„Zapiski więzienne” Prymasa Wyszyńskiego: Stoczek Warmiński – najtrudniejszy rok

Po zaledwie dwutygodniowym pobycie w Rywałdzie, Prymas został przeniesiony w nowe miejsce – do Stoczka Warmińskiego. Tam spędził pierwszy rok odosobnienia.

Tak szybkie przenosiny mogły być zaskoczeniem, wskazywały bowiem na chaotyczne i nieprzemyślane posunięcia władzy. Z drugiej strony jednak po komunistach można się było spodziewać wszystkiego, a z całą pewnością – niedotrzymywania słowa i nękania osób uwięzionych. Prymas tak opisuje wieczór 12 października 1953 r.:

„Ze skupienia wyrwało mnie niezwykłe o tym czasie stukanie do drzwi. Nie czekając na zaproszenie, wszedł «pan w ceracie», z kapeluszem w ręku. «Pojedziemy dalej» – zwrócił się do mnie. Nie byłem zbytnio zaskoczony. «Ile mam czasu na zabranie rzeczy?» – «Pół godziny, my pomożemy, są walizki».”

Przewieziony w środku nocy Prymas trafił do Stoczka Warmińskiego, gdzie specjalnie dla niego przygotowano pierwsze piętro poklasztornego budynku, w którym do dyspozycji miał dwa pokoje, kaplicę i korytarz; udostępniono mu także ogród. Tu poznał dwoje towarzyszy swojej niedoli: księdza Stanisława Skorodeckiego oraz siostrę Marię Leonię Graczyk. Komunistyczni funkcjonariusze usiłowali przedstawić ich jako kapelana oraz opiekunkę Prymasa. Kardynał Wyszyński jednak od samego początku nazwał rzecz po imieniu, traktując ich jako współwięźniów, mówiąc księdzu Skorodeckiemu: „Istotnie, drastyczna to sytuacja dla Księdza (...) Proszę, by Ksiądz nie uważał się za kapelana, gdyż nominację na swego kapelana mogę dać tylko ja sam, a nie władze bezpieczeństwa. Chcę widzieć w Księdzu tylko współbrata – więźnia, jak i ja sam jestem więźniem”. De facto – zarówno ksiądz, jak i siostra byli więźniami i oboje znaleźli się w Stoczku pod przymusem, podobnie jak sam Prymas.

W swych „Zapiskach” kard. Wyszyński tak opisał ich sytuację:

„Skazani jesteśmy na życie we troje. Nie będzie ono łatwe, gdyż stanowi «jeden świat», otoczony przez «drugi świat». Ten «drugi świat» bacznie obserwuje «pierwszy świat». Wyczucie tego badawczego wzroku, który patrzy «przez szybkę» na korytarz, wygląda wszystkimi oknami na ogród, mierzy każdy nasz krok i jest nie ufny – to wszystko jeszcze bardziej zbliża naszą trójkę ku sobie. «To my» – «to oni». Nasze my jest wzrastającą solidarnością, bez względu na budzące się niekiedy wątpliwości. Nie ma rady na to, byśmy zdołali być całkowicie obcy sobie. Ksiądz jest nie tylko współksiędzem, siostra – nie tylko siostrą. To wspólny los, wspólna dola, to bliskość ludzi depczących te same deski.”

Jeśli chodzi o wzajemne relacje, codzienne życie i praktyki religijne, Prymas traktował oboje nie tyle jako współwięźniów, co jako współdomowników. Na ile tylko było to możliwe, starał się utrzymać dyscyplinę duchową, sprawując codzienną Eucharystię, odmawiając brewiarz i odprawiając nabożeństwa właściwe dla poszczególnych okresów roku liturgicznego, włączając w te akty pobożności swych towarzyszy.

Prymas starał się także utrzymywać kontakty ze swoją rodziną. Władze pozwoliły mu pisać listy do ojca i siostry, choć i tu starały się szykanować Wyszyńskiego: podczas gdy on sam otrzymywał odpowiedzi od rodziny (nieraz z dużym opóźnieniem), jego listy nie trafiały do rąk ojca i siostry, ale były im odczytywane przez funkcjonariuszy, tak że niewiadomo było, ile pierwotnej treści faktycznie docierało do ich uszu. Metodą szykanowania było także opóźnianie doręczania paczek od rodziny, ich drobiazgowa kontrola przez ubeków oraz niespełnianie (lub częściowe tylko wypełnianie) próśb Prymasa dotyczących książek z jego domowej biblioteki, które chciał otrzymać. Dotyczyło to nie tylko książek, które z jakichś powodów mogłyby być uznane za niewskazane przez komunistów, ale nawet brewiarza na kolejne części roku liturgicznego.

Tymczasem uwięziony Prymas robił wszystko, aby nie tracić więzi z Kościołem, sprawując liturgię zgodnie z agendą obowiązującą w jego diecezjach, ale jednocześnie jak najlepiej wykorzystać ten czas pod względem duchowym i intelektualnym. W codziennym planie dnia, który sporządził już niecały miesiąc po aresztowaniu, był czas przeznaczony na dwie Msze (własną i ks. Skorodeckiego), odmówienie brewiarza i różańca, osobiste studium i pracę, wieczorne nabożeństwo oraz lekturę.

Jednocześnie kardynał starał się bezskutecznie uzyskać od władz wyjaśnienie swojej sytuacji. Na podstawie doniesień prasowych zdawał sobie sprawę z tego, że oskarżają go o „sabotowanie «Porozumienia» i utrudnianie stabilizacji na Ziemiach Zachodnich”, nie otrzymał jednak żadnego oficjalnego pisma, które potwierdzałoby te zarzuty. Nie znając zarzutów, nie mając aktu oskarżenia, nie mógł się bronić. Nie wiedział nie tylko, za co został uwięziony, ale na jak długo. Bezprawie, którego dopuścili się komuniści, było oczywiste, jednak usiłowali oni zachować pozory, przekazując Prymasowi informację przez komendanta, że może się oficjalnie zwracać do władz. Na konkretne pytania, czy oznacza to, że może napisać do prezydenta Bieruta czy wicemarszałka Mazura, otrzymywał jednak niejasne odpowiedzi komendanta: „sprawę przedstawię przełożonym”. Dlatego też doszedł do wniosku, że „odpowiedzi nie chcą dać, a ja mam uważać się za człowieka bez praw przysługujących zwykłym więźniom. Słowem – bez wyroku sądowego zostałem skazany na śmierć cywilną i sprowadzony do poziomu «liszeńca». Z takim stanowiskiem, wydaje mi się, nie powinienem się tak łatwo pogodzić i muszę czynić wszystko, by doszło do wymiany poglądów” – pisał Prymas 14 listopada i konsekwentnie, także później, trzymał się tego, domagając się oficjalnych odpowiedzi.

Nie mogąc liczyć na jakiekolwiek ziemskie władze, Prymas zdecydował się całkowicie powierzyć władzy najwyższej – to znaczy Bożej. 8 grudnia, zgodnie z zaleceniami bł. Ludwika Marii Grignion de Montfort, oddał się przez ręce Niepokalanej w całkowitą niewolę Chrystusowi, składając „Akt osobistego oddania się Matce Najświętszej”. W ten sposób ziemskie więzienie stało się kamieniem milowym w duchowej drodze Prymasa. Osobiste zawierzenie zaowocowało późniejszym opracowaniem Ślubów Jasnogórskich i powierzeniem Matce Bożej całej Polski.

Warunki życia w Stoczku były ciężkie. Trudna była zwłaszcza zima – budynek był niedogrzany, zawilgocony. Odbiło się to bardzo niekorzystnie na zdrowiu fizycznym Prymasa. Zwracał się w tej sprawie wielokrotnie do funkcjonariuszy, z miernym skutkiem. W „Zapiskach” odnotował:

„Zima w Stoczku dała się nam porządnie we znaki. Naprzód wichry, które biły w nasze okienka, gwałtowne i niemal ciągłe, dają nam zrozumieć, dlaczego tak okazały dom wybudowano z tak małymi oknami. Zamiecie śnieżne niosły całe zaspy śniegu pod dom; bardzo często rankiem nie mogliśmy wydobyć się na ogród. Weszło już w zwyczaj, że musieliśmy odgarniać śnieg ze schodów werandy i ze ścieżki podokiennej (...) Stary budynek posiadał system ogrzewania bardzo zastarzały. Piece były zrujnowane i wypalone; kanały położone poziomo. Opalanie węglem doprowadzało do tego, że kanały bardzo szybko zapychały się sadzami (...) Piece dymiły z zasady; u siostry nie można było wcale palić, przesiedziała niemal całą zimę w pokoju nieogrzewanym. Podobnie piec księdza był nie do użytku. Piece w moim pokoju były najlepsze, ale nie wystarczały na ogrzanie. Trzeba było palić dwa razy. Pomimo to mieszkanie było tak zimne, że praca przy stole była niemalże niemożliwa. Niesamowicie marzły ręce i nogi. (...) W takich warunkach zacząłem odczuwać różne dolegliwości. Nóg nie mogłem rozgrzać nawet w ciągu nocy. Ręce mi popuchły. Podobnie oczy mi zapuchły. Odczuwałem wielki ból w okolicy nerek i w całej jamie brzusznej. Każdego dnia przechodziłem bóle głowy”.

Dwaj lekarze zostali sprowadzeni z Warszawy dopiero 12 maja. Nie było wśród nich jednak osobistego lekarza, o którego prosił sam kardynał. Diagnoza postawiona przez medyków była mało konkretna – zwrócili uwagę na nadkwasotę, problemy z wątrobą, bóle kostne i mięśniowe, nie zajęli się w ogóle nerkami. Lekarstwa zaproponowane przez nich nie przyniosły poprawy. Rzeczywistej pomocy medycznej doczekał się Prymas dopiero w kolejnym miejscu pobytu – w Prudniku. Tymczasem jednak zmuszony był przebywać w ciężkich warunkach, bez należytej opieki zdrowotnej – aż do 6 października 1953 r. Wtedy bowiem przewieziono go samolotem na południe Polski, gdzie dołączyło do niego dwoje dotychczasowych towarzyszy niedoli.

 

Po opuszczeniu przez kard. Wyszyńskiego budynku w Stoczku przez kilka lat był on nieużywany, a w 1956 r. zwrócony został diecezji warmińskiej. W 1957 r. klasztor powierzony został zgromadzeniu Księży Marianów, którzy podjęli się gruntownego remontu. W znajdującym się przy nim kościele umieszczona jest kopia obrazu Matki Boskiej „Salus Populi Romani” (Zbawienie Ludu Rzymskiego), a całość ma charakter sanktuarium maryjnego. W 1987 r. papież Jan Paweł II zaliczył kościół do grona bazylik mniejszych. Obecnie w klasztorze istnieje izba muzealna poświęcona kard. Stefanowi Wyszyńskiemu.

 

* Wszystkie cytowane fragmenty pochodzą z publikacji: Stefan kard. Wyszyński, Zapiski więzienne, Editions du dialogue, Paris 1982.

 

 

 


Pokazać światu kard. Stefana Wyszyńskiego – wielkiego Polaka, a jednocześnie dramatyczną, ale i chlubną historię Polski – taki był zamysł powstania filmu „Będziesz miłował” wyprodukowanego przez Fundację Opoka. Więcej w serwisie „Polska energia zmienia świat”.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama