Zdobyła nagrodę, której nikt jej nie odbierze...

Niezwykła rozmowa męża z żoną... Maja Sowińska opowiada publicznie swojemu mężowi Krzysztofowi o duchowym rozwoju, o dziecięcych i nastoletnich latach, o pokusach i przełomach. Nie zabrakło nawet opowieści o... ich pierwszej randce. Piękne świadectwo o Bożej obecności w ich życiu.

Maja Sowińska to żona prowadzącego podcast „Na Werandzie" Krzysztofa Sowińskiego. To mama Róży i Jazona, judaistka, artystka, literatka. W inspirującej rozmowie opowiada m.in. o duchowym rozwoju, o dziecięcych i nastoletnich latach, o pokusach i przełomach.

Maja mówi o tym, że w jej życiu Pan Jezus był od zawsze. Zawsze miała z Nim osobistą relację. Nigdy nie bała się z nim rozmawiać. Od małego ma w Jezusie przyjaciela. Nigdy nie był dla niej odległym, niedostępnym Bogiem, ale od zawsze jest dla niej Bogiem bliskim. „Ja zawsze chodziłam do kościoła, bo... chciałam. To nigdy nie był dla mnie jakiś przymus" – podkreśla Maja. 

„Jednak też pamiętam, że w moim życiu była i taka melancholia. Ja jako osoba introwertyczna nie buntowałam się na zewnątrz, nie uciekałam z domu, nie przeklinałam, nie kłóciłam się, nie miałam bałaganu, tylko pisałam coś, przeżywałam w sobie, wpadałam w tą właśnie melancholię wewnętrzną..." – wyznaje. „I myślę, że to był wtedy taki bardzo elegancki sposób na zbłądzenie. Takie kultywowanie już wtedy stanu smutku, rozważania... Czytałam książki, oglądałam filmy od czasu gimnazjum, które nie były dla mnie, nie były na mój wiek... Ja czułam się bardzo dojrzała, skoro czytam tak trudne rzeczy. Myślałam: do czego ja dojdę za dziesięć lat, skoro ja już dziś czytam taką literaturę. Dzisiaj wiem, że wielu rzeczy wtedy nie rozumiałam, nie umiałam przetrawić, ale ten taki smutek, pesymizm... ciągnął się za mną jeszcze aż do liceum" – dodaje.

Maja podkreśla, że popadnięcie na nowo w nostalgię to jej największa pokusa, bo szatan wie, że ona nie przestanie wierzyć, że nie zostanie ateistką. Ale Maja ma świadomość, że może znaleźć do niej drogę właśnie przez taką nostalgię... I dlatego świadoma tej pokusy, stara się jej teraz przeciwstawiać.

Pierwszy przełom nastąpił u Mai, kiedy była nastolatką. W pewnym momencie, na rekolekcjach, uświadomiła sobie, że kultywowanie smutku, nostalgii i ogólnie takiego stanu, w którym tkwiła, to jest coś, co ją prowadzi w przepaść. Oddała to wszystko Panu Bogu. Oddała Mu swój smutek. 

Drugi ważny, duchowy przełom wydarzył się na studiach. Trafiła wtedy do wspólnoty „Głos na Pustyni". Trafiła tam jako osoba, która już... wszystko wie. Bo przecież była parafialnym, duchowym dzieckiem, już śpiewała, chodziła na uwielbienia. Poczuła się już tak świetna, że znowu pojawił się motyw do... rozmyślań, melancholii. 

„Zaczęłam myśleć, że ja już tyle o Bogu wiem, że to już jest takie smutne, że już może nie ma nic dalej... Choć, mając 15 lat doświadczyłam pierwszego przełomu, to ciągnęła się znowu za mną taka postawa cynizmu, poczucia wyższości... Ja się po prostu czułam sprawiedliwa, mocą własnych wysiłków, tego, że jestem pobożna, że dużo wiem o Bogu, że dużo słyszałam, że się modlę, że mam świetne, pobożne życie, spełniam wszystkie warunki. A mimo wszystko, obserwowałam ludzi we wspólnocie, no i widziałam, że oni mają radość, której ja nie mam. I mają pasję, której ja nie mam. A wcale nie są gorsi intelektualnie. Na ich tle mój cynizm już przestał być... uroczy. Już widziałam, że jest to coś, z czym muszę się uporać. Przerabialiśmy wtedy w grupie taką książkę „Łaska". Ona była bardzo źle napisana, dla mnie dla literatki to był po prostu afront... Oceniłam ją po okładce, po zdjęciu, czułam się urażona. Pozwalałam sobie często na komentarze... I któregoś dnia animatorka tej grupki powiedziała tak: wiesz, co? Ja wiem, że to jest słabo napisane. Ale wiem też, że Bóg prowadzi liderów naszej wspólnoty i prowadził ich także, kiedy wybierali tę książkę i wiem, że może się posłużyć jednym słowem, jednym zdaniem z tej książki, żeby odmienić Twoje życie, tylko Ty ciągle cynicznie podchodząc do tego, możesz przegapić ten moment..." – dzieli się Maja w rozmowie z mężem. Po słowach animatorki Maja się wtedy zarumieniła, zawstydziła i poczuła, że to jest pewne wyzwanie dla niej, które będzie kosztowne, ale które chce podjąć. I zmieniła nastawianie, jeśli chodzi o czytanie tej książki... Duch Święty zaczął w niej pracować.

„Miałam taki szczególny moment, kiedy wracałam z Kazimierza, ze studiów w Krakowie, ulicą Starowiślną i nagle miałam wrażenie, jakby ktoś mi zmienił filtr, np. tak, jak na Instagramie się zmieni filtr i nagle rzeczywistość jest ładna. Po prostu, szłam chodnikiem i wszystko, co widziałam, nabrało jakby dla mnie innych barw. Poczułam, jakby coś się we mnie przełamało. Zalała mnie taka świadomość tego, że jestem zbawiona... z łaski. I, że nie ma to nic wspólnego z tym, że jestem taka pobożna, oczytana, nic wspólnego z tym, co wiem. Że Bóg Ojciec patrząc na mnie, nie widzi mnie i moich punktów, które zebrałam dotychczas, tylko widzi Jezusa. Bo to Jezus mu się podoba i to Jezus jest doskonały. I przez pryzmat Jezusa, ja też mogę wchodzić w to dziedzictwo, nie jako ktoś, kto ma taki ciężki plecak swoich zasług, tylko z taką totalną lekkością. I to objawienie tego, czym jest łaska sprawiło, że zdałam sobie sprawę z tego, że ja całe życie, wiedząc teoretycznie czym ona jest... żyłam jak ktoś, kto ciągle nie wie, czy już się załapuje na to niebo, czy już wystarczająco jest fajny... W mojej postawie nie było tego przełamania łaski. I wtedy rozpoczął się właśnie ten sezon... łaski. I trwa do dzisiaj" – podkreśla Maja.

A jaką drogę przeszła wspólnie z mężem, jak było na pierwszej randce, co ich połączyło? Jak i dla czego chcą żyć? O tym można posłuchać w podcaście:

źródło: SOWINSKY, youtube.com

« 1 »

reklama

reklama

reklama