„Nie mogłem, bracia, przemawiać do was jako do ludzi duchowych, lecz jako do cielesnych, jako do niemowląt w Chrystusie. Mleko wam dawałem, a nie pokarm stały, bo byliście słabi; zresztą i nadal nie jesteście mocni.”
Jest taka stara, dobra rada naszych babć dla swoich wnuczek, którą dawały im tuż przed ich zamążpójściem: „Przez żołądek – do serca!”. Tę właśnie zasadę przywołuje dzisiaj, choć w nieco innych słowach, św. Paweł w pierwszym czytaniu, gdy pisze do swoich dzieci duchowych w Koryncie.
Jak rozumieć to obrazowe porównanie? Na czym polegałaby owa duchowa słabość, przypominająca bezradność niemowlęcia, zaraz po urodzeniu? Co mogłoby być owym mlekiem, zastępującym pokarm stały, którego nie można podać niemowlakowi, bo nie potrafiłby go jeszcze przełknąć ani strawić?
Paweł wyjaśnia ową słabość, używając słowa „cielesność”. Mówi mianowicie: „Ciągle jesteście przecież cieleśni! Jeżeli bowiem jest między wami zawiść i niezgoda, to czyż nie jesteście cieleśni i nie postępujecie tylko po ludzku?”
Okazuje się, że samo poznanie Chrystusa i zawierzenie się Jego miłości to nie wszystko! I choć ten doniosły moment można słusznie porównać do NOWYCH NARODZIN, bo łączy się on z darem przebaczenia wszystkich grzechów (zwykle przeżywamy to przyjmując sakrament Chrztu Świętego), to nie oznacza on ostatecznego wyzwolenia od słabości moralnej. Jest raczej darem pokoju serca i darem poznania dobra i zła, co określamy cudem nawrócenia. To tak, jakby człowiek wyszedł z ciemności i wkroczył do pomieszczenia pełnego światła. Już nie musi obijać się boleśnie o ukryte w ciemności przedmioty, ponieważ je widzi! Wie, co obraża Boga (przynosząc cierpienie!), a co prowadzi do radości żywego kontaktu z Bogiem. To coś w rodzaju szczęścia dziecka, które jest w ramionach mamy, ale jeszcze nie wyczuwa, że to dopiero początek! Że przed nim długa droga dojrzewania.
Jest także normą, że na pierwszym etapie życia duchowego Bóg nas rozpieszcza. Musi to czynić, aby wzmocnić naszą wiarę i ufność. Takie są prawa dzieciństwa, także duchowego. W ten właśnie etap wpisuje się cud opisany w dzisiejszej Ewangelii, kiedy to Chrystus uzdrawia teściową Piotra. Jezus dokonuje jeszcze wielu innych cudów. Robią one wielkie wrażenie na ludziach. Nic dziwnego, że chcą go zatrzymać u siebie. Nie wiedzą, iż przemawia przez nich naturalny egoizm i wygodnictwo, a nie dojrzała wiara. Wszak ci sami ludzie za kilkanaście miesięcy będą krzyczeć: „Ukrzyżuj Go!”
To właśnie jest owa cielesność, czyli postępowanie „po ludzku”. Według tego, co dyktują emocje, odruchy. Człowieka na takim poziomie trudno przekonywać do pokory, do szukania ostatniego miejsca. Trudno mówić mu o potrzebie współofiarowania się z Chrystusem, umierającym na krzyżu. Trudno także ukazywać mu, jak wielka pycha drzemie na dnie jego serca i jak dużo będzie jeszcze musiał pokutować, aby oczyścić z niej swoje wnętrze. Nie łatwo słuchać takich uwag, a to one właśnie są owym pawłowym „pokarmem stałym”, którego niemowlak duchowy nie potrafi przyjąć.
Choć Piotr z pewnością „zapunktował” u swojej teściowej, przyprowadzając do domu tak wspaniałego Nauczyciela, choć po takim cudzie relacje Piotra z najbliższymi, opromienione przyjaźnią z Chrystusem, nabrały nowej jakości, to porywczość Piotra i jego tupet jeszcze nieraz dojdą do głosu, zwłaszcza w chwili zaparcia się Mistrza w czasie Jego Drogi Krzyżowej. Dopiero po wielu bolesnych oczyszczeniach Piotr będzie zdolny do wybrania – na wzór Mistrza – śmierci krzyżowej, która wspaniale potwierdzi jego słynne wyznanie: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham!”.
ks. Stefan Czermiński