W roku 2030 aż 23 proc. energii zużywanej w Polsce pochodzić ma ze źródeł odnawialnych, przy czym w przypadku energii elektrycznej powinno być to nie mniej niż 32 proc. – zakłada Polityka Energetyczna Państwa do 2040 roku, przyjęta uchwałą rządu z dnia 2 lutego br.
Aby osiągnąć ten cel, niezbędny jest dynamiczny rozwój morskiej energetyki wiatrowej (offshore). Także i w przemyśle wydobywczym coraz większe znaczenie zyskują złoża, umiejscowione pod powierzchnią mórz i oceanów. Inwestycje offshore, realizowane w obydwu tych sektorach, to rzecz jasna zajęcie wyłącznie dla największych i najlepiej sytuowanych graczy. W przypadku poszukiwania ropy naftowej i gazu koszty samych tylko odwiertów na pełnym morzu idą w setki milionów dolarów, a posadowienie siłowni wiatrowych offshore wiąże się z wydatkiem o rząd wielkości wyższym. Na dodatek w obu przypadkach inwestorzy muszą liczyć się z poważnymi ryzykami, których zmaterializowanie się nierzadko oznacza bezpowrotną utratę gigantycznych środków.
Wysokie wymogi bezpieczeństwa
Samo prognozowanie wydajności podmorskich zasobów paliw kopalnych przypomina bardziej zakłady wzajemne aniżeli sporządzanie klasycznej, biznesowej analizy SWOT. Maciej Olczak, dyrektor zarządzający w firmie Asia Connecting Center Pte. Ltd., specjalizującej się w obsłudze inwestycji offshore, podkreśla, że przed wykonaniem odwiertów trudno szacować z dużą dozą prawdopodobieństwa, czy w danym miejscu w ogóle natrafi się na złoża interesujące inwestora, a jeśli tak, to jaka będzie ich wydajność i jaką jakość będzie reprezentował pozyskiwany stamtąd surowiec. Problemy tego rodzaju z reguły omijają firmy z branży energetyki odnawialnej, gdyż na morzu okresy całkowicie bezwietrzne praktycznie nie występują, o czym od setek lat doskonale wiedzą żeglarze.
Korzystne warunki naturalne to nie koniec niespodzianek, z jakimi muszą liczyć się podmioty zainteresowane eksploracją morza. Sama specyfika realizacji przedsięwzięć offshore, zarówno w branży wydobywczej, jak i wiatrowej generuje specyficzne dla tych sektorów ryzyka natury operacyjnej. Należą do nich przede wszystkim skrajnie niepewne i niebezpieczne warunki panujące na morzu, choć akurat do nich wykonawcy i podwykonawcy są doskonale przyzwyczajeni. Kilkanaście lat temu jeden z kanałów telewizyjnych reklamował paradokument poświęcony pracy ekip na platformach wiertniczych znamiennym hasłem „Dla nas był to huragan Katrina. Dla nich dzień jak co dzień” – i w tym lapidarnym stwierdzeniu nie ma nawet krzty przesady. Co nie oznacza oczywiście, że wypadki podczas prac poszukiwawczych czy budowy farm wiatrowych się nie zdarzają. Dlatego wymogi bezpieczeństwa w sektorze offshore można porównać jedynie z tymi, stosowanymi w lotnictwie, jako że standardy dla obu tych branż pisane są ludzką krwią.
Przedsięwzięcia realizowane na morzu stanowią też poważne wyzwanie natury logistycznej. Konieczne jest zgranie dostaw materiałów, sprzętu, a nade wszystko wykwalifikowanych fachowców. Maciej Olczak wskazuje, że ci ostatni nierzadko dostarczani są na pokłady statków obsługujących inwestycję śmigłowcem, jako że harmonogram prac nie pozwala na to, by duże jednostki każdorazowo zawijały do portu, a z uwagi na gigantyczne koszty prowadzonych prac transport lotniczy i tak stanowi znikomy ułamek ponoszonych nakładów. O tym, że ruch w rejonie prowadzonych prac wymaga perfekcyjnej wręcz organizacji, by uniknąć kolizji jednostek czy innego rodzaju wypadków, nawet nie trzeba wspominać.
Mitręga prawno-regulacyjna
Poważnym wyzwaniem dla inwestorów, jak i wykonawców prac offshore są również obowiązki natury prawno-regulacyjnej. Same tylko wymogi, wynikające z przepisów ochrony środowiska zmuszają do przeprowadzenia dla każdej inwestycji tzw. oceny oddziaływania na środowisko, która powinna wykazać przede wszystkim niepożądane konsekwencje realizacji danego przedsięwzięcia dla okolicznej flory i fauny. W przypadku działań prowadzonych na morzu oznacza to konieczność prowadzenia z reguły wielomiesięcznego monitoringu ptaków, ryb, ssaków morskich (np. fok czy morświnów), w oparciu o które to obserwacje można ustalić zachowania zwierząt przebywających bądź migrujących w danym miejscu, a następnie ocenić, jak zmienią się one w momencie oddania do użytku nowej instalacji przemysłowej. Ocenie podlegają także innego rodzaju oddziaływania na okolicę, w tym również poziom hałasu czy kolizja z innymi przedsięwzięciami o charakterze antropogenicznym, w rodzaju już istniejących rurociągów czy szlaków żeglugowych.
Największym jednak problemem dla branży był do niedawna… brak „dedykowanych” regulacji. Sytuację ma zmienić obowiązująca od połowy lutego br. ustawa o promowaniu wytwarzania energii elektrycznej w morskich farmach wiatrowych. Zakłada ona przyznawanie wsparcia dla podmiotów inwestujących w przedsięwzięcia offshore, przy czym w pierwszej fazie obejmie ono farmy o łącznej mocy nieprzekraczającej 5,9 GW i zostanie rozdzielone na podstawie decyzji prezesa Urzędu Regulacji Energetyki, a w kolejnych okresach wykorzystany będzie standardowy mechanizm aukcji, z tą wszakże różnicą w stosunku do inwestycji lądowych, że czas wsparcia wynosić będzie aż 25 lat. Odpowiada on przeciętnemu cyklowi życia projektu morskiej farmy wiatrowej – czytamy na stronie URE. Składanie wniosków o pierwszą transzę wsparcia zakończyło się z dniem 31 marca br., a beneficjenci zostaną wyłonieni do 30 czerwca br. Już dziś wiadomo też, kiedy odbędą się pierwsze aukcje – kalendarz URE wskazuje lata 2025 i 2027.
Przedstawiciele Urzędu zdają sobie sprawę, jak istotnym i pilnym zadaniem jest rozwój tej gałęzi polskiego przemysłu energetycznego. „Morskie farmy wiatrowe są jedyną wielkoskalową, a przy tym zeroemisyjną technologią wykorzystującą odnawialne źródła energii, która ma potencjał w znaczącym stopniu przyczynić się do mitygacji ryzyka wystąpienia niedoborów mocy – stwierdził szef URE, Rafał Gawin.