Podwórka pełne gwaru bawiących się dzieci pewnie już nie wrócą. Nasze dzieci potrzebują jednak nie tylko wykształcenia, ale przygotowania do życia w społeczeństwie. Rodzice muszą o tym pamiętać.
Dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma lasami dzieci i nastoletnia młodzież chętnie razem spędzali czas, całymi popołudniami bawiąc się na podwórku, grając w piłkę, gumę czy klasy, jeżdżąc razem na rowerach, a wieczorem czy przy gorszej pogodzie – zapraszając kolegów do domu, żeby pograć w gry planszowe, pogadać czy pośpiewać.
Zaraz, zaraz… To nie było dawno temu i nie za siedmioma górami, ale w Polsce mniej więcej 30 lat temu. Tak wyglądało moje dzieciństwo i młodość. Należę do pokolenia „dzieci z kluczem na szyi”, czyli urodzonych od połowy lat 60-tych do połowy 80-tych XX wieku. Owszem, odczuwam pewien niedosyt relacji z rodzicami, z których jedno i drugie większą część dnia spędzało w pracy, ale z pewnością nie brakowało mi relacji z rówieśnikami. Miałem wielu kolegów i kilkoro bliższych przyjaciół i mimo, że z natury jestem introwertykiem, codziennie kilka godzin spędzałem w towarzystwie rówieśników.
Myślę, że nikomu nie trzeba dziś udowadniać, że ten sposób spędzania dzieciństwa należy dziś do przeszłości. Podwórka są dziś puste, dzieci i młodzież spędzają wolny czas z komórką w ręku lub przed komputerem, ewentualnie dowożone są przez troskliwych rodziców na kolejne zajęcia pozalekcyjne. Trzeba przecież zapewnić dzieciom możliwie najlepszy start w życiu, więc zapełniamy czas naszym pociechom dodatkowymi lekcjami języków obcych, korepetycjami, zajęciami sportowymi, artystycznymi czy muzycznymi. Czy to wystarczy? Czy jest to faktycznie korzystne dla naszych dzieci? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba zwrócić uwagę na trzy kwestie. Po pierwsze, czy nadmiar zajęć nie przeciąża naszych dzieci, krępując ich naturalną ciekawość świata, samodzielność i potrzebę poszukiwania swojej drogi życiowej? Dalej, czy bierzemy pod uwagę wszystkie aspekty rozwoju, czy też zapominamy o bardzo ważnym elemencie – duchowym? I w końcu, czy dajemy naszym dzieciom szansę na rozwinięcie umiejętności życia w społeczności?
Zajęcia pozalekcyjne a ciekawość świata
Niestety bardzo często zdarza się, że to, co robią nasze dzieci po szkole, nie jest wypadkową ich własnych potrzeb, pragnień i poszukiwań, ale wynikiem niezrealizowanych pragnień i aspiracji rodziców. Owszem, rodzice mogą zaproponować dziecku jakieś zajęcia pozalekcyjne (muzyka, sport, języki obce czy coś innego), ale muszą też umieć rozpoznać własne potrzeby i uzdolnienia dziecka. Czasem wymaga to rezygnacji z jakichś pomysłów, a czasem – po prostu dopasowania własnych wyobrażeń do uzdolnień i charakteru dziecka. Na przykład – dziecko może mieć uzdolnienia muzyczne, ale niekoniecznie musi grać na wymarzonym przez mamę fortepianie – być może bardziej odpowiada mu flet lub skrzypce. Czasem jednak kwestia polega na czymś innym i trzeba rozeznać, gdzie leży przyczyna niepowodzeń.
Dość często problem może leżeć w naszym dziecku. Realizacja życiowych pasji i własnych talentów może napotkać zasadniczą przeszkodę w niewyrobionym charakterze młodego człowieka albo pewnych deficytach psychicznych. Można mieć talent do muzyki, tańca czy języków, jeśli jednak nie wyrabia się jednocześnie systematyczności, samodyscypliny i umiejętności organizacji czasu, najlepszy talent może się zmarnować. Życiowe wyzwania (związane z występem czy egzaminem) są dobrą okazją do ćwiczenia takich umiejętności. Jednak dziecko nie poradzi sobie z takimi wyzwaniami samo – potrzebuje pomocy rodzica lub wychowawcy, który wskaże mu, jak uporać się z problemem, jak „dorosnąć” do wyzwania. W przeciwnym razie wyzwanie może je przerosnąć, a w ślad za tym pojawi się zniechęcenie i porzucenie zaangażowania.
Zdarza się, że problemem jest niewłaściwa metoda lub osoba prowadząca zajęcia. Na przykład, kształcenie umiejętności muzycznych może odbywać się w szkole muzycznej (nastawionej na kształcenie muzyków zawodowych), ognisku muzycznym, szkole prywatnej działającej metodą Suzuki czy inną. Kursy językowe również funkcjonują w oparciu o różne metody. Czasem nie chodzi nawet o samą metodę, a o osobowość i podejście nauczyciela. Gdy widzimy, że dziecku zależy na kształceniu umiejętności, a jednak „coś mu nie idzie”, można spróbować porozmawiać o tym najpierw z samym nauczycielem, później ewentualnie z dyrektorem szkoły, kursu czy klubu, w ostateczności zaś – poszukać innej możliwości kształcenia.
Jeszcze innym źródłem problemów jest nadmiar zajęć. Obserwując moje własne dzieci widzę, jak wiele niepotrzebnych zadań domowych dostają w szkole. Wiele z nich nie uczy myślenia, nie kształci żadnych umiejętności, polega natomiast na mechanicznym wypełnianiu formularzy, kopiowaniu informacji z jednego miejsca w drugie czy robieniu zadań o charakterze testowym. Odrobienie zadania domowego pochłania mnóstwo czasu. Jeśli dodamy do tego szereg zajęć pozalekcyjnych, nasze dzieci będą po prostu przytłoczone nadmiarem obowiązków. Nie powinniśmy się w takiej sytuacji dziwić, że będą próbowały to odreagować gapiąc się w komórkę czy grając w gry komputerowe. Nie znaczy to, że jest to najlepsza metoda odreagowania nadmiernego napięcia, ale wobec braku innego sposobu dziecko sięgnie po to, co ma najbliżej siebie – czyli zazwyczaj po komórkę.
Rozwój duchowy
Rozwój umiejętności intelektualnych i fizycznych jest ważny. Ale człowiek nie ogranicza się do sfery intelektualnej i fizycznej. Ma także duszę. Jeśli zaniedbamy rozwój duchowy, to ucierpią na tym także pozostałe sfery. Można to porównać do treningu piłkarza, który byłby skupiony wyłącznie na jego nogach. Tymczasem bez ogólnej sprawności fizycznej i dobrej kondycji żaden piłkarz nie osiągnie życiowego sukcesu.
Na konieczność rozwoju duchowego zwraca uwagę Papież Franciszek w swej ostatniej adhortacji zwróconej do młodzieży: „Wielu młodych ludzi dba o swoje ciało, starając się rozwijać siłę fizyczną lub wygląd zewnętrzny. Inni martwią się o rozwijanie swoich umiejętności i wiedzy, dzięki czemu czują się pewniej. Niektórzy mierzą wyżej, starają się bardziej angażować i troszczą się o rozwój duchowy” (Christus vivit 158).
To „mierzenie wyżej” nie oznacza perfekcjonizmu, ale po prostu duchową sprawność. Bez tej sprawności, bez umiejętności nawiązania „połączenia z Bogiem” młody człowiek pozostaje sam ze swoimi problemami i głębokimi życiowymi pytaniami. Papież nieco żartobliwym językiem mówi: „Tak, jak się martwisz, żeby nie stracić połączenia z Internetem, upewnij się, czy aktywne jest twoje połączenie z Panem, a to oznacza nieprzerywanie dialogu, słuchanie Go, opowiedzenie Mu o swoich sprawach” (tamże).
Rozwój duchowy nie jest tym samym co edukacja religijna. Owszem, edukacja religijna może pomóc w duchowym rozwoju, ale nie jest jego zamiennikiem. Rozwój duchowy nie polega na gromadzeniu wiedzy o religii, ale na coraz lepszym poznaniu Boga. Chodzi o umiejętność dosłyszenia głosu Boga skierowanego do mnie samego, w głębi serca. Rozwój ten nie dokonuje się jednak w izolacji od ludzi – wręcz przeciwnie, relacje z innymi osobami wierzącymi bardzo pomagają w podtrzymaniu więzi z Bogiem. Szczególnie cenne jest środowisko wierzących rówieśników, w którym młoda osoba może doświadczyć relacji braterskich i dzielić się swoimi życiowymi problemami i pytaniami, a także uczyć się miłości bliźniego, a nieraz – także umiejętności przebaczania i pojednania z innymi (por. ChV 163-167).
Rozwój społeczny
Wielka liczba kontaktów w świecie wirtualnym – setki znajomych na Facebooku czy Instagramie zupełnie nie przekłada się na rozwój umiejętności społecznych. Nie możemy zapomnieć, że opuszczając dom rodzinny młody człowiek rozpoczyna nie tyle „samodzielne” życie, co życie w nowych kręgach społecznych – w nowej rodzinie, w nowych relacjach koleżeńskich i zawodowych. Jako osoba dorosła staje się członkiem społeczeństwa ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Pokolenie osób urodzonych w XXI wieku posiada bardzo słabo wyrobione umiejętności społeczne. Tych umiejętności nie da się nauczyć teoretycznie – nabywa się ich poprzez życie w społeczności. Owszem, psychologia może dać pewne wskazówki, jak zachowywać się asertywnie i odpowiedzialnie oraz jak radzić sobie w trudnych sytuacjach, ale nie wyrobi w dziecku dyspozycji takich jak empatia, wrażliwość na potrzeby innych, umiejętność negocjacji, radzenie sobie z własnymi emocjami, współpraca z innymi, słuchanie ich zdania. Tego uczy samo życie. Ważne jest więc, aby młodzi ludzie mieli okazję do spotkań i współdziałania z innymi młodymi.
Izolacja od grupy rówieśniczej nie jest czymś dobrym. I zazwyczaj nie jest też czymś możliwym – prędzej czy później młodzi znajdą sobie grupę, w której będą się czuć dobrze. Problem polega na tym, że, jak pisze Papież: „ludzie młodzi mogą być narażeni na ryzyko zamknięcia się w małych grupach, pozbawiając się w ten sposób wyzwań życia w społeczeństwie, w szerokim świecie, stawiającym wyzwania i wiele potrzeb” (ChV 168). Dlatego też szczególnie cenne jest wychodzenie poza własną sferę komfortu i dołączanie się do grup i inicjatyw, które otwierają szerzej życiowe spojrzenie na otaczającą rzeczywistość. Chodzi zwłaszcza o wszelkiego rodzaju wolontariat, zaangażowanie w dobro wspólne. Jest to najlepsza szkoła życia, wyrywająca młodych ze skupienia na samych sobie. Ostatni Synod Biskupów poświęcony młodzieży podkreśla niezwykłą wartość takiego zaangażowania: „Szczególną cechą dzisiejszej młodzieży jest zaangażowanie społeczne, chociaż przybiera ono inne formy niż w pokoleniach poprzednich. Obok niektórych osób obojętnych religijnie, wielu innych gotowych jest zaangażować się w inicjatywy wolontariatu, aktywną postawę obywatelską i solidarność społeczną. Trzeba im towarzyszyć i wspierać, aby ujawniły się talenty, umiejętności i kreatywność młodych, oraz zachęcać ich do brania odpowiedzialności.” (ChV 170).
W mediach pojawiają się kolejne artykuły wskazujące na to, że poprzez nadmierną opiekuńczość i izolację od życiowych wyzwań wychowaliśmy pokolenie „życiowych niedorajdów” (nieraz używa się znacznie mocniejszych określeń: „pierdoła”, „nieudacznik”). Jeśli więc chcemy dobra naszych dzieci, jeśli chcemy, aby poradziły sobie w otaczającym ich świecie, nie możemy otaczać ich kokonem, zabezpieczać przed wszelkimi trudnościami i zagrożeniami. Istnieje złoty środek pomiędzy rzuceniem dziecka na głęboką wodę życia i powiedzeniem mu „radź sobie sam” a robieniem wszystkiego za niego.
Zaangażowanie może przybierać różne formy. Jednym bardziej odpowiadać będzie harcerstwo czy skauting. Innym – parafialna czy oazowa grupa młodzieżowa. Jeszcze innym – jakiś rodzaj działalności artystycznej czy społecznej. Jako dorośli powinniśmy się interesować tym, gdzie chodzą i z kim przebywają nasze dzieci, ale nie oznacza to, że mamy ich nie wypuszczać z domu, tylko, że należy mieć kontrolę nad tym, w co nasze dziecko czy nastolatek się angażuje. Jeśli nas coś niepokoi, to zanim „postawimy szlaban”, spróbujmy porozmawiać z dzieckiem oraz z osobą odpowiedzialną za daną grupę. Nie zawsze można uniknąć błędów, ale można z nich wyciągnąć wnioski. Jak ktoś słusznie zauważył „nie myli się ten, kto nic nie robi”. Ważne, żeby nie zniechęcać dzieci do zaangażowania i do współpracy z innymi. Nie chcemy chyba wychować ich na skupionych wyłącznie na sobie i swoim życiowym sukcesie sobków, ale pragniemy, aby w dorosłym życiu umiały nawiązywać dobre relacje. Kiedy miałyby się tego nauczyć, jeśli nie w dzieciństwie i młodości?
Nie ma powrotu do przeszłości. Podwórka pełne gwaru bawiących się dzieci pewnie już nie wrócą. Nasze dzieci, tak samo jak poprzednie pokolenia, potrzebują jednak nie tylko wykształcenia, ale przygotowania do życia w społeczeństwie. Jako rodzice nie zapominajmy o tym i stwarzajmy dzieciom możliwość twórczego i pożytecznego spędzania czasu z rówieśnikami, a wręcz zachęcajmy je do tego. A po powrocie do domu znajdźmy czas, aby posłuchać tego, co mają nam do powiedzenia.
Współfinansowano ze środków Funduszu Sprawiedliwości, którego dysponentem jest Minister Sprawiedliwości