i podejmują się trudu wychowania, jak i od dziewcząt i chłopców w wieku rozwojowym. Nikogo bowiem nie można zmusić do rozwoju i do pracy nad sobą. Prezentowana publikacja może przydać się wszystkim - od nastolatków do osób w wieku 100 lat i więcej.

- Rozwój osobowy, jak Ksiądz zauważa w swej książce, jest możliwy od poczęcia do końca doczesnego życia człowieka…

- Chyba nawet w wieczności będziemy się nadal rozwijać. Rozwój człowieka to najbardziej niezwykły proces we wszechświecie, przynajmniej w tym widzialnym wszechświecie, który znamy. Nie ma porównywalnie niezwykłego procesu, jak właśnie rozwój człowieka. Dzięki temu rozwojowi początkowo bezradne, nieświadome siebie dziecko staje się kimś, kto potrafi myśleć, decydować, kochać. Nie ma w kosmosie nic podobnie niezwykłego, fascynującego, wzruszającego. Rozwój człowieka jest procesem zdumiewającym nas samych – to po pierwsze. A po drugie, rozwój człowieka dosłownie nie ma granic. Każdy z nas jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Nigdy nie staniemy się równi Bogu i to na szczęście dla nas, gdyż próba bycia jak Bóg doprowadziła do grzechu pierworodnego i do jego dramatycznych konsekwencji, które w jakimś stopniu dotykają osobiście każdego z nas.

Ponieważ jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, a nie na obraz i podobieństwo rodziców czy nawet ludzi świętych, to naprawdę nie mamy granic w rozwoju! Także my, dorośli - nawet bardzo zaawansowani wiekiem - możemy rozwijać się w każdej fazie życia i w każdej sytuacji. Jedna z moich definicji wychowawcy brzmi: wychowawca to ktoś, kto odnosi wspaniałe sukcesy w wychowywaniu samego siebie. Wychowywanie samego siebie, dorastanie do miary świętości na wzór Jezusa, to zadanie, które nigdy się nie skończy. To piękne i fascynujące! Nigdy nie nudzi się życie temu człowiekowi, który się rozwija. A ten, kto jeszcze pomaga innym w rozwoju: własnym dzieciom czy wychowankom w szkole albo w parafii, ma podwójną radość, gdyż nie ma bardziej radosnej formy miłości niż pomaganie komuś w rozwoju. Jeśli ratujemy kogoś, kto przeżywa kryzys, to jest to cenna i heroiczna nieraz forma miłości, ale miłości bolesnej. Natomiast wtedy, gdy pomagamy komuś w rozwoju - oczywiście współpracując z Bogiem! - wtedy jest to niezwykle radosna forma miłości!

- Ostatnio modne stało się mówienie o kryzysie w odniesieniu do sfery materialnej, ekonomicznej, ale ten kryzys ma związek z duchowym kryzysem człowieka. Skąd zatem bierze się kryzys młodego pokolenia w tym głębszym wymiarze?

- W każdej epoce jest tak, że najpierw pojawia się kryzys człowieka – duchowy, moralny, religijny, społeczny – a dopiero w konsekwencji pojawia się kryzys ekonomiczny, polityczny i jakikolwiek inny. Prawdopodobnie bezpośrednią przyczyną obecnego kryzysu ekonomicznego stała się poważna nieuczciwość wielkich instytucji finansowych. Ale źródłem ostatecznym kryzysu jest duchowy i moralny kryzys poszczególnych ludzi, rodzin i całych społeczeństw. Los ludzkości zależy od sytuacji rodziny, zwłaszcza od relacji kobieta-mężczyzna, a najbardziej od relacji żona-mąż, mama-tata. Kryzys dzieci i młodzieży zaczyna się wtedy, gdy my, dorośli, wchodzimy w kryzys. To nie przypadek, że coraz więcej dzieci i młodzieży ma problemy z nauką, z emocjami, z alkoholem, z narkotykami. To nie przypadek, że coraz więcej młodych ludzi nie dorasta do małżeństwa i rodziny, do podejmowania decyzji na całe życie, do solidnej pracy zawodowej. Kryzys dzieci i młodzieży to wynik ich obserwacji sposobu postępowania nas - dorosłych. Żyjemy w kulturze, którą Jan Paweł II nazwał cywilizacją śmierci. Ta niska, czasem wręcz prymitywna i wulgarna kultura - a raczej antykultura - jest cywilizacją śmierci także od strony pedagogicznej, a zatem w aspekcie wychowania. Jest to bowiem „kultura”, która dostrzega w wychowanku jedynie ciało, popędy, hormony, feromony, uczucia i subiektywne przekonania. To „kultura”, która zwraca się do dzieci i młodzieży z toksycznym przesłaniem: żyj na luzie i rób co chcesz! Dominujące, laickie media bombardują przesłaniem: kobieto i mężczyzno, bawcie się sobą i bądźcie niepłodni! Tymczasem Bóg podpowiada nam zupełnie inną filozofię więzi: kobieto i mężczyzno, pokochajcie siebie wzajemnie, odpowiedzialnie przekazujcie życie dzieciom i wychowujcie te dzieci w sposób mądry, zgodny z Ewangelią.

Dostrzegamy kryzys małżeństwa i rodziny. Jednak kryzys ten nie świadczy o tym, że należy „poprawić” tę instytucję, a jedynie o tym, że trzeba solidniej niż dotąd wychowywać człowieka, aby dorastał do trwałego małżeństwa i mógł założyć szczęśliwą rodzinę. Fundamentem wychowania jest to, co dzieje się w domu rodzinnym, a zatem rodzinny styl życia, relacje między małżonkami oraz między rodzicami a dziećmi, hierarchia wartości, priorytety moralne, aspiracje życiowe. Dla głębi wychowania w rodzinie decydująca jest serdeczna przyjaźń poszczególnych członków rodziny z Bogiem lub brak takiej przyjaźni. To my, dorośli, uderzmy się w piersi wtedy, gdy mówimy o kryzysie dzieci i młodzieży, gdyż to my jesteśmy głównymi odpowiedzialnymi za ten kryzys. Przekonują się o tym choćby nauczyciele, gdy wzywają rodziców, bo jakiś uczeń czy uczennica znajdują się w kryzysie. Okazuje się wtedy, że ich rodzice są w jeszcze większym kryzysie, a ich sposób postępowania jest jeszcze bardziej niedojrzały. Zamiast współpracować z nauczycielami w wychowaniu dziecka, tacy rodzice atakują nauczyciela i nie chcą dostrzec popełnionych przez siebie błędów. Trzeba powrócić do normalności w dziedzinie wychowania.

- Na czym polega owa normalność, czyli mądre wychowanie?

- Wychowywać to kochać i wymagać. Kto z wychowawców kocha, ale nie stawia wymagań, ten rozpieszcza dzieci i młodzież. Kto z kolei wymaga, ale nie wspiera wychowanków miłością, ten myli wychowanie z tresurą, z drylem wojskowym, z okrucieństwem. Trzeba powrócić do naśladowania Jezusa, który najbardziej kochał i jednocześnie najwięcej wymagał od ludzi, którzy szli za Nim. „Jak pomagać młodzieży w rozwoju?” to książka, która pomaga powracać do pedagogicznej normalności, gdyż pokazuje podstawy rozwoju dzieci i młodzieży oparte na miłości z jednej strony i na stawianiu ewangelicznych wymagań z drugiej po to, by wychowankowie codziennie stawali się kimś większym od samych siebie, kimś bardziej podobnym do Boga, gdyż to jest miara naszego rozwoju, a także miara radości, do jakiej jesteśmy powołani. Nie ma radości bez miłości, a miłości - bez wychowania.

- Optymalnym miejscem rozwoju młodego człowieka jest zdrowa, pełna rodzina. A czy można też liczyć na pomoc szkoły w wychowaniu?

- Niestety jeśli już, to tylko w niewielkim stopniu. Także szkoła przeżywa poważne trudności. Mogę to powiedzieć z całą odpowiedzialnością, ponieważ od ponad dwudziestu lat jestem regularnie zapraszany do szkół na spotkania z młodzieżą i nauczycielami. Na żywo spotkałem już ponad ćwierć miliona młodzieży w całej Polsce. Pierwsze takie zaproszenie otrzymałem w 1988 roku, a zatem dwa lata przed powrotem katechezy do szkół. Nie ma niemal tygodnia, bym nie był w kolejnej szkole. I wszędzie zauważam to samo: polskie szkoły przeżywają kryzys. Są tego przynajmniej trzy powody. Po pierwsze jednostronne przygotowanie pedagogów. W ramach studiów pedagogicznych przekazuje się jedynie wiedzę i umiejętności praktyczne. Nie weryfikuje się natomiast osobowości, postaw, ani wartości, jakimi kierują się studenci pedagogiki. Egzaminy uniwersyteckie może zdać niemal każdy, ale to nie znaczy, że każdy nadaje się do pracy w szkole i że każdy może być pedagogiem. Na studiach brakuje weryfikacji osobowości i postaw studentów. Jeśli przyjmujemy kogoś do akademii wojskowej, to wymagamy od niego nie tylko określonego ilorazu inteligencji, ale także określonych cech fizycznych i postaw psychospołecznych. Podobnych wymagań brakuje w odniesieniu do kandydatów na wychowawców. Jeśli jakiś student pedagogiki nie radzi sobie z alkoholem, narkotykiem, popędem, jeśli wchodzi w toksyczne więzi i ma ewidentnie błędną hierarchię wartości, to jak można kogoś takiego posyłać do dzieci i młodzieży?

Po pierwsze więc studia są jednostronne, gdyż nie weryfikują w żaden sposób postaw przyszłych pedagogów. Po drugie szkoła jest w szponach tak zwanej „poprawności” politycznej i w związku z tym podtrzymuje skrajnie naiwne i skrajnie szkodliwe mity o spontanicznej samorealizacji, o prawami bez obowiązków, o szkole neutralnej światopoglądowo, o wychowaniu bezstresowym. To w praktyce oznacza, że najbardziej agresywni i niewychowani uczniowie - ci, którzy stresują innych uczniów, a nawet nauczycieli! - sami nie są stresowani, gdyż nikt nie ma odwagi, by zwrócić im uwagę i by wyciągnąć sankcje z najbardziej nawet nagminnego łamania regulaminu szkoły. W większości polskich szkół pedagogiczne mity oraz humanistyczne i ateistyczne ideologie mają przewagę nad faktami i poczuciem realizmu.

Wreszcie po trzecie, nauczyciele zbyt mało przywiązują wagi do przygotowania mądrego regulaminu szkoły i solidnego programu wychowawczego. Zwykle skupiają się na dydaktyce, a w sferze wychowania interweniują dopiero wtedy, gdy policja wkracza do szkoły, bo narkotyk, bo alkohol, bo przemoc, bo kradzież, bo lokalne media zaczynają mówić o danej szkole. Dopóki tego typu zjawisk jeszcze nie ma, to program wychowawczy traktowany jest jako fikcja, tworzona jedynie dlatego, że tak nakazuje Ministerstwo Edukacji, a nie dlatego, że wymaga tego dobro uczniów. Dopiero w obliczu poważnego kryzysu nauczyciele usiłują nagle stać się terapeutami, do czego nie są ani przygotowani, ani upoważnieni. Ponadto jest już wtedy zwykle za późno na skuteczną interwencję. Z powyższych względów polska szkoła jest w głębokim kryzysie i każda placówka potrzebuje pomocy ze strony dojrzałych, odpowiedzialnych i stanowczych rodziców. Właśnie dlatego zachęcam wszystkich tych, którym zależy na rozwoju swoich dzieci, by byli bardziej aktywni na terenie szkoły, by odważnie wspierali nauczycieli, którzy chcą wychowywać a nie tylko uczyć i by sprzeciwiali się „poprawnym” politycznie ideologiom, które zamieniają szkoły w miejsce indoktrynacji, a nawet demoralizacji. W ten sposób mądrzy i stanowczy rodzice mogą pomóc nie tylko własnym dzieciom, ale też dzieciom sąsiadów.

- Obok szkoły pomocą w wychowaniu powinna służyć parafia…

- Tego właśnie mamy prawo oczekiwać od każdej wspólnoty parafialnej. W każdej parafii powinny być ruchy i grypy formacyjne dla dzieci i młodzieży. Ksiądz, który ogranicza się tylko do katechezy szkolnej i przygotowania do sakramentów, w poważny sposób zaniedbuje wychowanie dzieci i młodzieży. Dobrze funkcjonująca wspólnota parafialna cechuje się wielością miejsc formacyjnych, łącznie ze świetlicą parafialną dla dzieci i młodzieży i organizowaniem wypoczynku wakacyjnego.

- Jak Ksiądz Doktor postrzega rolę mediów w wychowaniu dzieci i młodzieży?

- Media mają w tym względzie wielkie możliwości i poważną, społeczną odpowiedzialność. Niestety dominujące obecnie media oddziałują najczęściej w sposób zdecydowanie negatywny. Powtarzają te same slogany, które głoszą „postępowe autorytety”: róbcie co chcecie, żyjcie na luzie, niczego w sobie nie tłumcie, kierujcie się własnymi przekonaniami, upominajcie się o wasze prawa, a zapomnijcie o wypełnianiu waszych obowiązków… Tego typu slogany to powtarzanie dramatu grzechu pierworodnego, kiedy to pierwsi ludzie wmówili sobie, że sami odróżnią dobro od zła i że będą jak bogowie. Gdy człowiek wmawia sobie, że sam odróżni dobro od zła i że poradzi sobie z życiem bez Boga, wtedy zaczyna zachowywać się jak zwierzę. Codziennie stykam się z młodymi ludźmi, którzy myśleli i postępowali tak, jak im kazały „postępowe” media. Teraz płacą za to ceną uzależnień, chorób wenerycznych, rozbitych więzi czy zniszczonych szans na radosne życie.

W tym kontekście znowu pragnę zaapelować do rodziców: tak bardzo fascynujcie wasze dzieci i młodzież radosnymi więziami rodzinnymi i przyjaźnią z Bogiem, tak mądrze i często rozmawiajcie o życiu, więziach i wartościach, o marzeniach, ideałach i normach moralnych, o przyszłości, małżeństwie i rodzinie, by dzieci i młodzież nie interesował kontakt z demoralizującymi mediami. Im bardziej cieszy kogoś życie, tym mniej kogoś takiego interesują te media, które fałszują życie i które oddalają od szczęścia. Jeśli toksyczne media będą widziały odpływ słuchaczy, widzów i czytelników, to zaczną modyfikować swoje programy i kierować je bardziej do umysłów, serc i sumień ludzi niż do ich zwierzęcych instynktów czy popędów. Przeglądając niektóre młodzieżowe czasopisma, odnoszę wrażenie, że są one kierowane do zwierząt, a nie do ludzi. W tego typu czasopismach jest mowa jedynie o cielesności, popędowości, seksie. Nie ma tam natomiast dosłownie nic o moralności, duchowości, religijności, przyjaźni, więziach, wartościach, aspiracjach. Najlepszym sposobem na to, by media przestały szkodzić, jest odpływ odbiorców, a to zależy głównie od rodziny i wychowania. Także w tej dziedzinie zło zwycięża się dobrem. Nie wystarczy powiedzieć wychowankom: „nie patrz na te programy i nie czytaj tych gazet!” Rodzice, księżą, nauczyciele, katecheci powinni wprowadzać dzieci i młodzież w fascynujący świat dobra, prawdy, piękna, miłości i przyjaźni z Bogiem. Dopiero wtedy toksyczne media staną się obojętne dla młodego pokolenia, podobnie jak alkohol i narkotyk jest obojętny dla tych, którzy są szczęśliwi i którzy idą błogosławioną drogą życia.

- Dziękuję za rozmowę!

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama