20 lat temu pod zwałami śniegu zginęło dwoje turystów i dwóch ratowników. Rocznica tragicznego wypadku pod Szpiglasową Przełęczą

„Wśród mas spadającego śniegu miga czasem światełko czołówki. Potem cisza. Wszyscy są zasypani” – opisał moment zejścia lawiny, która porwała niosących pomoc ratowników, Adam Marasek.

Trójka turystów z Gdyni zamierzała powitać nowy rok w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów. 30 grudnia 2001 roku wybrali się jeszcze na wycieczkę.

Lawina zabrała ich, kiedy zmierzali w stronę Szpiglasowej Przełęczy. Jednego z nich śnieg zasypał tylko częściowo – to on dotarł do schroniska z wiadomością o lawinie i zakopanej dwójce. Warunki atmosferyczne były trudne, nie można było użyć śmigłowca.

Na pomoc ruszył dyżurny ratownik Stanisław Krzeptowski-Sabała wraz z pracownikiem schroniska Jarosławem Lechem. „Dziewczynę odkopali dość szybko. Śnieg przy jej ustach był wytopiony, co świadczyło, że nie zginęła od razu. Próbowali ją reanimować ponad trzy kwadranse. Bezskutecznie. Potem dotarli do mężczyzny. Dla niego też było za późno” – opisywał Marek Lubaś-Harny.

W drodze była już grupa ratowników. „Chcieliśmy dotrzeć na miejsce, potwierdzić zgon, a przede wszystkim dotrzeć i wesprzeć naszych kolegów” – wyjaśnił Jan Krzysztof, naczelnik Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.

„Jest siedemnasta, ratownicy: Jan Krzysztof, Maciek Cukier, Grzesiek Bargiel, Heniek Król Łęgowski, Edek Lichota, Andrzej Lejczak, Bartek Olszański i Marek Łabunowicz już prawie dochodzą na próg kociołka pod Szpiglasową. Nagle pęka pod nimi śnieg, rusza lawina. W momencie zabiera ich w dół. Wśród mas spadającego śniegu miga czasem światełko czołówki. Potem cisza. Wszyscy są zasypani” – opisał moment zejścia lawiny Adam Marasek.

Ratownicy, którym udaje się samodzielnie wydostać spod zwałów śniegu, odkopują kolejnych kolegów. Zaczyna się walka o życie dwóch z nich – Marka Łabunowicza i Bartka Olszańskiego. Nie udaje się ich uratować.

Kim byli toprowcy, którzy zginęli 20 lat temu pod Szpiglasową Przełęczą?

Marek Łabunowicz, nazywany przez przyjaciół Mają, miał 29 lat. Był nie tylko ratownikiem, ale też muzykantem – grał na wielu instrumentach, był członkiem Młodzieżowego Zespołu Góralskiego „Poloniarze” z Kościeliska, udzielał w podhalańskich darmowych lekcji gry. Pasjonował się też nurkowaniem i spadochroniarstwem. Pozostawił żonę oraz córkę, która w chwili wypadku miała 3 lata.

Rodzina i przyjaciele wspominają go podczas dorocznego „Majowego Grania” w Kościelisku. Założona przez jego żonę Małgorzatę fundacja "Majowe Granie" zajmuje się kształtowaniem młodego pokolenia i rozwijaniem jego talentów w duchu regionalnych tradycji.

Bartek Olszański miał zaledwie 24 lata. Został ratownikiem w 1999 roku. Studiował na dwóch kierunkach – w 2001 roku rozpoczął drugi rok polonistyki na UJ i trzeci rok leśnictwa na Akademii Rolniczej w Krakowie. Nurkował, bardzo dobrze wspinał się, pisał, malował, rysował, fotografował, interesował się filozofią.
Jego pamięci poświęcony jest Memoriał Bartka Olszańskiego w klasycznej wspinaczce zimowej „dry-tooling”, zainicjowany przez Martę Olszańską – mamę Bartka.

Obaj tragicznie zmarli ratownicy zostali pochowani na cmentarzu na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem.

Źródła: „Gazeta Krakowska”, PortalGorski.pl, TOPR, B. Sabała-Zielińska „TOPR. Żeby inni mogli przeżyć”

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama