„Nie może być Kościoła i wiary na przymus”. Bp Grzegorz Suchodolski o duszpasterstwie młodzieży

Nadszedł czas na zmianę jakościową i ilościową, na zejście z dużych liczb na rzecz małych grup, wspólnot – mówi bp Grzegorz Suchodolski, przewodniczący Rady KEP ds. Duszpasterstwa Młodzieży.

Ocenia, że gruntownemu przeobrażeniu powinna dziś ulec parafia: z parafii-urzędu, ograniczonego do kruchty i kancelarii, na parafię-dom, która będzie przystanią dla wszystkich.

Zdaniem bp. Suchodolskiego młodzi Polacy odchodzą dziś z Kościoła z dwóch powodów: braku doświadczenia żywej wiary w rodzinie oraz moralnej słabości i niezdanego egzaminu wizerunkowego instytucji Kościoła.

Biskup ocenia, że przeorganizowania wymaga sposób przygotowywania młodzieży do bierzmowania: nadszedł czas na zmianę jakościową i ilościową, na zejście z dużych liczb na rzecz małych grup, wspólnot.

Wciąż jeszcze mamy w pamięci doświadczenie Kościoła masowego, Kościoła narodowego – uważa duchowny, dodając: „Powstaje pytanie, kto ma być tym pionierem, kto odważy się po prostu powiedzieć: nie tędy droga”.

W rozmowie z KAI bp Suchodolski zauważa też, że Polacy cenią sobie, kiedy Kościół idzie z narodem, a niekoniecznie z władzą. „Kościół nie może być Kościołem jednej partii. A to było bardzo widoczne i za mocno obecne w naszej rzeczywistości” – dodaje.


Publikujemy treść rozmowy:

Tomasz Królak (KAI): Kolejne badania, krajowe i międzynarodowe, pokazują, że coraz więcej Polaków, zwłaszcza najmłodszych, deklaruje niewiarę i nie praktykuje. W ostatnich latach nastąpiło jakieś potężne tąpnięcie. Zastanawiam się, czy przygotowując ponad pięć lat temu Światowe Dni Młodzieży w Krakowie, przypuszczał Ksiądz Biskup, że coś takiego wisi w powietrzu?

Bp Grzegorz Suchodolski: Dla mnie tamte Światowe Dni Młodzieży, jeśli chodzi o udział polskiej młodzieży, były już pierwszym, bardzo niepokojącym, by nie powiedzieć negatywnym sygnałem. Spodziewaliśmy się w Krakowie obecności dziesiątek, a nawet setek tysięcy młodych Polaków. Mam na myśli cały, bogaty, tygodniowy program ŚDM. Okazało się jednak, że nie było aż tak wielu chętnych do uczestniczenia w programie katechetycznym, w spotkaniach z biskupami.

Młodzi byli raczej zainteresowani wydarzeniami centralnymi i spotkaniem z papieżem. Co do programu na Campus Misericordiae pod Wieliczką to także okazało się, że zdecydowana większość tych, na których liczyliśmy została w domach. Czy to było wydarzenie dla nich za drogie, czy już mało znaczące? Ciągle zadaję sobie to pytanie. Nie udało nam się obniżyć ceny dla polskiej młodzieży i wydanie 200 euro za tygodniowy pobyt w Krakowie już wtedy uważałem za zbyt wygórowane, ale mimo podjętych starań i strona watykańska, i komitet krakowski nie obniżyli tej ceny. I tym bardziej żal, bo od strony merytorycznej i programowej krakowskie Światowe Dni Młodzieży uważam za jedne z najlepszych w historii.

Młodzież została w domu i wydaje mi się, że wtedy straciliśmy wielką szansę na to, żeby pokazać młodym Polakom Kościół powszechny, z papieżem i z młodymi z całego świata. Oczywiście nie dlatego później zrezygnowałem z funkcji dyrektora Krajowego Biura ŚDM, bo ta decyzja była podjęta już wcześniej, niemniej był to dla mnie bardzo trudny moment. Odczułem, że niestety ponieśliśmy duszpasterską porażkę.

KAI: Choć wtedy, a właściwie nigdy dotąd, nie mówiło się o tym tak, jak to teraz Ksiądz Biskup ujmuje…

Trudno mi wówczas było być, tak na żywo, recenzentem wydarzenia, które koordynowałem. Ale to, że w Krakowie było zdecydowanie mniej polskiej młodzieży, niż spodziewałem się trzy lata wcześniej, gdy ogłaszano Polskę miejscem kolejnych ŚDM, było dla mnie czymś bardzo znaczącym.

Potem zobaczyliśmy, że posypały się także grupy, które przygotowywały Dni w Diecezjach, poszczególne sekcje w duszpasterstwach diecezjalnych, nawet te, które działały prężnie. To pokazuje, że młodzież lubi działać na projektach, eventowo. Projekt się kończy i młodzież go zostawia, czekając na następne zaproszenie. A tych, swoją drogą, też zabrakło.

KAI: I coś zaczęło się właśnie sypać. Z badań amerykańskiego instytutu Pew Research Center wynika, że Polska przy najwyższym współczynniku zadeklarowanych katolików w Europie (87 proc.) zajmuje jednocześnie pierwsze miejsce w świecie, jeżeli chodzi o tempo sekularyzacji młodzieży i ludzi młodych (18-39 lat).

Przede wszystkim w młodym pokoleniu sypnęła się praktyka wiary. To widać wyraźnie, gdy wychodzimy z czasu pandemii: nawet gdy wracają starsi, choć też nie wszyscy, to młodzież nie wraca. Najbardziej niewidocznymi dzisiaj grupami na niedzielnych mszach są dzieci i młodzież. Tych grup po prostu nie mamy.

KAI: Co potwierdzają też najnowsze badania CBOS. W 2021 roku regularny kontakt z Kościołem ma zdecydowana mniejszość millenialsów (urodzeni 1980–1996) i najmłodszych (urodzeni w 1997 i później). Około jedna trzecia w tych grupach nie ma żadnego kontaktu z Kościołem.

Badania CBOS pokazują prawdę. Nastąpiła bardzo wyraźna polaryzacja: na tych, którzy są wierzący, także głęboko, jak członkowie Ruchu Światło Życie czy KSM, ale w skali kraju mówimy zaledwie o dziesiątkach, a nie setkach tysięcy młodych, oraz na tych, którzy, zwłaszcza po bierzmowaniu, z Kościołem zerwali.

Załamały się także duszpasterstwa akademickie. Mamy do czynienia z nowym stylem studiowania: dziś młody człowiek nie ma czasu na coś, co kiedyś było istotną częścią całej jego drogi formacyjnej i intelektualnej. Niegdyś duszpasterstwa akademickie nobilitowały, podobnie jak po okresie studiów aktywność w Klubach Inteligencji Katolickiej czy Akcji Katolickiej. Obecnie duszpasterstwa akademickie są dla tych, którzy sobie życiowo nie radzą. To jest może trochę drastyczne i nieco krzywdzące dla osób, które tam są, bo ich motywy są różne, niemniej wielu studentów uważa, że w ogóle nie potrzebuje Kościoła, religii, wiary, że sobie sami poradzą w życiu.

Chwytają jeden kierunek, potem drugi, korzystają z Erasmusa i innych zagranicznych wyjazdów. W międzyczasie łapią pracę albo i dwie i ustawiają sobie życie z kimś drugim, niekoniecznie sakramentalne.

Wszystko to pokazuje, że młody człowiek już nie potrzebuje dla swojego życia żadnych wartości religijnych, duchowych, a przede wszystkim nie potrzebuje instytucji, która wskazywałaby mu drogę. Uważa, że jest wolny i sam chce być wyłącznym reżyserem swojego życia.

Ten nikły procent studentów, którzy korzystają z duszpasterstw akademickich, dzisiaj już ginie. To już nie jest nawet jakaś reprezentatywna cząstka społeczności akademickiej. Tak jak jeszcze 20 czy 30 lat temu spotkania duszpasterstw akademickich czy rekolekcje gromadziły po kilkaset osób, tak teraz są to bardziej rozmowy indywidualne, nie zawsze przy tym jest też spowiedź, bo często występuje jakaś przeszkoda do otrzymania rozgrzeszenia. Dziś to jest bardziej poradnictwo życiowe, w formule rozmowy twarzą w twarz, pojedynczo.

Duszpasterze studentów ciągle są mianowani, próbują robić tyle, ile się da, ale często jest to już praca „jeden na jeden”. Kiedy się ktoś pogubi, rozsypie, dopadnie go depresja czy jakieś inne trudności życiowe, wtedy odnajduje duszpasterza.

Przyzwyczailiśmy się do kościoła, parafii, gdzie mamy biura parafialne i kancelarie, a dziś trzeba by jeszcze w ten przyparafialny kompleks wpisać rozmównicę. Indywidualna rozmowa staje się nowym narzędziem duszpasterskim.

KAI: Można by powiedzieć, że to dobrze, bo w Kościele w Polsce zbyt długo trwało myślenie o wiernych w kategoriach masy, a nie liczby pojedynczej. Szkoda natomiast o tyle, że indywidualizacja duszpasterstwa nie jest efektem duszpasterskiej strategii, lecz kryzysu wiary.

I to nas boli i zastanawia. Wydaje mi się, że odpowiedzią na taką sytuację jest jednak przeorganizowanie całej struktury parafialnej. Wyprowadzając 30 lat temu katechezę do szkół zrezygnowaliśmy z posiadania tego zaplecza w postaci sal katechetycznych czy oratoriów przyparafialnych.

KAI: Powrócimy do kwestii katechezy i lekcji religii, ale chciałbym teraz zapytać o przyczyny, dla których młodzi Polacy odchodzą od praktyk religijnych i deklarowania wiary. W analizie CBOS czytamy, że trudno jednoznacznie przypisywać to zjawisko określonym wydarzeniom, takim jak przystąpienie Polski do Unii Europejskiej (2004), śmierć Jana Pawła II (2005), gorąco dyskutowana kwestia dopuszczalności aborcji (od 2016 roku) czy skandale pedofilskie w Kościele. Być może zadecydował któryś z tych czynników, a może wszystkie razem, a może jeszcze jakiś inny. A zdaniem Księdza Biskupa?

Według mnie są dwa czynniki, o kolejności można dyskutować: brak doświadczenia żywej wiary w najbliższej przestrzeni rodzinnej oraz moralna słabość i niezdany egzamin wizerunkowy instytucji Kościoła.

A więc po pierwsze: inaczej już funkcjonuje dom rodzinny. Dom jako duchowy fundament przekazu wiary dziś już po prostu nie istnieje. Dorosłe pokolenie nie rodzi młodego pokolenia do wiary. Najmłodsze pokolenie nie doświadczyło domowego Kościoła. Być może czynniki, o których pan wspomniał cytując CBOS, oddziałały na rodziców i ich odmieniły, a młodzi weszli w tę przestrzeń duchowej pustki swoich rodziców, dziś czterdziesto- czy czterdziestokilkulatków?

Zmierzch chrześcijaństwa domowego to jedna z bardzo ważnych przyczyn obecnej sytuacji młodych. Jeszcze ich rodzice, wychowani w dawnej tradycji katolickiej nie wyobrażają sobie, by ich dzieci nie poszły do bierzmowania czy nie wzięły ślubu kościelnego. W rodzicach jest takie pragnienie, i gdy nadchodzą te ważne momenty w życiu ich dzieci, mocno je dopingują, a niekiedy spierają z nimi, przekonując, żeby do tych sakramentów przystąpiły. Ale ci młodzi są już wypłukani z wiary, tej naturalnej drogi do sakramentów.

Drugą przyczyną jest słabość moralna duchownych i świeckich członków Kościoła, a także negatywny obraz instytucji kościelnej, prezentowany zarówno w mediach i portalach społecznościowych, jak też w codziennym środowisku życia i starszych i młodszych Polaków: dziś mało gdzie mówi się o Kościele dobrze.

KAI: Z tym że ten negatywny obraz w wielu przypadkach nie jest wymyślony.

Oczywiście, podobnie jak nie jest wymysłem pęknięcie generacyjne, o którym wspomniałem. To są dwie realne przyczyny odchodzenia młodych od wiary i od Kościoła jako instytucji, czyli także od praktykowania wiary, od udziału w niedzielnej Eucharystii i od wspólnotowego udziału w życiu Kościoła.

Badania CBOS pokazują, że bardziej nawet spada praktykowanie niż sama deklaracja wiary. O ile deklarowana wiara w najmłodszym przedziale wiekowym (18-24 lata) w ciągu minionych 30 lat spadła z 93 do 71 procent, to praktykowanie – z 69 do 23 procent. Tak więc ta druga przyczyna, a więc negatywny obraz Kościoła, w odczuciu młodych ludzi jest dużo silniejsza, bardziej sprawcza niż ta związana z pęknięciem generacyjnym.

KAI: Można też chyba mówić o utrwalaniu się myślenia typu: Chrystus tak, Kościół nie. A więc: jestem wierzący, ale bez Kościoła; nie chcę pośrednika, czy tak?

Powiedziałbym, że dziś wygląda to: „Bóg tak, Chrystus i Kościół nie”. Bo często odrzuca się nie tylko Kościół, ale i samego Chrystusa, który przychodzi do nas w Eucharystii, w sakramencie pokuty i we wspólnocie modlitwy. Powiedzenie „Chrystus tak, Kościół nie” słychać było bardziej w moim pokoleniu; dziś mówi się: „Bóg tak, jestem wierzący, ale z Kościołem i życiem sakramentalnym nie chcę mieć nic wspólnego”. A przecież kto odrzuca sakramenty, odrzuca Chrystusa.

KAI: A może spadek praktyk to efekt nałożenia się dwóch czynników: utrwalenia się niepraktykowania w niedzielę z powodu pandemicznych ograniczeń w kościołach oraz kolejnych głośnych spraw związanych z pedofilią w Kościele?

Oczywiście. Tam, gdzie nie ma wiary, każdy dodatkowy argument działa za tym, by przestać praktykować. Dopóki nie zaczniemy odbudowywać wiarygodności, zawsze będzie wielu, którzy powiedzą: z taką instytucją nie chcę mieć nic wspólnego. Zresztą taki obraz Kościoła jest obecny w myśleniu nie tylko tych najmłodszych, w wieku 18-24 lata, ale także u millenialsów, a więc czterdziestokilkulatków. Odrzucenie Kościoła jako instytucji jest bardzo widoczne. Co prawda procent samych apostazji nie jest duży (choć już odczuwalny), ale widać praktyczne zaniechanie kontaktu z Kościołem: nie przychodzę na niedzielną Eucharystię, nie spowiadam się, nie przyjmuję księdza po kolędzie i w ogóle tracę jakąkolwiek chęć bycia w Kościele.

W oczach młodego człowieka, który przecież śledzi media i portale społecznościowe, Kościół jawi się jako instytucja zdemoralizowana, która nie potrafi w zdecydowany i jawny sposób rozliczyć się ze swojej przeszłości. Zastanawiam się, czy oczyszczenie wizerunku Kościoła sprawi, że oni powrócą.

KAI: Powrócą?

Nie wiem, ale wydaje mi się, że te 23 procent, które w najmłodszym pokoleniu wciąż wierzy i praktykuje, to ci, z którymi należy dalej pracować. A na czym w ogóle ma polegać dzisiaj praca z młodymi? Jeśli są zagrożeni w wierze, to należy ich prowadzić do osobistego poznania i odkrycia Jezusa jako Pana i Zbawiciela. Dlatego ostatnio kilkakrotnie burzyłem się na tzw. indeksy do bierzmowania, bo to znaczy, że my chcemy sprawdzać praktykę, mieć władzę nad młodym pokoleniem, tymczasem nie dbamy wystarczająco o to, by w tym czasie następował w nim proces wzrostu wiary. Wiara zaś to kontakt ze słowem Bożym, to mała grupa formacyjna. Przede wszystkim musimy więc przeorganizować pracę z młodymi na etapach przygotowania do życia sakramentalnego.

KAI: Bo sporo było w tych przygotowaniach i samym obrzędzie jakiegoś udawania, zarówno ze strony młodych, którzy sakrament chrześcijańskiej dojrzałości traktowali, łagodnie mówiąc, niedojrzale, jak i duszpasterzy, którzy zdawali się tego nie dostrzegać i masowo dopuszczali do bierzmowania.

Mam półtoraroczne doświadczenie duszpasterskie jako biskup. Jeżdżę do różnych miejscowości i bierzmuję. Rzeczywiście jest tak, że idą do tego sakramentu jeśli nie wszyscy, to prawie. Idzie klasa, no to i ja idę, niezależnie od tego, czy chodzę na mszę św. czy też nie. Panowała fikcja: tam, gdzie były indeksy, młodzi zawsze wiedzieli, jak zdobyć podpis, żeby później móc się wykazać, że są przygotowani, nawet jeśli nie praktykują codziennej modlitwy czy niedzielnej mszy św.

KAI: No ale powiedzmy to sobie, proboszczowie wiedzieli, że oni znają sposoby na zdobycie tego podpisu. Ale nie odmawiali, bo to popsułoby statystykę. Bywało tak?

Myślę, że wszyscy o tym wiedzieliśmy. To jest pytanie o to, kiedy odejść od Kościoła masowego, na rzecz wspólnotowego. Jeśli jest jakaś duża, miejska parafia, która co roku ma do przygotowania 100-200 młodych ludzi, to dla mnie nie jest właściwym sposobem przygotowywanie całej tej rzeszy jako jednej grupy i traktowanie ich jako masy. Powinno się raczej ogłosić we wrześniu: zaczynamy przygotowanie do bierzmowania i zapraszamy 20 osób, które chcą w takim przygotowaniu uczestniczyć. Mamy dla tych osób duszpasterza, dwóch czy trzech animatorów i zaczynamy iść przez 2 czy 3 lata stylem dawnej formacji oazowej: mała grupa, spotkanie co tydzień itd. Widzimy wtedy, czy i jak wzrastają w wierze.

Tych, którzy nie chcą, zostawmy na boku. Sakramenty naprawdę są dla wierzących, a nie dla tych, którzy chcą je traktować jako nabyty wzorzec tradycji czy jakiś atrybut kulturowy. Nie po to Chrystus ustanawiał sakramenty. Bo sakrament chrześcijańskiej inicjacji jest wtajemniczeniem w życie Jezusa. Jeśli ktoś nie rozumie na czym polega śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, w co mnie to wszczepia i jak mam być świadkiem Ewangelii, to do bierzmowania jeszcze nie dojrzał.

KAI: To, co ksiądz Biskup mówi, ujawnia nowe myślenie. Dotąd dominowała magia liczb, która, gdy zestawialiśmy je z Europą, wbijała nas w dumę. A zabrakło refleksji, czy za liczbami idzie jakość.

Wciąż jeszcze mamy w pamięci doświadczenie Kościoła masowego, Kościoła narodowego.

KAI: Trudno się tego wyzbyć.

Trudno. Powstaje pytanie, kto ma być tym pionierem, kto odważy się po prostu powiedzieć: nie tędy droga.

KAI: Właśnie mówi to Ksiądz Biskup, przewodniczący Rady Episkopatu ds. Duszpasterstwa Młodzieży.

Tak, i mój głos nie jest odosobniony. Dla przykładu: ostatnio został powołany nowy dyrektor Krajowego Biura Światowych Dni Młodzieży, ks. Tomasz Koprianiuk. Obydwaj uważamy, że ŚDM nie może być eventem, wydarzeniem, na które znowu będziemy patrzyli pod kątem liczby uczestników, ale ma być raczej momentem, w którym doświadczymy powszechności Kościoła z tymi grupami młodych, które już mamy w parafiach. Mocno propagujemy dziś styl duszpasterstwa stawiającego na zawiązywanie przy średnich i większych parafiach grup formacyjnych młodych. I tak naprawdę to będzie nasz Kościół przyszłości. Nie będą stanowić go ci wszyscy wybierzmowani czy nawet wszyscy chodzący na religię w szkole, ale ci, którzy przy parafii, w grupie, odnajdą miejsce swojego duchowego wzrostu.

Ostatnio dojrzewa też we mnie myśl, że trzeba położyć mocniejszy akcent na te grupy, wspólnoty czy ruchy, które mają dobrą strukturę, jak KSM czy Ruch Światło-Życie. To jest istotne, a nie jakiś autorski program jednego czy drugiego księdza, który może być nawet zdolny, ale co z tego, skoro po 2-3 latach energicznego nawet duszpasterstwa odchodzi gdzie indziej. Wtedy albo wszystko ginie albo ci młodzi idą za nim. Ale to nie jest Kościół. Dlatego niezbędna jest dziś odnowa parafii przez tworzenie silnych grup, które zapewnią w parafii ciągłość pracy duszpasterskiej. To jest czas na zmianę jakościową i ilościową, na zejście z dużych liczb na rzecz małych grup, wspólnot. I dopiero wtedy będziemy wiedzieć, kim dysponujemy i na kogo możemy liczyć.

Tym młodym nie będzie łatwo się zgromadzić i zadeklarować, bo napór tego świata jest do nich w kontrze, ale oni muszą pójść pod prąd. Nie ma na dziś innego kierunku, zwłaszcza jeśli chodzi o przygotowanie do bierzmowania.

KAI: Papież powiedział niedawno w Grecji: „Od nas, jako Kościoła, nie wymaga się ducha podboju i zwycięstwa, wspaniałości wielkich liczb, światowego splendoru. To wszystko jest bowiem niebezpieczne. Jest to pokusa triumfalizmu”. A więc pokora.

Ta pokora każe nam uznać, że Bóg nieraz mniejszą liczbą osób posługuje się bardziej efektywnie aniżeli wielką masą. Możemy odnaleźć w Biblii wiele fragmentów, w której Bóg dziesiątkuje swój lud, weźmy chociażby zwycięskie, choć nieliczne wojsko Gedeona, czy targ Abrahama o uratowanie Sodomy i Gomory. Nie w liczbach zatem tkwi sukces Kościoła, lecz w jakości tych, którzy go tworzą.

A propos wizyty papieża Franciszka w Grecji, to w przemówieniu do młodzieży wypowiedział bardzo mocne słowa, mianowicie, że „Bóg nie daje nam katechizmu, ale uobecnia się poprzez historie ludzi”, z którymi możemy tworzyć nasze życie. A więc, nie wiedza, nie podręcznik, ale konkretny człowiek, który mnie prowadzi. Czyli mała grupa formacyjna, animator, który jest w stanie poprowadzić mnie dalej. To jest klucz do ewangelizacji młodego pokolenia. Wiara idzie od osoby do osoby.

KAI: To docenienie liczby pojedynczej, a w każdym razie liczb bardziej kameralnych brzmi na gruncie Kościoła w Polsce dość nowatorsko.

Mówię to, co czuję. Trzy lata temu, kiedy byłem proboszczem w siedleckiej katedrze, mieliśmy dużą grupę kandydatów do sakramentu bierzmowania, około 150 osób. W program przygotowania wpisaliśmy im udział w ulicznym nabożeństwie fatimskim. Później się za tę młodzież wstydziłem, bo oni w ogóle nie byli zainteresowani modlitwą. Szli rozmawiając ze sobą, cały czas ze smartfonami w rękach. Zero zainteresowania różańcem. Ale potem w indeksie mogli otrzymać wpis, że uczestniczyli w tym wydarzeniu. I to mnie przekonało: nigdy więcej czegoś takiego nie rób.

Nie może być wiary na przymus ani Kościoła na przymus. To musi być wybór młodego człowieka. W którymś momencie musimy wreszcie powiedzieć: odchodzimy od przymusu, od masy i przechodzimy na grupy elitarne, to znaczy na tych, którzy chcą.

Pamiętam, jak już po Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie przyjechał do mnie ks. Jan Balik, odpowiedzialny za duszpasterstwo młodzieży w Pradze. Wtedy jeszcze Czesi myśleli, że może i u nich będą ŚDM. Zobaczył wtedy dużą grupę młodzieży, która szła do sali katechetycznej i zapytał, co to za zgromadzenie. Mówię, że to przygotowanie do bierzmowania, a on na to: u nas, w Pradze przygotowujemy tylko pojedyncze, chętne osoby. Nie jest do dla mnie ideał, nie chciałbym, żeby do tego doszło w Polsce, ale jednak powinniśmy zapraszać do przygotowań nie całe klasy lecz indywidualnie tych, którzy chcą. A nie rocznikami, które w danym roku po prostu idą do bierzmowania. Nie, rozpocznij przygotowania wtedy, kiedy masz przekonanie, że to ci pomoże w rozwoju wiary i jeśli rzeczywiście uważasz, że jesteś na właściwym etapie życia. Wtedy dopiero powinniśmy zapraszać kogoś takiego do grupy formacyjnej, która ma swojego animatora i odpowiednie materiały i przez 2-3 lata towarzyszyć mu w drodze przygotowań do sakramentu. A potem duszpasterze powinni ocenić, czy taki ktoś jest już gotowy.

KAI: Bo nie ma religii bez wolności.

Nie ma religii bez wolności i nie może być Kościoła i wiary na przymus. Przestrzegam wszystkich księży, którzy na niewierzących młodych przygotowujących się do bierzmowania nakładają ciężary nie do uniesienia. Mnożą ilość różańców, nabożeństw, rorat, dróg krzyżowych. Później ci młodzi mówią: zostaliśmy tak przez dwa lata przeczołgani, że marzymy tylko o jednym – żeby po bierzmowaniu pożegnać się z Kościołem. A więc to, co my robimy, nie przynosi tego, do czego zostaliśmy powołani: nie budzi w sercu tych ludzi żywej relacji z Jezusem.

Gdyby wszystkie roczniki wybierzmowane w ciągu ostatnich 10 lat pojawiły się w kościołach, to byśmy się w nich nie mieścili. Biskup, jadąc na bierzmowanie, przyjmuje kwiatki i deklaracje tych młodych, że będą dbać o wiarę. Tymczasem ja już wiem, że w następną niedzielę większości z nich już w kościele nie będzie.

Musimy odejść od biurokratycznego, kancelaryjnego sposobu przygotowań do tego sakramentu, który, dodajmy, ma miejsce w ważnym etapie życia. Młodzi są wtedy często pogubieni i być może właśnie wtedy najbardziej potrzebują światła Ewangelii, które nadałoby im jakiś kierunek inny niż tylko doczesność i świat wirtualny, który tak ich pochłania. Tymczasem my często gasimy w nich te wyższe pragnienia.

KAI: Bo zabrakło refleksji nad tym, czy fasada pięknych liczb nie skrywa niekiedy duchowej pustki…

No właśnie, te liczby nas niosły, budując ankietową wartość naszego Kościoła. Rozumiem czasami argumenty proboszczów czy wikariuszy, którzy pracują z młodzieżą i mówią tak: jeśli on czy ona parę razy przyjdzie do kościoła, nawet tylko z powodu indeksu, to może wtedy coś usłyszy, coś w nim duchowo zadziała, że łaska Boża się do niego przebije.

KAI: Wydaje mi się, że to jest także częsty argument księży czy biskupów, gdy są pytani o bilans religii w szkole. Mówią wtedy: gdyby nie te lekcje, nie mielibyśmy szansy dotrzeć do takiej liczby młodych ludzi.

Ostatnio, podczas wizytacji parafii, rozmawiałem z jednym z młodych księży uczących w liceum. Powiedział mi, że na lekcjach religii ma bardzo dobry kontakt z młodzieżą, są żywe dyskusje, bo jest otwarty na ich pytania. Ale kiedy zaprasza ich, by przyszli do kościoła, to 90 procent od razu mówi, że nie są zainteresowani.

Mimo wszystko ta sytuacja ciągle jeszcze pozwala mi wierzyć w szanse, jakie w świecie młodych może mieć otwarta katecheta. Nawet jeśli ci ludzie nie są już zainteresowani Kościołem, a żywe dyskusje w szkole nie przekładają się, niestety, na wiarę i praktyki wiary, to jednak widzą księdza pełnego ideałów, otwartego na ich życie.

KAI: Bardziej interesuje ich zapewne to, co ksiądz ma do powiedzenia w odniesieniu do głośnych spraw dotyczących Kościoła.

To też, i wielu dobrych katechetów nie zamiata tych tematów pod dywan. Ale młodzież ceni katechetę przede wszystkim za to, że dopuszcza dialog na lekcji, że jest otwarty na ich sprawy. I takie świadectwo uważam za coś pozytywnego. Natomiast mam też bardzo dużo sygnałów negatywnych, że młodzież wręcz rezygnuje z lekcji religii ze względu na osobę katechety i nie ma tu znaczenia, czy jest to duchowny czy świecki. Ci, którzy się wypisują mówią, że katecheta traktuje ich z góry, dyktuje kwestie do zanotowania, a w ogóle nie jest zainteresowany ich problemami i ich światem.

KAI: Proces systematycznego odchodzenia młodych z lekcji religii wciąż trwa. Dlaczego tak się dzieje?

Jeśli lekcja religii ma być dla wierzących, to będą odchodzić, bo tę wiarę stracili. To pierwszy motyw, skorelowany zresztą z wynikami badań, o których mówiliśmy. Drugi czynnik, to postrzeganie obecności katechetów w szkole, zwłaszcza osób duchownych, jako przedstawicieli instytucji Kościoła, do którego młodzi mają wiele zastrzeżeń, więc nie chcą iść z nim razem. Trzeci czynnik to przykład konkretnego katechety, który nie znajduje wspólnego języka z uczniem i wtedy, na znak protestu, taka osoba rezygnuje z religii. Bywa tak, że np. w szkole jest czterech katechetów, ale wypisują się od tego jednego, zaś u trzech pozostałych frekwencja pozostaje bez zmian. Osobista charyzma lub jej brak ma więc znaczenie.

Ponadto w wielu wypadkach, zwłaszcza na prowincji, bardzo często deklarowanym powodem rezygnacji z tych zajęć jest dojeżdżanie do szkoły. Młodzi spędzają dużo czasu w pociągach czy autobusach i jeśli religia jest na pierwszej lub ostatniej lekcji, to rezygnują z niej, po prostu z powodów praktycznych. W diecezji siedleckiej są to wcale nierzadkie przypadki. Młodzi mówią, że muszą pomóc w gospodarstwie, w wieczornym obrządku itd.

Musimy pamiętać, że zjawisko rezygnacji z lekcji religii dotyczy głównie środowisk wielkomiejskich. Wedle naszych badań przeprowadzonych w ubiegłym roku, w szkołach podstawowych w diecezji siedleckiej z tych zajęć korzysta 98 proc. uczniów, a w szkołach średnich – 88 procent. Myślę, że są to wyniki typowe dla całej ściany wschodniej.

KAI: A może sposobem na dotarcie z przekazem religijnym – zwłaszcza dla zainteresowanych pogłębieniem życia duchowego – byłby powrót do katechezy prowadzonej przy parafii?

Dwa lata temu watykańska Rada ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji wydała nowe dyrektorium o katechizacji, które nakłada na odpowiedzialnych za katechezę w poszczególnych krajach doprowadzenie do komplementarności pomiędzy religią w szkole a katechezą przyparafialną. Dostrzeżono więc konieczność tego kierunku, przejścia z dotychczasowego modelu na nowy.

KAI: Jako szef Rady KEP ds. Duszpasterstwa Młodzieży zamierza Ksiądz Biskup wprowadzić to rozwiązanie w Polsce?

To są kompetencje Komisji ds. Wychowania Katolickiego i całego gremium Konferencji Episkopatu, ale myślę, że tego procesu nie da się zatrzymać. Sama religia w szkole nie wystarczy. Potrzeba dziś solidnego namysłu i nad uaktualnianiem programu religii w szkole, i nad komplementarnym jej uzupełnieniem poprzez katechezę w parafiach.

Ostatnio wyszła także nowa instrukcja o posłudze katechisty parafialnego. Watykan będzie zmierzał do tego, byśmy w polskich diecezjach i parafiach ustanawiali taką posługę. To jest trend, którego nie zatrzymamy i myślę, że w ciągu 2-3 lat katecheza przyparafialna będzie coraz mocniejsza.

KAI: Ale jak taki optymalny model można sobie wyobrazić? Czy tak, że system szkolnych lekcji religii jest uzupełniony o godzinę katechezy przy parafii?

Do szkoły, zwłaszcza w miastach, chodzą uczniowie z różnych parafii, więc na pewno nie da się przejść na katechezę całymi klasami tworząc system „godzina w szkole, godzina w parafii”. Nie wiem też, czy w szkole pozostaną dwie godziny religii czy też – jak jest już w niektórych diecezjach – tylko jedna.

Pewne jest, że jako Kościół mamy przed sobą poważne wyzwanie, żeby przygotować się i lokalowo i personalnie do katechezy przyparafialnej. Lokalowo, bo potrzeba dużo pomieszczeń, zwłaszcza przy parafiach miejskich. A personalnie dlatego, że, jak podejrzewam, wielu katechetów nie zechce pracować za darmo. Posługa katechisty jest, de facto, posługą społeczną, posługą świadka.

KAI: Pytanie tylko, ilu znajdzie się takich społeczników i świadków…

No właśnie. Dlatego zanim przeniesiemy dzieci i młodzież do parafii musimy popracować z takimi liderami, żeby ich do tej posługi przygotować. Powinniśmy więc skoncentrować się na wyłuskiwaniu w parafiach takich kandydatów na katechistów i stworzyć dla nich właściwy program przygotowania merytorycznego i pedagogicznego.

KAI: A więc nadchodzi czas przeprosin z tzw. salkami parafialnymi, w których przez lata hulał wiatr i wisiały pajęczyny…

Same salki już nie wystarczą. Często powtarzam, że przy parafiach muszą powstawać oratoria dla młodych, do których przyjdą oni nie tylko na godzinę katechezy, ale też aby spędzić ze sobą czas, nawet każdego dnia wypić herbatę, odrobić lekcje, porozmawiać z rówieśnikami. To jest według mnie przyszłość. Musi być i aneks kuchenny, i projektor, playstation, piłkarzyki, stół pingpongowy, przestrzeń do spotkań formacyjnych itd. itp. Na przykład: teraz, w adwencie, po roratach dzieci powinny przyjść do takiego oratorium na śniadanie.

Chodzi o gruntowne przeobrażenie parafii: z parafii-urzędu na parafię-dom. Parafia musi być żywa i otwarta, a nie ograniczona do funkcji udzielania sakramentów, a więc do kruchty i kancelarii. Jeśli będzie otwarta, zaczną przychodzić do niej także osoby potrzebujące, biedne, bezdomne, dla których powinno być serce i miłość, a więc szklanka herbaty czy paczka z potrzebnymi im artykułami, nie tylko na święta. Parafie, które działają oratoryjnie, są otwarte także na tych, którzy są może daleko od Kościoła, ale przyjdą, bo będą wiedzieli, że są tu ludzie, którzy okażą im bliskość i zainteresowanie, którzy im pomogą.

KAI: Ważne jest więc chyba, żeby ci mocno zakorzenieni w Kościele dobrze rozglądali się wokoło…

Tak, dlatego przestrzegam grupy młodzieżowe działające w parafiach, także KSM-owskie czy oazowe, żeby nie tworzyły ze swoich środowisk getta; aby młodzi z zewnątrz wiedzieli, że mogą do nich przyjść i pobyć z nimi. Te grupy nie mogą się zamykać, argumentując na przykład, że są już na innym poziomie wtajemniczenia itd. Muszą być otwarte na wszystkich.

KAI: I bardziej niż dotąd zauważające tych, których z nimi nie ma?

Właśnie, to jest ta postawa, którą teraz widzimy przy problemie migrantów. Wiele społeczności kościelnych jest zamkniętych na jakąkolwiek formę pomocy dla nich. To utożsamienie migranta z agresorem, wpajane przez obrazy telewizyjne czy media społecznościowe sprawiło, że wielu pobożnych ludzi, katolików powiedziało: nie będę ich wspierał. Czyli zamknęliśmy się na tych innych, którzy do nas przychodzą. To zamknięcie może dotyczyć imigrantów, ale też na przykład związków niesakramentalnych: „Oni nie są nasi, więc nie ma dla nich u nas miejsca”. To jest właśnie getto, które pokazuje, że nie jesteśmy Kościołem powszechnym, katolickim, Kościołem Chrystusa, tylko Kościołem zamkniętym: Apollosa, Pawła i Kefasa. Musimy nauczyć się dostrzegać tych innych i mieć dla nich miejsce w naszej wspólnocie. Także dla tych, którzy nie są jeszcze otwarci na łaskę, na życie sakramentalne.

KAI: Nie sposób nie zauważyć, że spektakularny spadek deklaracji wiary i praktyk religijnych młodego pokolenia dokonuje się w czasach, gdy władza systematycznie deklaruje przywiązanie do wartości chrześcijańskich i Kościoła, a nawet wykazuje pragnienie rechrystianizacji Europy. Czy ta proreligijna retoryka, przy różnej praktyce, nie wpłynęła na ten ubytek?

Ludzie są przekorni. Zawsze tak było, że sojusz ołtarza z tronem odciągał wielu od głębszego wejścia w Kościół. I to na pewno widzimy również i dzisiaj. Polacy cenią sobie, kiedy Kościół idzie z narodem, a niekoniecznie z władzą. Kościół nie może być Kościołem jednej partii. A to było bardzo widoczne i za mocno obecne w naszej rzeczywistości. Zapisana w konstytucji autonomia Kościoła i państwa powinna być skrupulatnie respektowana w praktyce życia. Kościół jest dla wszystkich.

KAI: Jakie zadania wyznacza sobie Ksiądz Biskup jako nowy przewodniczący Rady ds. Duszpasterstwa Młodzieży?

Trzeba pamiętać, że Rada nie jest krajowym duszpasterstwem młodzieży, lecz raczej ciałem doradczym zarówno dla przewodniczącego Episkopatu, jak i poszczególnych biskupów. Sądzę, że obecnie powinniśmy pokazywać pewne niebezpieczeństwa, próbować dociec przyczyn odchodzenia młodych z Kościoła: dlaczego nie chcą w nim być, dlaczego wypisują się z lekcji religii, dlaczego praktyki spadają bardziej niż same deklaracje wiary itd. Myślę, że powinniśmy opracować tego typu analizę, zawierająca także rekomendacje czy sugestie i następnie przedstawić ją biskupom jako odpowiedzialnym za duszpasterstwo w swoich diecezjach.

W międzyczasie na marcowym zebraniu plenarnym Episkopatu zostanie powołany nowy skład Rady. Mam nadzieję, że wspólnie uda nam się odczytać rzeczywistość współczesnych młodych – tych, którzy są w Kościele, ale i tych będących poza nim.

KAI: Świetnym laboratorium do wszechstronnej, szczerej wymiany myśli – także o młodzieży – może być trwający już synod o synodalności.

Myślę, że on spełni swoje zadanie, gdy zaczniemy siebie wzajemnie słuchać, a nie będziemy mieć gotowej tezy, przygotowanej wcześniej, a wynikającej z naszej wspaniałej kościelnej przeszłości… Wierzę, że zaczniemy słuchać i ekspertów, i tych, którzy są w środku, i tych, którzy są na zewnątrz Kościoła. Dopiero zebranie tych głosów razem może dać nam odpowiedź na to, dlaczego tak się dzieje. Nie możemy zapominać o tych, którzy są w Kościele, ale musimy być Kościołem wciąż szukającym młodych także na peryferiach wiary, pamiętając, że „Duch działa także poza obozem”.

KAI: I mówić otwarcie o tym, co budzi radość i nadzieję, ale i o wybojach. Po to, żeby te ścieżki prostować…

Ja wiem, że wielu młodych zostało skrzywdzonych przez duchownych, przez wspólnoty Kościoła, że są zranieni i pogubieni z powodu tego, czego doświadczyli. Wiem też, że nie wszyscy chcą o tym mówić, czynić z tego sprawę publiczną. Pewnie będą to nosić w swoim sercu do końca. Mam świadomość, że wielu z tego powodu odeszło z Kościoła, wielu też nie jest łatwo Kościołowi zaufać. Chciałbym za to wszystko przeprosić i powiedzieć, że nie byliśmy wystarczająco czujni, nieraz nie widzieliśmy tego, co działo się tak naprawdę bardzo blisko nas, niemal pod okiem. Teraz, już jako biskup, odkrywam różne sytuacje. To jest wciąż dla całego Kościoła wielkie pole do oczyszczenia.

Rozmawiał Tomasz Królak / Siedlce
 

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama