Lekarze nie dawali szans. Ewa zdecydowała się jednak walczyć o dziecko - i wygrała

Już podczas pierwszej wizyty lekarz stwierdził, że usadowienie dziecka w macicy grozi jej pęknięciem, śmiercią dziecka, a prawdopodobnie także matki. Jednak Ewa nie zgodziła się na aborcję i rozpoczęła szturm do nieba. Dziś jej syn, Joachim, jest ślicznym i zdrowym maluchem

ŚWIADECTWO

Mam na imię Ewa, mój mąż Bogdan, mamy siedmioro dzieci, chcielibyśmy dać świadectwo o działaniu Boga w naszym życiu. Nie mamy tyle czasu, by opowiedzieć ze szczegółami o wszystkich interwencjach Boga jakie dokonały się podczas trwania naszego małżeństwa, ale chcemy powiedzieć o historii przyjścia na świat naszego ostatniego synka Joachima, który jest naszym siódmym dzieckiem i szóstym urodzonym przez cesarskie cięcie. Tylko jedno nasze dziecko urodziło się w sposób naturalny.

ROK 2019

WRZESIEŃ

• na początku września rozpoczęłam nowennę pompejańską za Polskę, wtedy tez zaszłam w ciążę. Była ona dla nas zaskoczeniem. Lekarze po trzecim dziecku odradzali nam starania o kolejne, ze względu na duże ryzyko dla mojego życia i zdrowia dziecka. I my, wiedząc o tym, nie staraliśmy się specjalnie o dzieci, ale nie chcieliśmy też stosować metod niezgodnych z nauczaniem Kościoła, które wielokrotnie proponowali mi lekarze. Tą strefę życia oddawaliśmy Panu Bogu i Jemu zostawialiśmy ostateczną decyzję. I choć żyliśmy w strachu, nigdy nie zamykaliśmy się na życie.

• bardzo szybko zorientowałam się, że jestem w stanie błogosławionym, pewnie z doświadczenia. Nie spieszyliśmy się z wizytą u lekarza. Postanowiliśmy też nie mówić o naszym szczęściu, ponieważ było to szczęście dla nielicznych osób. Moje ciąże nie były najłatwiejsze, prawie zawsze miałam jakieś problemy. Porody bardzo trudne, z licznymi komplikacjami. Ale ostatnia ciąża była dla mnie jak wyrok śmierci. Nie chcieliśmy więc mówić o naszym szczęściu, bo nie chcieliśmy stracić radości z nowego życia. Zresztą i tak już nam nikt prawie nie gratulował. To straszne uczucie, gdy jest się krytykowanym i ocenianym przez innych, także lekarzy i personel medyczny.

PIERWSZA WIZYTA

• lekarz potwierdził ciążę, ale już na niej usłyszałam, że dziecko jest bardzo nisko usadowione, w okolicy blizny po cięciach cesarskich. Dodał, że dziecko będzie rosło, natomiast blizna nie, ponieważ nie jest elastyczna, więc prawdopodobnie macica pęknie i dostanę krwotoku. Dziecko nie przeżyje a mnie nie wiadomo czy lekarze zdołają uratować. Ale jest pewne wyjście, na tym etapie można jeszcze usunąć ciążę.

• byliśmy zrozpaczeni, ale nie poddaliśmy się. Prosiliśmy o modlitwę najbliższych z rodziny i naszych przyjaciół. Prosiliśmy o prawdziwy szturm do nieba. Pan obdarzył nas przyjaciółmi, którzy stali się dla nas jak rodzina. Wiele osób, które poznałam dopiero po narodzinach naszego synka, modliło się za nas, aż do rozwiązania i jeszcze później. Chciałam tylko wspomnieć, że nasza przyjaciółka Anna Wyka, która umarła około pół roku po narodzinach Joachima, na raka, ofiarowała swoje cierpienie, by nasz synek mogł się urodzić.

KOLEJNA WIZYTA

• pan doktor powiedział, że ciąża jest ektopowa, czyli pozamaciczna i tak też wpisał w kartę ciąży. Poinformował mnie o ryzyku związanym z taką ciążą, zawołał męża do gabinetu i przedstawił mu całą sytuację. Powiedział, że w tym wypadku w Polsce jest dozwolona aborcja. Odparłam, że nie wyrażam zgody na aborcję, mąż również nie wyraził zgody. Lekarz zdziwiony oparł się o fotel, patrzył na mnie i powiedział: rozumiem, ale każda inna kobieta, na pani miejscu, nie zastanawiałaby się, ratowałaby swoje życie. Ma pani już dzieci i trzeba dla nich żyć. Odparłam jednak, że nie potrafiłabym już żyć, gdybym to zrobiła. Pan doktor podał mi kartę ciąży, w której szczegółowo opisał mój stan zdrowia i wszelkie zagrożenia związane z utrzymaniem ciąży. Poprosił mnie również żebym podpisała się pod informacją, że jestem świadoma wszystkich konsekwencji.

• To był dla nas bardzo trudny czas. Nie ustawaliśmy w modlitwie. Prosiliśmy Boga żeby przeniósł dziecko do centrum macicy. Wszyscy, którzy wiedzieli o naszym dziecku błagali Pana Boga o cud.

KOLEJNA WIZYTA

• pamietam jak trzymałam za klamkę drzwi gabinetu i powtarzałam: Boże daj mi tyle, ile jestem w stanie unieść. Pamiętam, że przed każdą wizytą wypowiadałam te słowa. Pan doktor zaczął wykonywać badanie usg, w trakcie zrobił bardzo duże oczy. Nie wiedziałam co się dzieje i co zaraz usłyszę. Trzymając różaniec w ręku - modliłam się. Wtedy pan doktor powiedział, że nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, że dziecko jest w samym centrum jamy macicy. Dla nas to była ogromna radość, wiedzieliśmy, że to dzieło naszego Pana.

• Lecz na kolejnej wizycie nie kazał się zbytnio cieszyć, póki nie zobaczymy co dzieje się z łożyskiem, ale wyglada jakby chciało być bardzo nisko. Najważniejsze jednak żeby nie było w okolicy blizny. Minęło kilka kolejnych wizyt i na którejś usłyszałam, że łożysko jest przodujące, prawdopodobnie będzie próbowało wrosnąć się w bliznę po cięciach. To były bardzo złe informacje.

• Pan doktor zlecił badania genetyczne. Na następnej wizycie pytał się czy już jesteśmy umówieni. Jednak odparłam, że razem z mężem podjęliśmy decyzję, że nie będziemy wykonywać tego badania, ponieważ niepotrzebny jest mi kolejny stres. A czy dziecko będzie zdrowe czy chore i tak je urodzę.

• Żyliśmy w dużym stresie. Często płakałam, szczególnie nocami. Mój mąż był dla mnie ogromną podporą. Starał się nie okazywać lęku, który czuł, chociaż wiedziałam, że prawda jest inna. Widziałam jak niespokojnie śpi. Wiedziałam, że będąc w trasie myśli, płacze i modli się. Jestem szczęśliwa, że mój mąż nie zgodził się na aborcję, że nie przedkładał mojego życia nad dziecka, że jest świadomy wartości życia, Bożych wartości. Wiem, że bardzo mnie kocha, a mimo to potrafił wybrać właściwie.

• Pewnego dnia poprosiłam męża o rozmowę. Chciałam powiedzieć mu wszystko co nosiłam w sercu, że jeżeli Bożą wolą jest abym odeszła, jakie mam pragnienia i prośby, względem niego i naszych dzieci. Była to trudna rozmowa, mąż miał łzy w oczach, widziałam w nim przerażenie. Nigdy więcej nie podjęłam z nim takiej rozmowy. Starałam się być silna, dla niego i naszych dzieci.

• W tym czasie postanowiliśmy, że mąż powie reszcie rodziny o naszym dziecku.

• dla mnie czas strachu przeminął. Teraz to już były tylko momenty. Lęk odszedł, wiedziałam, że osoby otaczające nas modlitwą prosiły o pokój serca dla mnie i męża. Otrzymałam tą łaskę, lęki były tak rzadkie, że nie potrafiłam tego zrozumieć. Sytuacja była tragiczna, a ja czułam totalny spokój. Poszłam nawet do spowiedzi, bo nie potrafiłam zrozumieć tego co się ze mną działo. Byłam wręcz na siebie zła. Oprócz epizodów lęku, całkowity, wewnętrzny spokój. Wiedziałam, że ten nienaturalny stan to siła modlitwy.

• Umówiłam się na wizytę do innego lekarza. Chciałam usłyszeć czy potwierdzi diagnozę lekarza prowadzącego ciążę. Nie powiedziałam, że są jakieś problemy, tylko, że chciałam mieć pamiątkę na pendrivie z prenatalnego badania usg. Jednak podczas badania pan doktor szybko zorientował się, że jest niedobrze. Pamiętam jego słowa: pani łożysko to tykająca bomba.

MARZEC

KOLEJNA WIZYTA

• sytuacja nie była za ciekawa, pojawiały się skurcze, a to dopiero 25 - może początki 26 tygodnia ciąży. Pan Doktor powiedział, że jest źle, że w każdej chwili może się coś stać. Musi położyć mnie na oddział w szpitalu, i to dziś. Spytałam czy mogę wrócić do domu, żeby pożegnać się z dziećmi? Pomyślał chwilę i odparł, że tylko się spakować i pożegnać z dziećmi. Ale wcześnie rano mam być już w szpitalu, na izbie przyjęć. Gdy wróciliśmy spakowałam się i zapłakana, spędziłam ostatnią noc ze wszystkimi. Rano, pożegnałam się z dziećmi, ze łzami w oczach i świadomością, że może widzę ich po raz ostatni. Pojechaliśmy na izbę przyjęć. Wszystko sprawnie i szybko poszło. Pielęgniarki już na mnie czekały. Trafiłam do sali dwuosobowej i poznałam wiele osób. Niektóre były ze mną bardzo krótko, inne dłużej. Ja zostawałam a dziewczyny przychodziły i odchodziły. Teraz wiem, że nie były to przypadkowe dziewczyny, że Pan Bóg postawił je na mojej drodze. Opowiadałam im o cudach jakich Bóg dokonał w naszym życiu. Jedna dziewczyna, która była ze mną pierwsze moje dwie lub trzy doby, była na podwiązaniu, żeby utrzymać ciążę, ponieważ niedawno straciła swoje pierwsze dziecko - dziewczynkę, której nie donosiła. Widziałam w niej straszny ból. Opowiadałam jej o tym, co wydarzyło się, gdy byłam w ciąży z moim synkiem Aleksandrem. Własnym przykładem pokazałam jej, że Bóg może wszystko jeśli mu zaufamy i pozwolimy działać w swoim życiu. Dziś wiem, że zaufała Panu. Wtedy wzięła ode mnie numer telefonu, wielokrotnie pisała o tym jak prosi Boga o pomoc. Kiedyś napisała, że urodziła wcześniaka, dziecko leży w inkubatorze i ma na imię Aleksander. To było dla mnie potwierdzeniem, że moja historia miała dla niej ogromne znaczenie. Pisała, że się modli i ufa Bogu, prosi Go o pomoc i zdrowie dla synka. Po jakimś czasie napisała, że są już w domu, dziecko jest zdrowe i są bardzo szczęśliwi.

• W marcu rozpoczęłam nowennę pompejańską za kapłanów, ponieważ czułam takie przynaglenie.

SZPITAL

• W szpitalu chodziłam na codzienną Mszę Świętą do kaplicy. Gdy pielęgniarki zauważyły, że schodzę doniosły na mnie do lekarzy. Niektóre były dla mnie bardzo niemiłe, sprawiły mi wiele przykrości, swoimi spojrzeniami i zachowaniem. Pamiętam szczególnie jedną, która nakrzyczała na mnie, powiedziała, że nie zależy mi na własnym dziecku, że jej bardziej zależy na nim niż matce, i że jestem nieodpowiedzialną kobietą. Po tych słowach dostałam wysokiego ciśnienia i pojawiły się skurcze. Pielęgniarki wystraszyły się, a ja próbowałam się uspokoić. Czasami płakałam przez lekarzy i pielęgniarki, ale oddawałam to Jezusowi. Były momenty, ze czułam się jakbym klęczała z Jezusem w Ogrójcu i z drżącym ze strachu sercem modliła się z Nim. Czasem odczuwałam radość, z tego, że jestem oceniana, wyszydzana jak Jezus, czułam się wtedy bliżej Niego. Nie twierdzę, że wszystkie pielęgniarki chciały źle, później to zrozumiałam. Niektóre się po prostu o mnie martwiły, wiedziały w jakiej jestem sytuacji. Nie można mi było przejść więcej jak 150-200 metrów. Później problemem było dla mnie przejście nawet 50 m. Pewnego dnia zostałam wezwana na badanie usg. Pani doktor wyjaśniła szczegółowo co dzieje się w koło dziecka. Używając fachowych określeń wyjaśniła, że lakuny widoczne na usg są tak liczne, że łożysko wrosło się w macicę i zaczyna w pęcherz. Po badaniu pani doktor chciała ze mną porozmawiać. Powiedziała, że docierają do niej skargi. Odparłam jej, że droga, którą muszę przebyć do kaplicy wynosi tyle co do kuchni, żeby zrobić sobie kawę lub coś podgrzać. Odparła, że mnie rozumie i żeby nie przejmować się słowami pielęgniarek. Że nie wszystkie mają dzieci, nie wszystkie są wierzące, niektóre mają swoje problemy w domu lub po prostu gorszy dzień. Wyjaśniła również, że mogę schodzić do kaplicy, ale ma do mnie jedną prośbę. Żebym nigdy nie schodziła sama, ale z kimś kto mnie zna i zna moją sytuację. Ponieważ grozi mi silny krwotok i nikt nie może przewidzieć kiedy to nastąpi. W ciągu kilku minut zemdleje, albo w windzie, albo w kaplicy i zanim lekarze dojdą jak się nazywam, z której jestem sali, będzie już za późno, nie uratują ani mnie ani dziecka. To mi wystarczyło. Wróciłam do sali, trochę zmartwiona, ale rownież szczęśliwa. Jednak szybko zorientowałam się, że nie mam z kim schodzić do kaplicy. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Kobiety powinny prosić o szczęśliwy poród i zdrowie dla swoich dzieci. Dlaczego żadna nie oddawała tego Bogu.

• trzynaście lat temu razem z mężem patrzyliśmy jak nasz syn Igor umiera. Miał wtedy 2,5 roku. Widzieliśmy wtedy bezradność lekarzy. Zrozumiałam, że nic już nie mogą, że to koniec. Jakbym jakiś film oglądała. Miałam wrażenie, że odchodzę od zmysłów. Pamiętam, że na środku sali padłam na kolana i zaczęłam się modlić, wtedy zrozumiałam, że tylko Bóg może uratować naszego synka. To był moment mojego nawrócenia. A dobry Bóg sprawił, że Igor żyje i jest zupełnie zdrowy, choć po ludzku powinien umrzeć lub być jak roślina. Pan Bóg dopuścił do tej sytuacji, o której przez wiele lat nie mogłam mówić. Dopuścił, bo nas kocha i nie mógł patrzeć jak zatracamy swoje dusze. Oczywiście w każdą niedzielę chodziliśmy do kościoła, jak należało, przynajmniej ja, mąż nie zawsze. Ale do zbawienia to nie wystarczy. Niczego nam nie brakowało, mieliśmy wszystko, ale nie mieliśmy Boga w sercu. A Pan miał wobec nas plany, chciał żebyśmy zostali rodzicami siedmiorga dzieci.

• bardzo chciałam przyjmować Pana Jezusa - codziennie. Nie wiedziałam co mam robić. Ustąpić pielęgniarkom, zrezygnować z Eucharystii ? Zastanawiałam się czy nie przemawia przeze mnie pycha, czy nie grzeszę brakiem pokory wobec swoich przełożonych? Postanowiłam pójść do kapelana, z nadzieją, że powie mi co robić. Powiedziałam pielęgniarkom, że zejdę jeszcze raz, ostatni i poszłam. Wszystko opowiedziałam kapelanowi i prosiłam Boga o pomoc. Ksiądz poprosił o moje imię i nazwisko oraz numer sali, w której leżałam. Zapisał sobie w notesie i powiedział, że będzie przychodzić do mnie codziennie z Panem Jezusem. Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi, ponieważ kapelan chodził po salach tylko w niedziele. Pan Bóg jest niesamowity.

RELIKWIE

• Któregoś dnia kapelan powiedział, że ma relikwie siostry Faustyny Kowalskiej i Małej Arabki, że może mi je przynieść i zostawić, na jakiś czas. Trochę niechętnie zareagowałam na tą wiadomość. Powiedziałam, że pomyślę i dam znać, ale od razu pojawiło się we mnie takie znajome uczucie. W myśl zapadła mi Mała Arabka, chociaż nic o niej nie wiedziałam. Słyszałam tylko, że jest taka. Po kilku dniach powiedziałam księdzu, że poproszę o Małą Arabkę i zaczęłam pogłębiać wiedzę na jej temat. Niesamowita święta. Po urodzeniu Joachima zrozumiałam dlaczego ją wybrałam, a może to ona wybrała mnie. Jak później się okazało przydarzyły się nam podobne zdarzenia. Znalazłam tylko jedną modlitwę, więc nią się modliłam, prosiłam żeby się za mnie wstawiała do Pana. Ksiądz przyniósł mi ikonę i relikwie Arabki. Miała ok. 20x30 cm. Pomyślałam, że nie wypada jej schować, powinnam ustawić ją w jakimś centralnym miejscu. Trochę się krępowałam, czasami pojawia się w nas takie niedobre uczucie wstydu, wyśmiania przez innych. Każdy do tej pory widział mnie z różańcem, teraz doszła ikona. Myślę, że to uczucie wstydu pojawia się ponieważ nie stawiamy Boga na pierwszym miejscu, lecz samych siebie. Pomyślałam, przecież nie mogę wstydzić się własnego Boga i wiary. Ustawiłam ikonę w centralnym miejscu sali. Często kładłam sobie na brzuchu relikwie, takie miałam pragnienie.

• kiedy lekarz prowadzący moją ciążę przyszedł na salę i zobaczył tą ikonę zaczął się dziwnie zachowywać. Zerkał na nią i tak jak zawsze ze mną rozmawiał, tak teraz spytał się czy wszystko jest w porządku. Gdy przychodził na obchód miałam wrażenie, że ta ikona go drażni, a mnie po prostu ignorował.

KONIEC MARCA

• przez miesiąc, co drugi dzień pobierano mi krew, w celu zabezpieczenia jej w Stacji Krwiodawstwa, w razie operacji lub przetoczeń ratujących życie.

• ponieważ od dziecka miałam wypadanie płatka zastawki mitralnej, wykonano mi również badania echokardiograficzne oraz EKG mojego serca. Okazało się jednak, że serce jest zupełnie zdrowe, a wypadania płatka nie ma. Było to dla mnie ogromnym zaskoczeniem, myślałam: jak to możliwe? Po operacji zrozumiałam, ze to Bóg uzdrowił moje serce, żeby dało radę, bez żadnych przeszkód i powikłań, jak najdłużej pompować krew.

TRAKT PORODOWY

• 8 kwietnia - obudziłam się, coś było nie tak, doszłam do korytarza i zawołam siostrę. Powiedziałam, że chyba odchodzą mi wody. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że macica zaczęła pękać i zrobił się ogromny skrzep, który właśnie wtedy wypadł. Byłam przerażona, pielęgniarka cała się trzęsła. Wybiegła po lekarza, kazali mi wziąć dokumenty i przewieźli na porodówkę. Cały dzień leżałam na strasznie niewygodnym łóżku, bolał mnie kręgosłup, trochę krwawiłam i pojawiły się skurcze. Mąż poszedł odnieść księdzu ikonę z relikwiami. Niedługo przyszedł do mnie z Panem Jezusem i udzielił mi namaszczenia chorych. Sprawił mi tym ogromną radość, zapach maści był tak intensywny, że przez dwa dni wąchałam swoje dłonie. Zapach ten dawał mi ogromne ukojenie.

• pod koniec dnia przeniesiono mnie na salę jednoosobową na trakcie porodowym. Miałam tam zostać do momentu porodu. Przyszedł do mnie lekarz prowadzący i powiedział: nie udało się, miała pani wytrzymać chociaż do 32 tygodnia? A to był dopiero 29 tydzień ciąży, czyli 6 miesięcy i 3 tygodnie. Dodał: może uda się utrzymać ciążę jeden, dwa dni, a może dwa tygodnie, ale tego nikt nie wie. Pojawił się we mnie lęk przed operacją, przechodziłam przez nią wiele razy i wiedziałam jaki to ból i strach. Spytałam doktora czy będą mogli mnie uśpić. Odpowiedział, że raczej tak. Spytałam również jak odbędzie się mój poród, bo miał się odbyć na sali hybrydowej. Ekipa podczas takiej operacji składa się z wielu lekarzy, mieli być: radiolodzy, ginekolodzy, anastezjolodzy, urolog i jeszcze inni. Przez tętnice pachwinowe miałam mieć wprowadzane cewniki, zakończone balkonikami, do których tłoczy się krew, żeby nie doszło do wykrwawienia. Odparł, że ustalą jakiś nowy termin do 2 tygodni. Ale jeżeli poród zacznie się wcześniej to będzie musiała być normalna cesarka. Wtedy będą robić co będą mogli.

• Mąż cały czas był ze mną i pomagał mi, bo nie mogłam wstawać. Modliliśmy się różańcem. Następnego dnia, na obchodzie, mówili coś o narkozie podczas operacji. Z jednej strony chciałam być świadoma, bo chciałam zobaczyć dziecko, usłyszeć, że jest z nim wszystko dobrze, że jest bezpieczne. Z drugiej strony chciałam zasnąć, żeby nie czuć bólu, żeby nie czuć tego lęku. Nie wiedziałam czy powinnam pytać o narkozę, bo czułam, że wola Pana jest inna. Jednak po ludzku bałam się, chciałam żeby mnie uśpili. Pomyślałam sobie: Boże jeżeli Twoją wolą jest żebym była uśpiona to niech mnie uśpią, jeżeli chcesz żebym przez to wszystko przeszła świadomie to niech lekarze się nie zgodzą. Niech stanie się Twoja wola Panie. Spytałam: czy podczas operacji będę uśpiona czy tylko znieczulona? Jeden z lekarzy odpowiedział, że nie będą mogli mnie uśpić, że muszą mieć ze mną kontakt. Otrzymałam odpowiedź. Powiedziałam wtedy do Boga, więc jeżeli moje cierpienie jest Ci potrzebne, oddaję się i ofiaruję wszystko, co będzie się ze mną działo, za nawrócenie grzeszników.

• Kolejnego dnia skurcze były coraz częstsze i bardziej regularne. Wieczorem byłam niespokojna, prosiłam Boga o słowo dla mnie, modliłam się. Otworzyłam Pismo Święte i otrzymałam ogromne pocieszenie. Pamiętam, że czułam się wtedy bardzo blisko Niego i dziękowałam Mu za te słowa, którymi potwierdził, że wszystko odbywa się tak jak powinno. Prosiłam Go żeby był przy mnie. Powtarzałam: Marana Tha, co znaczy: przyjdź Panie!

• Poczułam duże zmęczenie, zasnęłam. Miałam dziwny sen, podczas, którego poczułam straszny ból. Była to godzina koło 1-2 w nocy. Obudziłam się i czułam, że leje się ze mnie krew, dosłownie chlusta. Bardzo się przestraszyłam, ręką zaczęłam szukać dzwonka, który wcześniej przygotował mi mąż, żebym nacisnęła na niego, gdyby coś zaczęło się dziać. Dzwoniłam wielokrotnie, ale nikt nie przychodził, a ze mnie się leje. Próbowałam wołać siostro, siostro, ale nie miałam siły. Bałam sie wstać, bo wiedziałam, ze zemdleję. Powiedziałam: Boże, zaczęło się, proszę spraw żeby ktoś tu przyszedł, nie zostawiaj mnie. Po chwili przybiegła pielęgniarka, zobaczyła co się dzieje i wybiegła przerażona. Zdążyłam zadzwonić do męża, że już się zaczęło. Potem patrzyłam na ścianę jakby stał tam Jezus i mówiłam: boję się, bardzo Cię proszę, błagam nie opuszczaj mnie, bądź przy mnie. Jeżeli mogę żyć to proszę dla moich dzieci, ale jeżeli chcesz żebym odeszła, niech tak się stanie. Tylko bądź przy mnie i nie pozwól bym poszła na wieczne zatracenie. Wpadł lekarz z uniesionymi rękoma, w fartuchu operacyjnym, zdezynfekowany do operacji, ale nie mojej. Pielęgniarka pokazuje mu co się dzieje, przybiegła pani doktor, a on mówi: właśnie rozpocząłem cesarskie ciecie, na innej sali, pacjentka leży znieczulona, tylko jeszcze nie nacięta. Pani doktor odparła: chcesz czekać? Nie możemy, za chwilę będzie za późno! Tej nocy było tylko dwóch lekarzy, sprowadzili do pomocy zastępcę ordynatora. Przewieźli mnie na usg, żeby zorientować się co się dzieje, ale pani doktor stwierdziła, że to bez sensu, że wszystko jest zalane i natychmiast trzeba rozpocząć operację.

OPERACJA

• Położna wiozła mnie na sale operacyjną. Spytałam: zły moment? Odparła: najgorszy jaki może być.

• Wszystko działo się bardzo szybko. Zostałam znieczulona, w trakcie operacji dochodzili lekarze. Nie wiem ilu ich było, wiem, że na pewno trzech ginekologów i trzech anestezjologów. Nakłuwali mnie z każdej strony, miałam rozłożone ręce, w jednej i drugiej pełno wenflonów. Bardzo się bałam, pamiętam, że powiedziałam do pani anestezjolog: nie pozwólcie mi umrzeć. Dostałam mdłości, a za chwilę wstrząsu krwotocznego - hipowolemiczngo. Nie panowałam nad własnym ciałem, wiedziałam co się dzieje, ale nie potrafiłam tego zatrzymać.

• Nagle usłyszałam płacz dziecka, ukradkiem oka zobaczyłam, że z nim wybiegają. Teraz było mi już dużo łatwiej, najważniejsze, że dziecko żyło, że usłyszałam jego płacz. Bo przecież jego płuca nie były w pełni rozwinięte, a dla mnie to był sygnał, że oddycha. Po chwili pani doktor powiedziała, że z dzieckiem jest dobrze.

• Wstrząs trochę się zmniejszył, przestawało mną rzucać. Pomyślałam: to chyba będzie dobrze, już zaraz koniec, wszystko się uspakaja. Ale za chwilę zaczęła drętwieć mi twarz i miałam problem z oddychaniem. Pomyślałam: Boże, znowu się zaczyna, jeszcze muszę przez to przejść. Próbowałam powiedzieć, że nie mogę złapać oddechu. Nikt mnie nie słyszał, zaczęłam czuć jak przerzucają moje wnętrzności, ciągną za skórę. Znieczulenie przestawało działać. Słabym głosem mówiłam: ja czuję, nie mogę oddychać. Pani anestezjolog przysunęła się do moich ust, żeby usłyszeć co chcę powiedzieć. Poczułam, że zwiększyli dawkę tlenu, bo łatwiej było mi złapać oddech. W myślach powtarzałam: Jezu proszę, nie opuszczaj mnie, dla moich dzieci. Drugi anestezjolog wkuwał się w tętnicę prowadzącą do serca. W szyjną i podobojczykową prawą i lewą, czyli w aortę. Pod prawym obojczykiem miałam założone wkłucie centralne, które daje szybki dostęp do układu krążenia. Taki zabieg wykonuje się w przypadkach zagrożenia życia. Przymocowany jest do skóry za pomocą szwów.

• Poczułam ogromne zmęczenie, strasznie chciało mi się spać. Próbowałam nie zamykać oczu, powtarzałam sobie nie możesz zasnąć dla dzieci, dla nich otwórz oczy. Walczyłam, ale przyszedł taki moment, że nie miałam już siły. Pomyślałam, zamknę je tylko na chwilę i zaraz otworzę. Ale nie otworzyłam.

• Człowiek ma przeciętnie od 4 do 6 litrów krwi, ale mężczyźni mają około 1 litr więcej niż kobiety. Toczyli we mnie krew z każdej strony, ale moje serce zatrzymało się. Straciłam prawie 5 litrów krwi.

• Gdy przewozili mnie do sali, przez mgłę zobaczyłam męża. Potem ocknęłam się na trakcie. Stał przy mnie mąż i pielęgniarka. Czułam ogromny ból kręgosłupa. Prosiłam o leki przeciwbólowe. Nie miałam siły mówić, bolało mnie gardło, ponieważ podczas operacji byłam intubowana. Wciąż prosiłam o coś przeciwbólowego, ale to była 6.00 rano a następny lek mogłam otrzymać dopiero o 9.00 Błagałam o krople wody, mąż moczył chusteczkę i zwilżał mi usta. W koło mnie pełno aparatury, kroplówek, cały czas przetaczali mi krew, osocze, płytki krwi, a ja w pół przytomna, nie spałam, ale odmawiałam nowennę pompejańską za kapłanów. To była łaska, bo po ludzku nie byłoby to możliwe.

• Tego dnia przychodzili do mnie chyba wszyscy lekarze pracujący na oddziale położnictwa i patologii ciąży oraz ordynator ginekologii. Oglądali mnie i moją kartę. Niektórzy byli bardzo szczęśliwi.

• Jednak najmilej wspominam wizytę anestezjologa, który pompował krew do mojego serca. Do dziś modlę się za niego. Przyszedł, stanął przy moim mężu i oparł się o ścianę. Przyglądał mi się w ciszy, potem spytał czy go pamiętam. Odparłam, że nie, ale pamiętam jego oczy. Powiedział: czy pani wie, że pani już z nami w ogóle nie było, że podczas operacji zatrzymało się pani serce? Czy pamięta pani jak położna krzyczała: Ewa nie odchodź! Nie pamiętałam tego.

• Pielęgniarka, która wtedy się mną zajmowała powiedziała, że pani to już w ogóle nie ma swojej krwi i że ten anestezjolog po operacji powiedział, że: Ktoś na górze uważa, że mam coś jeszcze do zrobienia na tym świecie. Lekarze, którzy mnie operowali nie dawali już rady, wiedzieli, że powinnam umrzeć a żyję.

• Mąż opowiedział jak wyglądało to od jego strony. Podczas operacji wielokrotnie wybiegała pielęgniarka i krzyczała więcej krwi. Ktoś dowoził krew, lekarz po nią wybiegał. Po operacji położna wyszła z sali, oparła obie ręce i głowę o ścianę i długo stała nieruchomo. Anestezjolog wyszedł poklepał męża po ramieniu i powiedział stan bardzo ciężki, ale żyje. Lekarz, który był wzywany tej nocy, żeby pomóc, dostał dwa dni wolnego.

PO OPERACJI

• Dowiedziałam się, że usunięto mi macicę, że trzeba było szyć pęcherz, ale już jest dobrze. Joachim urodził się w 29 tygodniu ciąży, dokładnie 28 tygodni i 5 dni. Pytałam lekarza o dziecko, usłyszałam, że leży w inkubatorze, ale oddycha i waży 1600 gram.

• Tu tylko wspomnę, że we wcześniejszych ciążach nigdy nie miałam cukrzycy ciążowej. W ostatniej miałam i podawałam sobie insulinę w udo. Nasz synek powinien urodzić się z wagą 1000-1200 g maksymalnie. Ale Bóg jest tak dobry, wiedział, że urodzę za wcześnie i dopuścił tą cukrzycę, żeby nasze dziecko urodziło się z dużo większą wagą. W jego przypadku to była dodatkowa szansa na przeżycie, takie słowa usłyszałam od pielęgniarki na OIOM-ie.

• Tego dnia po operacji przyszedł do mnie ksiądz. Powiedział, że w nocy dostał sms-a od znajomej, żeby modlić się za Ewę i modlił się, ale nie wiedział, że za mnie. Gdy już był w szpitalu, w windzie spotkał panią doktor anestezjolog, która powiedziała do niego: proszę księdza, tej nocy ratowaliśmy życie pewnej Ewy. Ksiądz odpowiedział: znam ją. Odszukał mnie zaraz i rozmawialiśmy. Powiedział do mnie wtedy takie słowa: ale ta Mała Arabka narozrabiała. Zły bardzo chciał namącić, ale Pan nie pozwoli skrzywdzić swego.

• Lekarze powiedzieli, że jak tylko wstanę i zacznę chodzić będę mogła zobaczyć synka. No więc, gdy tylko pozwolili mi wstawać, nie odpuszczałam, próbowałam wstać, próbowałam zrobić choć krok, żebym tylko mogła go zobaczyć. Po wielu godzinach wstałam i zrobiłam kilka kroków, mąż zawołał pielęgniarkę, żeby zobaczyła, że doszłam do drzwi. Przywieźli wózek i pozwolili aby mąż zawiózł mnie do dziecka. Siedziałam na tym wózku z ogromną ilością sprzętów i drenaży w ciele, cała w siniakach.

• Joachimek był maleńki, miał delikatną skórkę, tak cienką, że widać było wszystkie żyłki i bijące serce. Pierwszej nocy, gdy tylko zasnęłam czułam, że ktoś nade mną stoi. Otworzyłam oczy i zobaczyłam lekarza, który poinformował mnie, że Joachimkowi pękły pęcherzyki płucne, że ma odmę. Jest podłączony pod respirator i ma założony drenaż jamy opłucnej. Drenaż polega na umieszczeniu specjalnej rurki w klatce piersiowej. Dren jest zakładany przez chirurga w znieczuleniu ogólnym. Rozpłakałam się, prosiłam Boga o pomoc.

• Codziennie z mężem chodziliśmy do synka i przy inkubatorze odmawialiśmy koronkę do Miłosierdzia Bożego.

• Ja dochodziłam do siebie w zaskakującym tempie. Po kilku dniach powolutku zaczęłam sama chodzić do dziecka. Siedziałam przy nim, kangurowałam go i odmawiałam różaniec.

• Nie miałam żadnych powikłań, których lekarze się obawiali. Pani doktor, która mnie operowała, nie mogła uwierzyć w to co widziała. Wszystko się dobrze goiło. Chodziłam coraz lepiej, wyniki krwi były również coraz lepsze. Powiedziała, że jest szczęśliwa, gdy wchodzi do mojej sali i widzi mnie uśmiechniętą. Dodała nawet, że po takiej operacji czas dochodzenia jest bardzo długi a ja śmigałam. Pan ukazał swoją moc!

• Moja siostra przekazała mi, że jej koleżanka ze wspólnoty, która modliła się za mnie, miała światło, że podczas operacji bardzo przyczyniła się Maryja. Nie wiem co wtedy działo się od strony duchowej, ale myślę, że to właśnie Maryja poruszyła moje serce i znowu zaczęło bić. Lekarze, którzy mnie operowali, wiedzieli, że nic więcej już nie mogą, i że wydarzyło się coś co ciężko było im zrozumieć. Widziałam to w ich oczach, widziałam to w oczach tamtego anestezjologa.

• Nasz synek po kilku dniach został odłączony od respiratora. Ja i mąż codziennie modliliśmy się przy nim. Personel medyczny i inni rodzice na OIOM-ie dyskretnie przyglądali mi się jak odmawiam różaniec.

CHRZEST

• 3 maja, rano nastąpiło pogorszenie stanu zdrowia synka. Miał problemy z oddychaniem, desaturacja tlenu powtarzała się. Lekarze robili mu badania szukając przyczyny. Z natchnienia, postanowiliśmy ochrzcić dziecko. Otrzymaliśmy pozwolenie od ordynatora oddziału. Kiedy kapelan rozpoczął chrzest, gdy włożył dłonie do inkubatora, zaczęła się desaturacja. Sprzęty monitorujące oddech zaczęły głośno piszczeć, a my byliśmy wystraszeni. Bałam się, że nie zdążymy dokończyć chrztu, że pielęgniarki będą kazały przerwać. Ale ksiądz nie przerywał, ochrzcił Joachima i udzielił jeszcze namaszczenia chorych. Zakończył robiąc znak krzyża na czole synka, w tym momencie wszystko ucichło, desaturacja ustała. Jak wytłumaczyć to co działo się podczas tak ważnego sakramentu? Może Bóg chciał nam ukazać wartość chrztu. Chciał aby nasz syn został oczyszczony z grzechu pierworodnego. Wiem jedno, po chrzcie Joachim w zaskakującym tempie wracał do zdrowia. Od tamtej pory nie było żadnych problemów z jego zdrowiem. Na wszystkich wizytach kontrolnych, u różnych specjalistów, zawsze słyszeliśmy: dziecko jest zdrowe, wszystko jest w porządku.

ZAKOŃCZENIE

Dziś staję tu przed Wami żywa i zdrowa. Nasz synek Joachim Józef żyje, jest dzieckiem w 100% zdrowym i bardzo mądrym. Wiem, że Pan dopuścił to wszystko, by udoskonalić w nas to co niedoskonałe, by nasze dzieci zrozumiały, że życie ludzkie nawet takiego maleńkiego człowieka, który nie potrafi powiedzieć: CHCĘ ŻYĆ ! jest bezcenne !!! By w dzisiejszych czasach, w których kobiety krzyczą „prawo wyboru”, nasze dzieci nigdy nie wypowiedziały tych strasznych słów. Bo to „prawo wyboru” to przecież „prawo do morderstwa”. Dziecko w łonie matki to odrębna, żywa istota. Kto dał nam prawo decydować o życiu dziecka nienarodzonego? To prawo należy do Boga ! Kobiety mówią „moje ciało, ja decyduję”. Dobrze, twoje ciało? To oderwij sobie, na żywca, rękę lub nogę, bo właśnie tak odbywa się aborcja. To rozćwiartowanie ciała żywego dziecka na części. Ale ciało twojego dziecka to nie twoje ciało, to oddzielna istota.

Wiem, że to co wycierpieliśmy było potrzebne, żebyście dziś mogli usłyszeć naszą historią, żebyście mogli zrozumieć, że Bóg jest dobry i nie chce dla nas nieszczęścia. Ale czasami je dopuszcza, jeżeli nie żyjemy według jego przykazań lub dla dobra czy nawrócenia naszego lub naszych bliskich. Bo gdyby tego nie uczynił, w naszych sercach nie znalazłby dla siebie miejsca, pęklibyśmy z nadmiaru pychy i pewności siebie.

Spełniłam dwa warunki, które w naszym kraju dopuszczają aborcję. Pierwsze to zagrożenie życia matki, drugie to podejrzewanie choroby u dziecka. Te prawa sformułowane są trochę inaczej, ale o to w nich chodzi. Ja nie miałam przeżyć, nasze dziecko powinno być martwe lub uszkodzone w wyniku niedotlenienia spowodowanego krwotokiem, czyli zalania krwią. Z powodu dużego wcześniactwa powinien być chory, jego narządy przecież nie były jeszcze w pełni rozwinięte.

Trzecie prawo do dokonania aborcji to gwałt. Dziecko niczemu nie jest winne. Zabicie go spowoduje w kobiecie jeszcze większą ranę, spustoszenie, depresję i poczucie winy. Oczywiście będzie próbowała je zagłuszyć, wyprzeć, ale zawsze będzie i będzie rujnować ją tak, że nigdy nie zazna radości i szczęścia w swoim sercu. Można urodzić dziecko i zostawić się w szpitalu. W tym, w którym byłam zdarzało się, że kobiety zostawiały swoje dzieci.

Jeśli kobiety zgwałcone zabiją to niczemu winne dziecko, czym różnić się będą od swoich oprawców? Naprawdę, uwierzcie, jedno i drugie będzie musiało odpowiedzieć przed Bogiem za swój czyn. I spojrzeć na to zabite dzieciątko w czasie Sądu Ostatecznego.

Lekarze mówią to, co mówi medycyna: nie przeżyjesz kobieto i twoje dziecko również. Jednak ostatnie słowo należy do Boga! A ja wiem, że mój Bóg może wszystko. Nie ma dla niego nic niemożliwego, tylko trzeba w to uwierzyć. Bez zaufania, oddania Jemu swoich problemów, nie pozwalamy Mu działać.

Pan Bóg, nasz Ojciec, tak bardzo nas kocha, że nie chce nas do niczego zmuszać . Dał nam wolną wolę, z miłości do nas ograniczył Sam Siebie. Gdy kogoś kochasz pragniesz, by ukochana osoba kochała cię całym sercem. Nie próbujesz jej zmuszać do kochania. Tak Bóg nie zmusza nas, tylko pragnie być kochany, szczerze. Nie zmusza nas byśmy myśleli jak On, patrzyli jak On. Daje nam wolną wolę i własny wybór. Ale gdy widzi, że błądzimy dopuszcza, często trudne dla nas sytuacje, by nas ratować.

Gdyby nie śmierć bliskiej nam osoby czy choroba może nie potrzebowalibyśmy Boga, nie modlilibyśmy się do Niego, nie uwierzylibyśmy, że On naprawdę żyje, jest dobry i nas kocha. I nie czyni tego z egoizmu, bo chce być kochany, ale dla naszego szczęścia, bo wie, że nikt nie ofiaruje nam piękniejszej miłości niż On sam. Żadna miłość tu na ziemi nie jest porównywalna do tej, którą kocha nas Bóg. Dla Niego największym cierpieniem jest, gdy Jego dziecko, swoimi czynami, skazuje siebie na piekło. Ale pamiętajmy, że jeżeli trwamy przy Bogu, ale nie raz na jakiś czas lub w potrzebie, tylko codziennie, tak naprawdę, całym sercem, to nic nam nie grozi, jesteśmy bezpieczni. Wystarczy mu zaufać !

Każdy dzień zaczynaj z Nim i kończ z Nim. Powtarzaj: dzisiejszy dzień i wszystkie bliskie mi osoby okrywam Krwią Jezusa Chrystusa. Gdy zamykasz coś w Krwi Jezusa Chrystusa, w Jego imię staje się to niewidzialne dla demona.

Pamiętajcie „wszystko mogę w tym, który mnie umacnia” List do Filipian 4 rozdział, werset 13 (Flp 4,13)

Boże bądź uwielbiony, Tobie chwała i cześć. Amen.

Tekst świadectwa pochodzi ze strony:

https://naukikatolickie.pl

Profil FB Katolickie Nauki

« 1 »

reklama

reklama

reklama