Wywiad o. Adama Szustaka na kanale „Imponderabilia” wzbudził już wiele polemik, angażując zarówno obrońców, jak i przeciwników dominikańskiego kaznodziei internetowego. Zbyt mało jednak uwagi zwrócono na teologiczny zamęt, jaki wprowadza o. Adam pod pozorem „oskrobywania” nauczania Kościoła z naleciałości.
W wywiadzie, którego udzielił o. Adam Szustak Karolowi Paciorkowi, jest tak wiele wątków, że omówienie wszystkich jest wręcz niemożliwe w ramach jednego tekstu. Łatwość, z jaką rozmówca prześlizguje się po różnych tematach, jest przejawem kościelnej i teologicznej dezynwoltury, czyli nonszalancji, która nie potrafi uszanować powagi poruszanych zagadnień. Spróbujmy przyjrzeć się kilku z nich, w których dominikanin dopuszcza się przeinaczenia kościelnego nauczania, choć twierdzi, że tylko oczyszcza je z błędnych interpretacji.
Bodajże najpoważniejszy błąd dotyczy tematu zbawienia i eschatologii. Według o. Szustaka piekło pozostaje jedynie teoretyczną możliwością. Po śmierci każdy człowiek stanie przed Bogiem i wtedy Bóg zapyta go, czy chce trafić do nieba. Tylko w przypadku negatywnej odpowiedzi człowiek miałby pójść do piekła, czyli zostać na zawsze oddzielony od Boga. Tymczasem nie tak naucza Biblia i Kościół. Po śmierci człowiek nie może zmienić już swojego życiowego wyboru, a Sąd Boży dotyczy czynów dokonanych za życia. Czas na nawrócenie i podjęcie decyzji o przyjęciu zbawienia jest na ziemi, a nie dopiero po śmierci.
Przekonanie, że wszyscy zostaną zbawieni nie jest nową kwestią w teologii. Teoria apokatastazy pojawiła się już u starożytnego teologa Orygenesa, wspominającego o nadziei zbawienia dla wszystkich ludzi. Mało kto jednak zauważa, że Orygenes traktował ją jako „teologię ćwiczebną”, czyli próby filozoficznego podejmowania zagadnień teologicznych, a nie jako wykład doktryny chrześcijańskiej.
Z jednego cytatu, przytoczonego przez o. Szustaka, że Bóg „pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1Tm 2,4) nie można wywodzić tezy, że wszyscy zostaną zbawieni. Byłoby to sprzeczne z wieloma innymi tekstami Biblii, które mówią wyraźnie o Sądzie Bożym jako oddzieleniu złych od dobrych i o karze wiecznej dla złych (m.in. Mt 25, Ap 20 nn). Cały 25 rozdział Ewangelii Mateusza poświęcony jest tematowi osobistej odpowiedzialności moralnej, mającej wpływ na nasze wejście do wiecznej szczęśliwości. Mamy tu najpierw przypowieść o pannach mądrych i niemądrych, następnie o talentach, w końcu zaś opis Sądu Ostatecznego, podczas którego ci, którzy nie pełnili uczynków miłości, zostaną ukarani: „pójdą na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego” (Mt 25,46).
Jasno mówi o tym Katechizm Kościoła Katolickiego:
„Jezus często mówi o ‘gehennie ognia nieugaszonego’, przeznaczonej dla tych, którzy do końca swego życia odrzucają wiarę i nawrócenie (...) Jezus zapowiada z surowością, że ‘pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego Królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości i wrzucą ich w piec rozpalony (Mt 13,41-42). On sam wypowie słowa potępienia: ‘Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny!” (KKK 1034)
„Nauczanie Kościoła stwierdza istnienie piekła i jego wieczność. Dusze tych, którzy umierają w stanie grzechu śmiertelnego, bezpośrednio po śmierci idą do piekła, gdzie cierpią męki, ‘ogień wieczny. Zasadnicza kara piekła polega na wiecznym oddzieleniu od Boga”. (KKK 1035)
O. Szustak bardzo ostro krytykuje wyobrażenia dotyczące ognia piekielnego. Szczególne cięgi dostają się Dantemu, który w sposób poetycki ukazał to, czego naucza teologia. Według o. Szustaka, są to „bzdury”. Trudno nie odnieść wrażenia, że dominikanin ma problem ze zrozumieniem zarówno teologii, jak i poezji. Nikt nie twierdzi, że dzieło Dantego zawiera literalny opis piekła, czyśćca i nieba, ale że w formie symbolicznej ujmuje prawdy wiary trudne do wyrażenia w języku zrozumiałym dla większości odbiorców. W roku Dantego, gdy papież pisze list chwalący jego twórczość ukazującą w poetycki sposób prawdy teologiczne, nazwanie dantejskiej eschatologii „bzdurami” jest co najmniej bezczelnością.
Kwestią blisko związaną z eschatologią jest także zagadnienie daru zbawienia i relacji między naszymi uczynkami a zbawieniem. Darmowość zbawienia, którą podkreśla o. Szustak, nie jest bynajmniej sprzeczna z osobistą odpowiedzialnością moralną. Choć prawdą jest, że na zbawienie nie można sobie zasłużyć dobrymi uczynkami (por. Rz 9,32; Gal 2,16), bo zostało ono nam wysłużone krwią Chrystusa przelaną na krzyżu, jednocześnie jednak trzeba zawsze dodać, że wiara w Chrystusa musi łączyć się z uczynkami płynącymi z tej wiary i ją potwierdzającymi (Jk 2,17-26). W przeciwnym razie byłaby to wiara „martwa”, nieprowadząca do zbawienia.
To, co jest samym sercem nauczania Kościoła, czyli nauka o zbawieniu, w prezentacji o. Szustaka zostaje zniekształcone i ukazane w krzywym zwierciadle – sztucznie uwypuklając jedne kwestie, pomijając zaś inne czy traktując je jako „bzdury”. O. Szustak twierdzi, że pragnie „oskrobać” nauczanie Kościoła z naleciałości, tak aby pozostało to, co istotne i pewne. Tymczasem okazuje się, że zeskrobuje raczej to, co jest istotą, pozostawiając niepewne teorie teologiczne i wątpliwe interpretacje biblijnych cytatów wyrwanych z szerszego kontekstu.
Podobne wypaczenia dotyczą wielu innych zagadnień. W niewłaściwy sposób przedstawiona jest kwestia sakramentaliów, co do których o. Szustak prezentuje opinię, że działają one jedynie mocą wiary człowieka z nich korzystającego. Prawdą jest, że wiara jest konieczna, jednak moc sakramentaliów wynika z modlitwy Kościoła, z duchowego skarbca, z którego czerpie osoba wierząca. Jasno mówi o tym Katechizm (KKK 1667-1670). Skuteczność sakramentaliów nie jest więc subiektywna. Tego wydaje się nie rozumieć dominikanin – czy też nie chce o tym mówić. Woli natomiast wyśmiać jako magię korzystanie z wody święconej, która ma moc ochrony przed demonami. Tymczasem takie działanie poświadczone jest przez Kościół, który wyraża to w tekście modlitwy wypowiadanej nad wodą święconą. Problem ewentualnego magicznego podejścia do sakramentaliów może wynikać z niewłaściwej formacji osoby z nich korzystającej, z braku właściwego rozumienia ich działania. Pytanie jednak, czy problem ten w równej mierze nie dotyczy także samego mówcy...
Zamęt wprowadza o. Szustak także w kwestii homoseksualizmu i grzechów przeciw szóstemu przykazaniu. To, co jest największym problemem, to zrównanie niewierności małżeńskiej i innych grzesznych aktów heteroseksualnych z grzechami dotyczącymi aktów homoseksualnych, a nawet z innymi grzechami, takimi jak zawiść. Dominikanin powołuje się tu na jeden z katalogów grzechów zawartych w listach św. Pawła, w 1 Kor 6,9-10 (inny wykaz: Ga 5,19-21). Warto rozświetlić ten teologiczny chaos wprowadzony przez przedstawiciela zakonu kaznodziejskiego, który powinien cechować się szczególnym umiłowaniem teologicznej jasności. Prawdą jest to, że każdy ciężki grzech zrywa relację z Bogiem. Niezależnie, czy materia danego grzechu dotyczy nieumiarkowania w piciu, czy kłamstwa, czy kwestii seksualnych – jeśli popełnimy grzech ciężki, to zrywamy tę relację, tracąc stan łaski uświęcającej. Jeśli umrzemy w tym grzechu, nasza relacja z Bogiem pozostaje zerwana już na wieczność, czyli naszym wiecznym losem pozostaje piekło. Niezależnie więc, czy świadomie i dobrowolnie oszukiwaliśmy klientów, czy zdradzaliśmy żonę, czy popełnialiśmy akty współżycia homoseksualnego, nie osiągniemy zbawienia, jeśli się nie nawrócimy. Nie jest natomiast prawdą, że każdy grzech ciężki zawiera w sobie nieład moralny tego samego rodzaju. Obiektywna szkoda, jaką wyrządza oszukanie klienta, nie jest równa systemowemu wyzyskowi pracowników przez całe lata, choć jedno i drugie może być grzechem ciężkim. Ciężkim grzechem może być kradzież nawet pojedynczego przedmiotu, jednak nie wywołuje ona takiej szkody, jak defraudacja milionów złotych z firmowego rachunku. Podobnie moralna szkoda, którą pociągają za sobą akty homoseksualne, jest z zasady większa niż pozamałżeńskie współżycie heteroseksualne, zawiera bowiem w sobie element wykroczenia przeciw samej naturze seksualności. Jasno mówi o tym Katechizm (KKK 2357), a także św. Paweł w Liście do Rzymian (Rz 1,26-27). Swoją drogą, wtrącona przez o. Szustaka uwaga na temat tego, że Paweł mówi tylko o męskim homoseksualizmie, świadczy o tym, że albo nie zna cytatu z Listu do Rzymian, albo świadomie go pomija.
Zamieszanie pojawia się także w wielu innych zagadnieniach. Nie wiadomo właściwie, o co chodzi o. Szustakowi, gdy deprecjonuje prostą modlitwę prośby, promując jakieś nieosiągalne dla większości ideały mistyki w osobach ojca Badeniego czy ks. Krzysztofa Grzywocza. Droga ku wyżynom mistyki wiedzie przez proste, systematycznie praktykowane formy modlitwy. Próba wejścia na duchową „górę Karmel” na skróty kończy się zawsze zejściem na manowce. Zamęt dotyczy także stosunku chrześcijaństwa do innych religii. Chociaż Kościół uznaje ich wartość oraz możliwość zbawienia dla osób, które nie z własnej winy nie poznały chrześcijaństwa, w słowach o. Szustaka przebija lekceważenie w stosunku do katolicyzmu, relatywizacja Kościoła i sakramentów.
Na pograniczu teologii i dyscypliny kościelnej znajduje się kwestia, na którą największą uwagę zwróciły media: stosunek o. Szustaka do Episkopatu, a w szczególności do abp. Stanisława Gądeckiego. Mam wrażenie, że nie jest to kwestia pierwszorzędna, ale raczej pochodna całego podejścia dominikanina do Kościoła i prawd wiary. „Było jakieś spotkanie, tam jakiegoś tam episkopatu, tam jakiejś tam komisji i wydali takie tam oświadczenie, między innymi Gądecki...” – to ewidentna kpina z autorytetu biskupów. Przy pewnych zastrzeżeniach, które można mieć do biskupów (zwłaszcza jeśli chodzi o opieszałość w podejmowaniu trudnych kwestii, takich jak pedofilia), naprawdę trudno uzasadnić krytykę, która spotyka ich ze strony dominikanina za to, że pragną powrotu wiernych do Kościoła. Można ją zrozumieć jedynie w kontekście całości wypowiedzi o. Szustaka, który wskazuje na to, że nie rozumie on znaczenia Kościoła dla zbawienia każdego człowieka. Kościół jest przez niego nieustannie krytykowany, powinien się „wypalić, być może pozostanie garstka” (to cytat z innego filmu o. Szustaka, na który powołuje się rozmówca). Laicyzacja na Zachodzie postrzegana jest jako coś pozytywnego, natomiast sytuacja Kościoła w Polsce to „cyrk”. Szczególnie razi też dzielenie biskupów na tych (nielicznych), z którymi warto rozmawiać i całą resztę, z którą w ogóle nie warto podejmować dialogu. Choć o. Szustak powołuje się na papieża Franciszka, nie dostrzega lub nie chce zrozumieć tego, co papież mówi od dłuższego czasu o odnowieniu kościelnej synodalności, czyli umiejętności podejmowania wszystkich, także najtrudniejszych kwestii w wewnątrzkościelnym dialogu, który ma jednoczyć Magisterium, teologię i powszechny zmysł wiary (sensus fidei). Warto dodać, że dialog ten bynajmniej nie ma służyć zaciemnieniu prawd wiary, osiąganiu teologicznych kompromisów czy dopasowaniu Kościoła do oczekiwań świata (innymi słowy, dobrze rozumiana synodalność jest przeciwieństwem tego, co ma obecnie miejsce w Niemczech w ramach „drogi synodalnej”). Jeśli, jak deklaruje o. Szustak, gotów jest on przyjąć napomnienie jedynie od abp. Rysia, to tym samym stawia się w pozycji nadrzędnej – jakoby to pojedynczy wierny czy kapłan sam miał sobie wybierać przełożonego czy osoby, z którymi chce rozmawiać w Kościele, traktując pozostałych jak powietrze. Jest to ewidentne postawienie rzeczy na głowie. Pytanie, co zrobi teraz - gdy otwarcie został zaproszony na braterskie spotkanie przez abp. Gądeckiego?
* * *
W trakcie rozmowy z Paciorkiem o. Szustak dzieli swoje własne wystąpienia w internecie na ważne i mało istotne. Przyznaje tym samym, że nie zawsze chce mu się z równą troską przyłożyć do tego, co głosi. Mówiąc krótko: ma lepsze i gorsze dni, a niektóre wystąpienia są po prostu nieprzemyślane. Wydaje się, że wywiad dla „Imponderabiliów” zaliczyć należy do tej drugiej grupy i być może lepiej, żeby w ogóle nie powstał. Nie można bowiem w tego rodzaju rozmowie poruszać kwestii istotnych dla zbawienia w tak „lekki” i chaotyczny sposób, wprowadzając teologiczny zamęt i kierując słuchaczy na fałszywe duchowe ścieżki, które zamiast prowadzić do nawrócenia, utrwalą ich przekonanie, że dobrze jest, jak jest, a decyzję o ewentualnym wyborze nieba podejmą po śmierci, gdy staną na Sądzie Bożym. Wtedy jednak będzie stanowczo za późno.