Ewa Gorzelak to znana aktorka teatralna i filmowa. Jest prezesem Fundacji „Nasze Dzieci” przy Klinice Onkologii w Instytucie „Pomnik – Centrum Zdrowia Dziecka”. Prowadzi spotkania teatralne i kreatywnego myślenia, reżyseruje przedstawienia, w których rodzice grają dla swoich dzieci. Niedawno rozpoczęła swoją trenerską przygodę, prowadząc warsztaty „Przytul siebie” dotyczące samoakceptacji i samoświadomości, podczas których pomaga innym budować relację z samym sobą, odkrywać swoje wewnętrzne pragnienia i właściwie ustawiać życiowe priorytety.
Moja rodzina oraz pasje dają mi poczucie szczęścia – mówi Family News Service Ewa Gorzelak
Reżyseruje pani przedstawienia, w których rodzice grają dla swoich dzieci. Produkuje i gra pani spektakle w Teatrze Przestrzeni. Inspiracją stała się pani córka Zosia?
Ewa Gorzelak: Kiedy byłam dzieckiem, miałam tysiące hobby. Chciałam spróbować wszystkiego i może dlatego zostałam aktorką. Jest to zawód bardzo pojemny, mieszczący różne zawody, które przyszło mi grać. Wykonuję go z ogromną pasją i zaciekawieniem. Podążając za wyobraźnią założyłam nieformalny Teatr Przestrzeni, w którym wymyślam, reżyseruję i gram spektakle dla dzieci w różnym wieku. Na ten pomysł wpadłam po urodzeniu córki, Zosi. Jak występuję na scenie dla maluchów, które pierwszy raz są w teatrze, to widzę, jaka to dla nich nowość, w jaki sposób delikatnie próbują dotykać świata, który ich otacza. Natomiast w przedszkolach reżyseruję przedstawienia, w których rodzice grają dla swoich dzieci. To bardzo ciekawe doświadczenie. Uwielbiam zabawę w teatr z rodzicami przedszkolaków. Podczas pracy bawimy się jak dzieci, czemu sprzyja niewątpliwie przedszkolna atmosfera. Miny dzieci na widok rodziców na scenie są bezcenne.
Sztuka to dobry sposób, aby otworzyć dzieci na świat i nauczyć ich wyrażania emocji?
Oczywiście. Podczas moich spektakli na wyrażanie emocji jest dużo przestrzeni. Również poprzez różne rozwiązania sceniczne, tworzenie czegoś z niczego, scenografię, muzykę, interakcję, dynamikę nie tylko utrzymuję uwagę dzieci, ale też uczę je kreatywności. A ona wraz z wyobraźnią jest w życiu bardzo potrzebna. Dzieciaki mają bardzo dużą wyobraźnię, która niestety wraz z wiekiem jest nieco „przytępiana”. Dlatego zależy mi na tym, aby dać najmłodszym to, co najcenniejsze.
Spektakl „Jajo w sieci” – dotyka kwestii cyberprzestrzeni, a „Tata bez krawata” – podejmuje problematykę pracoholizmu ojców. Porusza pani tematy rodzinne, dotyczące relacji i rzeczywistości. Traktuje pani to jako misję?
Sama wymyślam przedstawienia, odpowiadam za scenografię i fabułę. Za każdym razem, kiedy przygotowuję jakąś sztukę, to zadaję sobie pytanie, po co ja to robię. Liczy się dla mnie cel, pobudzenie do myślenia i refleksji. Tak – jest to forma misji. Do dziś pamiętam pewną, wyjątkową sytuację, która wydarzyła się po spektaklu.
Na widowni był obecny niepełnosprawny chłopczyk. Jakiś czas potem jego mama spotkała się z moją koleżanką, Anią, z którą pisałam scenariusz do tego przedstawienia. Okazało się, że po obejrzeniu tej sztuki jej syn bardzo się zmienił. Wcześniej traktował swoją mamę bardzo roszczeniowo, bywał niemiły. Po spektaklu chłopiec podszedł do mamy i powiedział, że ją bardzo kocha! W sztuce „Jajo w sieci” nie chodzi tylko o problematykę uzależnienia od komputerów i nowych technologii. Wybrzmiewają tam też kwestie dotyczące relacji międzyludzkich. W pewnym momencie to „jajo” zjada swoją mamę i ta scena dała temu chłopcu wiele do myślenia. Docenił pracę swojej mamy, stał się dla niej bardziej empatyczny, milszy i troskliwy. Myślał, że mama jest na każde jego zawołanie, tymczasem zdał sobie sprawę, że mama też ma swoje uczucia i że jej również należy się szacunek i dobre słowo.
Jest pani prezesem fundacji „Nasze dzieci”. Czego panią nauczyła ta praca?
Praca w fundacji wywróciła moje życie do góry nogami, podobnie jak choroba mojego syna – Ryszarda. To wydarzenie przewartościowało moje ówczesne życie. Kiedyś na pytanie, co jest dla mnie najważniejsze, odpowiedziałabym, że zdrowie. Owszem ono jest cenne. Ale choroba Ryszarda pokazała mi, jak ważne, a zarazem bardzo kruche, jest życie. Warto doceniać małe chwile codzienności. Choroba mojego dziecka niewątpliwie scaliła naszą rodzinę. Zdałam sobie sprawę, że jeśli z czymś takim daliśmy sobie radę, to z innymi przeciwnościami też sobie poradzimy.
Jakie ma pani plany na rozwój fundacji?
Realizujemy dotychczasowe projekty, ale staramy się też poszerzać swoją działalność. Opracowujemy zajęcia skierowane do dzieci, aby w ich szpitalną codzienność wnieść trochę radości. Rodzicom pomagamy przejść przez ten trudny okres choroby ich dzieci, organizując chociażby pomoc psychologiczną. Są też wyjazdy wakacyjne dla naszych podopiecznych, podczas których mogą spędzić czas ze swoimi rówieśnikami. Wyposażamy też szpital w niezbędny sprzęt medyczny. Wciąż jednak poszukujemy środków finansowych na rozszerzenie różnych form pomocy. Dlatego jeśli ktoś chciałby nas wesprzeć, to bardzo o to proszę i już teraz za okazane wsparcie z całego serca dziękuję.
Można oswoić nowotwór?
Tak. Im szybciej zostanie postawiona diagnoza lekarska, tym lepiej.
U pani syna, Ryszarda, we wczesnym dzieciństwie zdiagnozowano nowotwór mózgu.
Na początku nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Nie ma nic gorszego niż patrzenie na gasnące w oczach dziecko i nieznajomość przyczyny. Gdy w końcu powiedziano nam, że to rak, odetchnęliśmy. U dzieci choroby nowotworowe szybko się rozwijają, a czas w tym przypadku gra bardzo dużą rolę.
Rak to nie wyrok?
Badania mówią o 80-procentowej wyleczalności wśród dzieci. Choroba dziecka to trudny czas, ale do pokonania. Ryszard trafił do szpitala w stanie beznadziejnym, a mimo to udało się go uratować. Pomimo kiepskich diagnoz, nie dał się pokonać chorobie. Jest zdrowy i prowadzi normalne życie. Dlatego zachęcam, aby robić systematyczne badania profilaktyczne, a gdy coś wyjdzie źle, to nie odpuszczać i szukać przyczyny. Nie dać się zbywać tłumaczeniom personelu medycznego, że złe samopoczucie dziecka związane jest np. z fobią szkolną.
Jak rozmawiać z dziećmi, które chorują na raka?
Nie należy oszukiwać dzieci. Warto dozować im informacje na temat stanu zdrowia, w zależności od wieku. Zawsze trzeba być wobec dziecka uczciwym. Rodzice są zaś największym wsparciem w chorobie i dobrze by było, gdyby nie przerzucali strachu na dzieci, szczególnie na nastolatki. Młodsze dzieci nie mają świadomości choroby i jej ciężaru.
A czego najbardziej boją się rodzice?
O życie dzieci. Na oddziałach onkologii dziecięcej trudno doszukiwać się spektakularnego zakończenia walki z chorobą. Jeszcze przez pięć lat kontroluje się stan zdrowia, bywa, że i dłużej. Po tym czasie prawdopodobieństwo zachorowania na nowotworów jest takie samo, jak u zdrowego dziecka. Strach w głowie rodziców jest cały czas.
Jako fundacja prowadzicie regularnie artystyczne zajęcia, urządzacie dzieciom urodziny, organizujecie imprezy okolicznościowe. Są też letnie wyjazdy na kolonie. Te wszystkie formy aktywności wspomagają proces leczenia?
Bardzo! Pandemia pokazała, jak dzieci tęskniły za tymi aktywnościami. Dopytywały o zajęcia, które organizujemy na oddziale. Obserwujemy też, że wakacyjne wyjazdy bardzo zmieniają naszych podopiecznych. Z kolonii wracają z większym poczuciem własnej wartości i są bardziej samodzielni. Mają większą wiarę w swoje możliwości.
Rozpoczyna pani swoją trenerską przygodę. Startują warsztaty „Przytul siebie” – warsztaty samoświadomości i samoakceptacji dla dorosłych.
Te dwudniowe warsztaty są moim debiutem, w ramach pracy dyplomowej. Wiem jednak, że w przyszłości chciałabym pracować z młodymi dorosłymi, aby wesprzeć ich w budowaniu poczucia własnej wartości. Za mną już warsztaty w Dębkach, nad morzem, dotyczące emocji i rozpoznawania swoich potrzeb. W przyszłości chciałabym stworzyć stałe grupy, z którymi systematycznie będziemy pracować nad różnymi zagadnieniami. Nie tylko teoretycznie, ale przede wszystkim praktycznie.
Jak budować relację z samym sobą?
Żyć tu i teraz, a nie przeszłością lub przyszłością. Nie obwiniać się za to, co się wydarzyło. Potraktować błędy jako doświadczenia, z których możemy wyciągnąć naukę na przyszłość. Słuchać siebie i swojego ciała, bo w ciele kumulują się wszystkie emocje, których nie dopuszczamy do siebie, a które należałoby przyjąć i je przeżyć. Znaleźć swoje mocne strony i uświadomić sobie przestrzenie, które nas budują. Odkryć własne talent i odnaleźć zawód, w którym będą się pomnażały.
Jak odnaleźć wewnętrzne pragnienia i właściwie ustawić priorytety i zrozumieć swoje emocje?
Za każdą emocją tkwi jakaś potrzeba i jeśli ta potrzeba jest zaspokojona to pojawiają się wówczas pozytywne emocje. Jeśli nie jest spełniona – negatywne. W wielu sytuacjach działamy jak na autopilocie, zachowujemy się w wyuczony dla nas sposób, nie zastanawiamy się nad tym, co robimy i dlaczego. Dla mnie największą wartością tych warsztatów jest to, że ucząc innych, uczę tak naprawdę siebie. Muszę dotrzeć do głębszych poziomów siebie, tych, które są mi bardzo bliskie.
Uważa się pani za szczęśliwą kobietę?
Tak.
Co jest dla pani źródłem szczęścia?
Moja rodzina oraz pasje – to daje mi poczucie szczęścia. Dwa lata temu przygotowałam nawet listę marzeń, które staram się realizować. Wraz z upływem czasu one ulegają przeobrażeniom, są mniej lub bardziej priorytetowe. Czasami czekam, aż pojawią się nowe pragnienia. Jestem w takim momencie życia, że nie muszę już nikomu nic udowadniać. To jest bardzo uwalniające uczucie. Mam świadomość tego, czego w życiu dokonałam i potrafię sama to docenić.