Grupa księży Kościoła Prawosławnego na Litwie na znak protestu przeciwko popieraniu przez patriarchę Cyryla wojny w Ukrainie odeszła z Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego i została przyjęta pod jurysdykcję patriarchy Konstantynopola.
Wśród księży, którzy przeszli pod jurysdykcję Konstantynopola jest ks. Vitalijus Mockus, były kanclerz kurii prawosławnej eparchii wileńskiej, z którym rozmowę przeprowadziła Katolicka Agencja Informacyjna. Niebawem Kościół ten ma uzyskać status samodzielnego egzarchatu.
Dorota Giebułtowicz, Marcin Przeciszewski: Należy Ksiądz do tych prawosławnych kapłanów na Litwie, którzy po agresji Rosji na Ukrainę odeszli z Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego i przeszli pod jurysdykcję Konstantynopola. Zanim Ksiądz przedstawi, jak do tego doszło, proszę wyjaśnić jak trafił do Kościoła Prawosławnego, skoro jest rodowitym Litwinem i pochodzi z rodziny katolickiej?
Ks. Vitalijus Mockus: – Pochodzę z litewskiej rodziny katolickiej, niepraktykującej, w każdym razie nie przystąpiłem do Pierwszej Komunii świętej. Ale jako nastolatek zafascynowałem się prawosławiem. Zaczęło się od rozmów o wierze z prawosławną sąsiadką, kobietą około 40-letnią, która bezinteresownie nam pomagała – takie prawdziwe świadectwo życia chrześcijańskiego, nie na pokaz, nie ograniczające się do uczestnictwa w liturgii, ale widoczne w całym jej postępowaniu.
Gdy po raz pierwszy przyjechałem do Wilna, poszedłem do prawosławnego klasztoru Ducha Świętego. Od razu ujęło mnie piękno liturgii. Mając 16 lat przerwałem naukę w szkole zawodowej i zamieszkałem w monasterze Ducha Świętego. Półtora roku później, w roku 1992, wstąpiłem do Mińskiego Prawosławnego Seminarium Duchownego przy sanktuarium w Żyrowicach, tam też poznałem swoją obecną żonę. W 1995 roku skończyłem seminarium, wkrótce się pobraliśmy, a pół roku później zostałem wyświęcony na księdza. Miałem wtedy 21 lat. Skierowano mnie do posługi w monasterze Ducha Świętego w Wilnie. Od 1997 roku pracowałem równocześnie jako kanclerz kurii prawosławnej eparchii (diecezji) wileńskiej.
KAI: To bardzo odpowiedzialna funkcja.
– Tak. Mówi się nawet, że kanclerz jest drugą osobą w lokalnym Kościele po biskupie. Byłem wtedy bardzo młody, psychicznie było mi bardzo ciężko sprawować swój urząd. Spotykałem się z proboszczami starszymi ode mnie – i wiekiem i pełnioną służbą, z tytułami. Poznałem wtedy życie wszystkich parafii prawosławnych na Litwie, a jest ich 55, mogę powiedzieć, że osobiście znałem też wszystkich kapłanów naszego Kościoła.
KAI: Nadszedł rok 2014, zaczęła się agresja Rosji w Donbasie. Jakie stanowisko zajął wtedy Kościół Prawosławny na Litwie? Wiadomo, że jesteście częścią Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego, inaczej niż w Polsce, gdzie Kościół Prawosławny ma niezależność, autokefalię.
– To był pamiętny rok. Jako rzecznik kurii musiałem odpowiadać na pytania dziennikarzy o stanowisko Kościoła Prawosławnego na Litwie. Od razu też doszło do różnicy zdań między mną a metropolitą Innocentym (Wasiliewem), metropolitą wileńskim i litewskim, zwierzchnikiem diecezji prawosławnej obejmującej całą Litwę. Uważałem, że powinniśmy zająć jednoznaczne stanowisko, aby dziennikarze nie musieli się domyślać, jak moje słowa należy interpretować. Trzeba ocenić jasno z punktu widzenia chrześcijańskiego, że to, co się dzieje, jest złe. Metropolita jednak obawiał się. Rozumiem, gdyby argumentował, że „jako Kościół nie zajmujemy się polityką”, ale jego argumentem było to, że „tam, w Moskwie będą niezadowoleni”. Ta sytuacja powtórzyła się po agresji Rosji w lutym 2022 roku.
KAI: Wtedy jednak zwierzchnik Kościoła Prawosławnego na Litwie, należącego do Patriarchatu Moskiewskiego, potępił napaść rosyjską.
– Tak, 18 marca 2022 roku wydaliśmy oświadczenie przeciwko rosyjskiej agresji, w dużej mierze z mojej inspiracji, choć metropolita poprawił tekst. Przekonywałem go, że musimy zająć jasne stanowisko, zwłaszcza że media od razu zaczęły się do nas dobijać. Metropolita prosił, bym powiedział, że jesteśmy przeciwko wojnie, bez wymieniania, o jaką chodzi, bez nazwisk i konkretów. Powiedziałem mu: – Władyko, przeciwko jakiej wojnie? Może punickiej? W końcu dał się przekonać. Zabrałem głos jako rzecznik i powiedziałem, że jesteśmy przeciwko wojnie, którą wypowiedział Putin Ukrainie i potępiamy ją i wszystkich, którzy pomagają prezydentowi Rosji. A potem dodałem jeszcze jeden punkt, po wypowiedziach Cyryla, że my nie zgadzamy się z tym, co mówi patriarcha.
Metropolita zabronił wtedy komukolwiek z księży wypowiadać się w mediach na temat wojny, mieli odsyłać dziennikarzy do rzecznika, czyli do mnie. To była sytuacja nienormalna, wszyscy mieli jakby zakneblowane usta. Ale miało to jeden plus: na Litwie jest wielu prawosławnych duchownych, którzy popierają Putina, nawet do tej pory, gdy widać skutki tej wojny. Dobrze więc się stało, że nie mogli mówić.
KAI: Czy oświadczenie Kościoła było tylko ustne, czy wydaliście komunikat?
– Wydaliśmy pisemne oświadczenie 18 marca. Projekt oświadczenia został napisany przez metropolitę na 6 stronach, ale były to ogólne refleksje, bardzo dyplomatyczne. Ograniczyłem to do 1,5 strony o dość ostrej treści. Metropolita po raz kolejny poprawił to, znowu bardziej dyplomatycznie, ale pozostawił główne tezy. Ale w przeddzień publikacji dokumentu zwołał zebranie wszystkich duchownych prawosławnych Litwy i starał się wybadać ich stanowisko. Zapytał, czy w obecnej sytuacji uważają, że powinniśmy wymieniać imię Cyryla podczas liturgii, gdyż jako część Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego mamy obowiązek wymieniania imienia patriarchy.
Na tym spotkaniu 17 marca okazało się, że ci, którzy nie chcą wymieniać Cyryla, wśród nich i ja, stanowią nieliczną grupę. Posypały się na nas gromy: jak możecie występować przeciwko patriarsze! Obecni na spotkaniu biskupi na te słowne napaści na nas nie reagowali. Następnie metropolita przeczytał przygotowany tekst oświadczenia, krytycznego wobec wojny, usprawiedliwiając się: „Serce boli, ale ja muszę coś takiego napisać, inaczej na Litwie nie dadzą nam spokoju. Wiecie, że wszyscy, począwszy od rządu, potępiają agresję. Musimy to opublikować”. Tekst ukazał się następnego dnia.
KAI: Jaki był odzew na ten dokument?
– Ogromny, i to na całym świecie. Biskupi z Europy mówili o nas z uznaniem: o, metropolita Innocenty jako pierwszy z biskupów Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego tak stanowczo potępił agresję! Po tym zebraniu zostało dwóch duchownych, którzy otrzymali zgodę na niewymienianie Cyryla – służyli oni w cerkwi św. Paraskewy w Wilnie. Od 2005 roku odprawiałem tam liturgię w języku litewskim. Taki pomysł zrodził się w kręgu moich parafian po odzyskaniu przez Litwę niepodległości w roku 1991. Zaczęliśmy tłumaczyć teksty liturgiczne na litewski tak „do szuflady”, wiedzieliśmy, że nie otrzymamy zgody, a będziemy raczej podejrzani o propagowanie nacjonalizmu litewskiego. Ale po kilku latach sam metropolita Chryzostom to zaproponował. W tej litewskiej parafii metropolita Innocenty natychmiast zezwolił na niewspominanie patriarchy Cyryla. Także innym duchownym polecił, że jeśli zauważą niezadowolenie parafian z powodu Cyryla, żeby się do niego zgłosili i otrzymają zgodę.
KAI: Czyli osiągnęliście pewien sukces.
– Okazało się, że krótkotrwały. Nie minął miesiąc, nadszedł 13 kwietnia – w naszym kalendarzu wspomnienie św. Innocentego, czyli imieniny władyki. Metropolita wziął udział w kolacji w monasterze Ducha Świętego. Podczas kolacji ponownie zaczął się tłumaczyć, że opublikował ten apel z 18 marca. Po spotkaniu powiedziałem mu ponownie, że nie powinien się usprawiedliwiać, ale nie słuchał.
Następnego dnia Innocenty zwolnił mnie ze wszystkich stanowisk, a sprawowałem trzy najważniejsze funkcje w diecezji: kanclerza kurii, proboszcza soboru katedralnego i dziekana wileńskiego dekanatu. Zabronił mi także występowania w litewskim Radiu Maryja, gdzie miałem swój 40-minutowy autorski program. Jednym słowem suspensa na czas nieokreślony i zwolnienie ze sprawowanych funkcji, to znaczy nie mam parafii, nie mam obowiązków, a później wydał zakaz sprawowania liturgii – i straciłem źródło utrzymania siebie i rodziny. Ale najgorsze było to, że nie mogłem odprawiać liturgii, nie mogłem wypełniać obowiązków kapłańskich.
Metropolita zwolnił jeszcze o. Witalija i o. Georgija z cerkwi św. Paraskewy. Później dołączyli do nas inni księża, którzy nie mogąc się pogodzić z prorosyjską postawą naszego Kościoła sami zrezygnowali z pełnionych funkcji. Było nas wtedy pięciu, w tym jeden kapłan z Kłajpedy. Później dołączył jeden diakon.
Tego dnia, gdy nas zwolniono ze wszystkich funkcji, rozdzwoniły się telefony: telewizja, radio, portale internetowe, nawet od władz państwowych – wszyscy dzwonią z zapytaniem: co się u was dzieje? Czy zaczęły się represje? Zobaczyliśmy, że cały naród nas popiera. Wtedy władze cerkiewne, widząc takie poparcie dla nas, postanowiły wymyślić jakieś oskarżenie – powiedziano, że rzucamy oszczerstwa na swój Kościół. Rozpuszczono plotkę, że staramy się o przyłączenie do Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, potem, że chcemy przejść pod jurysdykcję Konstantynopola.
Przed Świętem Paschy, w Wielką Sobotę, zaczęto zbierać wśród ludzi przychodzących do cerkwi by poświęcić pokarmy podpisy przeciwko nam jako „raskolnikom”, rozłamowcom Kościoła. Wiadomo, że wtedy przychodzi do cerkwi bardzo dużo ludzi ze święconką, związanych bardziej tradycją niż wiarą.
Zaczęli nachodzić nas także księża z zarzutami, że popieramy nazistów ukraińskich, mówili: „Nie ma ukraińskiej narodowości i nigdy nie będzie”. Ostrzegali: „Ojcze, tobie będzie wstyd, jak Rosja zwycięży”. Nawet usłyszałem, że Putin jeszcze przyjdzie wyzwolić Litwę i że wielu parafian na to czeka. Niektórzy przychodzili z pogróżkami. W końcu zwołano nad nami sąd kościelny i wszystkich nas wydalono ze stanu kapłańskiego.
Przy tej okazji naruszono procedury sądowe, które ja akurat jako kanclerz dobrze znałem. Sąd przeprowadzono pospiesznie, dekret usuwający nas ze stanu kapłańskiego metropolita podpisał tego samego dnia, w którym ogłoszono wyrok, czyli w zbyt krótkim terminie, niezgodnym z przepisami, i równie szybko wyrok potwierdził patriarcha Cyryl. Zarzucono nam niekanoniczność, a w rzeczywistości to sąd kościelny, nie przestrzegając regulaminowych terminów i innych reguł prawnych, działał niekanonicznie.
KAI: Może ten pośpiech miał być ostrzeżeniem dla innych duchownych?
– Sytuacja nasza była naprawdę dramatyczna. Mamy rodziny na utrzymaniu, ja jeszcze spłacam kredyt mieszkaniowy, trzeba szybko podjąć jakąś świecką pracę. Zacząłem pracować jako taksówkarz, co zresztą robię do dziś. Najtrudniejsza jednak rzecz dla kapłana to niemożność odprawiania liturgii. Pamiętam, jak latem zeszłego roku znajomi zabrali mnie na dwa dni do Pragi. Weszliśmy do cerkwi, ludzie się modlą, a ja stoję, patrzę na kapłana i łzy mi płyną z oczu. Nie mogłem wytrzymać do końca liturgii, wyszedłem.
KAI: Czy napisaliście odwołanie do sądu kościelnego?
– Postanowiliśmy się bronić i zwróciliśmy się z apelacją do patriarchy ekumenicznego Konstantynopola Bartłomieja. Poprosiliśmy o rozpatrzenie naszej sprawy, a jeśli patriarcha uznałby naszą niewinność – o przyjęcie nas pod jego jurysdykcję. Wiedzieliśmy, że do Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego powrotu nie ma.
KAI: Jak długo czekaliście na decyzję Bartłomieja?
– Przeszło pół roku. W połowie lutego 2023 roku otrzymaliśmy dokument, w którym napisano, że sąd nad nami był nieważny i że wszystkie oskarżenia nie są związane z przekroczeniem kanonów kościelnych, ale wymyślone z powodów politycznych. Dlatego patriarcha przywraca nas do stanu kapłańskiego i włącza w szeregi swojego duchowieństwa.
KAI: A w marcu tegoż roku sam patriarcha przyjechał do Wilna.
– Patriarcha Bartłomiej przyjechał z roboczą wizytą 21 marca 2023 r. Ogłoszono wtedy, że w Wilnie powstanie nowa eparchia Patriarchatu Konstantynopola. Podpisano umowę o współpracy między patriarchą Konstantynopola a panią premier Ingridą Šimonytė. Nasza grupa miała okazję spotkać się z Bartłomiejem.
KAI: Czy dał on Wam jakieś wskazówki?
– Patriarcha najpierw złożył deklarację: „Ja was przyjmuję jako swoje dzieci i mam nadzieję, że wy mnie przyjmiecie jak swojego ojca, który bardzo przeżywa waszą sytuację i sytuację Kościoła Prawosławnego na Litwie.” A wskazówkę dał nam jedną: „Gorliwie służcie i módlcie się, tak, by każdy, który przyjdzie do wspólnoty Kościoła Prawosławnego, nieważne jakiej narodowości, czuł się jak w domu. Czy to będzie Ukrainiec, Litwin, Rosjanin, Grek – dla każdego to powinien być jego dom”.
KAI: Jak brzmi oficjalna nazwa Waszego Kościoła?
– My na razie używamy określenia: „Wspólnoty Patriarchatu Konstantynopola na Litwie”. Nie mamy jeszcze osobowości prawnej, ale prawdopodobnie w tym roku przyjdzie decyzja o utworzeniu egzarchatu (egzarchat to wspólnota wiernych istniejąca poza głównym terenem działania danego Kościoła, poddana władzy kanonicznej przedstawiciela patriarchy – KAI).
KAI: Jeśli zostanie utworzony egzarchat, to czy na jego czele powinien stanąć biskup?
– Nie, może być to i zwykły ksiądz. U nas na Litwie jest taki problem, że jeszcze nie mamy materialnego zaplecza. Gdyby przysłano nam biskupa, to on musiałby się utrzymywać z pracy świeckiej, tak jak my. Nie jesteśmy w stanie utrzymać się z ofiar wiernych, każdy z księży musi mieć jakąś dodatkową pracę.
KAI: Ilu kapłanów się do Was przyłączyło?
– Na dzień dzisiejszy jest 7 księży i 2 diakonów: do naszej litewskiej piątki dołączyło 2 księży uchodźców z Białorusi i 1 diakon z Rosji, oburzony nazywaniem wojny w Ukrainie „wojną domową”. Obecnie przebywa on w Niemczech na stypendium. Jeden z księży białoruskich to ważna postać – proboszcz soboru katedralnego w Grodnie, liturgista, wykładowca w Seminarium Duchownym. Po protestach społecznych na Białorusi w 2020 r. w eparchii grodzieńskiej zrobiono czystkę, gdyż księża wraz z biskupem potępili działania policji i OMON-u. Wszystkich opornych zwolniono ze służby. Proboszcz soboru w Grodnie zabrał rodzinę i przyjechał na Litwę.
KAI: Ile posiadacie cerkwi?
– Nie mamy własnych świątyń. Pomagają nam władze państwowe, organizacja Ukraiński Dom w Wilnie, oraz Kościoły: katolicki, luterański i reformowany. Sprawujemy na przykład liturgię w dawnej więziennej cerkwi na Łukiszkach, która nie należała do Kościoła Prawosławnego, ale do państwa, czy w dawnym kościele katolickim ojców trynitarzy Świętej Trójcy. W Kownie spotykamy się w kościele Zmartwychwstania Pańskiego; w Kłajpedzie udostępniono nam kaplicę przy Uniwersytecie Kłajpedzkim. Od września zaczęliśmy posługiwać w Elektrenach, to jest dokładnie w połowie drogi między Wilnem a Kownem, mamy wspólnotę w Oniksztach zbierającą się na modlitwę w Muzeum Literatury. W Wilnie powstały wspólnoty w zależności od języka: litewska, białoruska, ukraińska i rosyjska.
KAI: Jakie jest zainteresowanie wśród prawosławnych Wspólnotami Patriarchatu Konstantynopola na Litwie?
– Na liturgię w niedzielę zbiera się przeciętnie kilkadziesiąt osób. U mnie w Kownie przychodzi ok. piętnastu, dwudziestu. Ale trzeba na statystyki spojrzeć szerzej, w kontekście litewskim. Według spisu powszechnego prawosławie na Litwie zadeklarowało ok. 115 tysięcy osób. Ale procent praktykujących jest niewielki. Pracując jako kanclerz miałem dokładne statystyki, bo był u nas obowiązek liczenia wiernych uczestniczących w niedzielnej liturgii i tych, którzy przystępują do Komunii. W prawosławiu jest taka tradycja, że po liturgii wierni podchodzą ucałować krzyż, wtedy można ich policzyć. Ci którzy przychodzą choćby raz w miesiącu czy na wielkie święta to około 2,5 tysiąca osób w całej Litwie. No, daj Boże, my służymy dopiero 4-5 miesięcy, аle jeśli do nas przychodzi 15-20% z tej liczby, to jest to bardzo dużo. Uchodźcy z Ukrainy są nieraz bardzo zdziwieni, że na Litwie jest „niemoskiewski” Kościół Prawosławny. Dobrze, że ludzie mają teraz alternatywę i nie muszą uczestniczyć w procesie politycznego rozprzestrzeniania „ruskiego miru”. Idź do kościoła, gdzie nie ma ani Żyda, ani Greka, ani Litwina czy Polaka – wszyscy są kimś jednym w Chrystusie.
KAI: Dziękujemy za rozmowę.