Wchodząca dziś na Polski rynek książka Ekke Overbeeka „Maxima Culpa. Jan Paweł II wiedział”, zawiera mocne i w dużej mierze nieuprawnione oskarżenia wobec papieża Wojtyły.
Różne wyniki badań akt księży-pedofilów w IPN
Autor „Maxima culpa” podczas swej niemal dwuletniej kwerendy odnalazł z źródłach IPN akta czterech księży oskarżanych o molestowanie małoletnich z archidiecezji krakowskiej, będących podwładnymi kard. Wojtyły. Są to księża: Kazimierz Lenart, Józef Loranc, Eugeniusz Surgent i Bolesław Saduś. Omawiając każdy z tych przypadków Overbeek dowodzi, że kard. Wojtyła pomimo wiedzy starał się tuszować ich przestępstwa i zamiast jednoznacznie karać, przenosił z jednej parafii na drugą.
Jednak akta dwóch ze wspomnianych księży: Józefa Loranca i Eugeniusza Surgenta przebadali równolegle w zasobach IPN Tomasz Krzyżak i Piotr Litka, publikując rezultaty swych prac jesienią ub. r. na łamach „Rzeczpospolitej”. Pomimo, że pracowali na tych samych dokumentach, z ich pracy wynika, że kard. Wojtyła w obu tych przypadkach bynajmniej nie „tuszował” postępowania duchownych oraz, że działał zgodnie z obowiązującymi wówczas kanonami, nie banalizując faktu przestępstwa.
Pierwszy z nich, ks. Józef Loranc od 1968r. pracował jako wikary w parafii w Jeleśni. Uczył religii kaplicy w pobliskiej wsi Mutne. Tam miał wyjątkowo perfidnie wykorzystywać dziewczynki z klas 1-5 szkoły podstawowej. Zmuszał je do seksu oralnego podczas lekcji, okrywając daną osobę płaszczem, tak aby inne dzieci nie mogły się zorientować. Sprawa trafiła zarówno do milicji jak i kościelnych przełożonych, włącznie z samym metropolitą.
Na prośbę zrozpaczonych matek zareagował miejscowy proboszcz ks. Jura. Udał się natychmiast do kard. Wojtyły, zabierając ze sobą ks. Loranca. „Kiedy kard. Wojtyła zorientował się, że moja relacja polega na prawdzie, bo potwierdził ją sam ks. Loranc, stwierdził, że w takim razie ks. Loranc nie może pełnić swych obowiązków w parafii Jeleśnia i na jego miejsce ma przyjść inny ks[iądz]” – wspomina proboszcz Jura. Niebawem ks. Loranc opuścił Jeleśnię, a przez metropolitę krakowskiego został obłożony suspensą, tzn. zakazem wykonywania funkcji kapłańskich. Poza tym miał przez jakiś czas przebywać w klasztorze i odbyć rekolekcje oraz poddać się leczeniu.
Równolegle toczyło się dochodzenie świeckie. Wkrótce duchowny został aresztowany w klasztorze. Przyznał się do winy, został skazany na dwa lata więzienia. Wyszedł na wolność warunkowo najprawdopodobniej w połowie 1971 roku, zamieszkał w Zakopanem.
Krzyżak i Litka dotarli do listu, jaki pod koniec września tamtego roku do ks. Loranca skierował kard. Wojtyła (przechwyciła go i skopiowała bezpieka, jest w archiwum katowickiego IPN). Wynika z niego, że metropolita krakowski oddał sprawę duchownego pod osąd Trybunału Metropolitalnego w Krakowie, a ten skorzystał z przysługującego mu prawa łaski i powstrzymał się od wymierzenia kary. Wojtyła zaznaczał: „Zaniechanie wymiaru kary przez trybunał kościelny ani nie przekreśla przestępstwa, ani nie zmazuje winy. Każde przestępstwo winno być ukarane. Jeżeli więc w wypadku Księdza do wymiaru kary nie doszło, to ze względu na specjalne okoliczności […]. Okolicznością specjalną, która skłoniła sędziów Trybunału do zaniechania kary, był wyrok trybunału państwowego, a więc ukaranie Księdza przez władzę świecką”.
Po pewnym czasie kardynał uchylił karę suspensy i zezwolił Lorancowi na odprawianie mszy, ale nie przywrócił mu „misji kanonicznej do katechizacji dzieci i młodzieży”. Przez dwa lata duchowny mieszkając w Zakopanem przepisywał teksty liturgiczne dla kurii. Później, na prośbę proboszcza zakopiańskiej parafii, mógł pełnić „obowiązki duszpasterskie”, ale nie został już nigdy wikarym, a rezydentem.
W lipcu 1974 r. bezpieka spreparowała anonimowy donos. Autor, podający się za wiernego zakopiańskiej parafii, pisał do kard. Wojtyły „z zażenowaniem”, że „krążą coraz głośniejsze wypowiedzi na temat postawy księdza Loranca, który niedwuznacznie zachowuje się wobec dziewczynek wychodzących z religii, bądź przebywających czasami na wikarówce”. Wojtyła zareagował, przenosząc ks. Loranca do parafii Chrzanów-Kościelec, gdzie został kapelanem miejscowego szpitala, w którym znajdował się również oddział dziecięcy.
Choć Krzyżak wraz z Litką pozytywnie oceniają postępowanie Wojtyły w przypadku ks. Loranca, Overbeek stara się dowieść, że już znacznie wcześniej kard. Wojtyła wiedział o seksualnej dewiacji tego kapłana, ale pomimo to skierował go do parafii w Jeleśni. Jego przypuszczenia oparte są jednak wyłącznie na UB-eckich donosach, o których wiarygodności trudno jest cokolwiek powiedzieć. Generalnie rzecz biorąc Overbeek traktuje źródła UB jako w pełni godne zaufania, nie stosując wobec nich elementarnych zasad wynikających z warsztatu historycznego, czyli na konieczności stosowania zasadny „krytyki źródeł” pod kątem ich wiarygodności.
Istotnym przykładem tuszowania przestępstw molestowania małoletnich przez kard. Wojtyłę jest dla Overbeeka sprawa ks. Surgenta, współpracownika SB, skazanego przez państwowy sąd na karę więzienia w 1973 r. Jednak Krzyżak i Litka są zdania, że także w tym przypadku Wojtyła nie wykazał bierności i – kiedy tylko dowiedział się o przestępstwie – natychmiast zwolnił kapłana z pracy na terenie archidiecezji krakowskiej.
Przypomnijmy, że ks. Eugeniusz Surgent urodzony w 1931 r. we Lwowie znalazł się w Krakowie w roku 1945, a wyświęcony został w 1957 r. przez abp. Eugeniusza Baziaka. Formalnie został wyświęcony na kapłana archidiecezji lubaczowskiej, ale nigdy w niej nie pracował. Zaraz po święceniach krakowska kuria skierowała go jako wikariusza do najpierw do Lachowic k. Żywca, w 1958 r. został przeniesiony do Jaworzna. Od 1960 r. przez dwa lata pracował w parafii w Oświęcimiu, a do 1964 r. w Wieliczce. Zabrany z tej parafii (nie wiadomo dokładnie z jakiej przyczyny), został co prawda oddany do dyspozycji arcybiskupa lubaczowskiego (gdzie był inkardynowany, czyli należał do duchowieństwa tej diecezji). Istnieje przejęty przez bezpiekę list, w którym biskup lubaczowski udziela ks. Surgentowi reprymendy w związku z krzywdą, której był sprawcą. Nie wiadomo jednak czy dokument ten trafił do kurii krakowskiej. W czerwcu 1965 r. Surgent zostaje wikarym w Lipnicy Wielkiej w Małopolsce, w której był tylko do sierpnia 1966 r. Tam wybucha jego konflikt z proboszczem, ale nie ma żadnych sygnałów o molestowaniu dzieci. Następnie przeniesiono go do Żywca – do parafii św. Floriana. W 1968 r. pracuje na krakowskim Salwatorze w klasztorze sióstr norberatnek.
W 1971 r. ks. Surgent trafiła do parafii Milówka, z obowiązkiem rezydencji przy odległej o ok. 7 km od Milówki wsi Kiczora. I tam po dwóch latach – w czerwcu 1973 r. – wybuchł skandal. Do dyrektora miejscowej szkoły podstawowej zaczęły dochodzić sygnały, że ksiądz dobiera się do chłopców. Reakcja kurii krakowskiej była niemal natychmiastowa. Na początku lipca 1973 r. Surgent został wezwany na rozmowę przez biskupa pomocniczego Jana Pietraszkę a następnie dostał zawiadomienie pisemne, że Kuria Biskupia w Krakowie zwalnia go z pracy w diecezji krakowskiej. Decyzję tę przekazał kapłanowi bp Jan Pietraszko, a – po dowołaniu ze strony kapłana – podtrzymał ją kard. Wojtyła. Niebawem przez państwowy sąd Surgent został skazany na 3 lata więzienia, z czego spędził tam połowę.
W świetle analizy przeprowadzonej przez Tomasza Krzyżaka i Piotra Litki, kuria krakowska i kard. Wojtyła zadziałali w tej sytuacji właściwie, zgodnie z obowiązującymi kanonami. Kodeks prawa kanonicznego z 1917 r. na czele listy przestępstw przeciw szóstemu przykazaniu Dekalogu wymieniał czyn popełniony z małoletnim poniżej 16. roku życia. Duchowny, który dopuścił się takiego występku, miał zostać karnie zawieszony w obowiązkach, należało wobec niego zadeklarować infamię, pozbawić wszelkich urzędów, beneficjów, godności i zadań, a w cięższych przypadkach także usunąć ze stanu duchownego (kan. 2359 § 2 KPK, 1917). I tak właśnie postąpiono.
A odstąpiono od dodatkowego procesu przed trybunałem kościelnym, gdyż wstrzymanie się od nałożenia kary kościelnej w sytuacji, gdy winnego dostatecznie ukarała już władza świecka lub prawdopodobne było, że to uczyni. Księdza wydalono z archidiecezji krakowskiej i odesłano do diecezji lubaczowskiej, której był kapłanem. Następnie ks. Surgent załatwił sobie przeniesienie na ziemie zachodnie na Pomorzu, i tam pracował na kilku placówkach i w końcu został proboszczem. Ale trudno za to winić kard. Wojtyłę, gdyż taką decyzję podjęli ówczesny administrator apostolski w Lubaczowie bp Marian Lechowicz wraz z biskupem koszalińsko-kołobrzeskim Ignacym Jeżem.
Overbeek stara się jednak dowieść, że już na samym początku swej posługi kapłańskiej w końcu lat 50-tych w parafii w Lachowicach, ks. Surgent wykazywał niezdrowe zainteresowanie chłopcami i zostało to zignorowane. Nie znajduje to jednak potwierdzenia w żadnych źródłach, nawet ubeckich. W to miejsce autor książki przytacza cytaty ze swych (przeprowadzonych po 60 latach) rozmów z niektórymi żyjącymi do dziś świadkami tamtych wydarzeń w Lachowicach. Jednak świadectwa te są na tyle niejasne, że trudno z nich wyciągnąć jakieś jednoznaczne wnioski. Z kolei ze źródeł UB wynika, że w tym czasie częste zmiany parafii przez ks. Surgenta wynikały przede wszystkim z jego konfliktowości. Nie ma więc dowodu, że kuria krakowska przed 1973 r. mogła wiedzieć o jego skłonnościach pedofilskich. W omawianych przez siebie przypadkach Overbeek dokonuje uproszczeń i stosuje niedopowiedzenia. Sugeruje np. że Wojtyła musiał o czymś wiedzieć, choć nie ma na to żadnych dowodów. Autor czyta źródła w taki sposób, że skrupulatnie je analizując bierze pod uwagę tylko okoliczności i wnioski, które służą tej tezie. Nie zatrzymuje się natomiast nad innymi wątkami, które mogą ją podważać lub wręcz jej przeczyć.
Krakowski historyk dr Marek Lasota zwraca uwagę, że „powinien być wzięty pod uwagę fakt, że kard. Wojtyła delegował swoje obowiązki, że nie wszystkie sprawy prowadził osobiście i nawet jeśli określone dokumenty trafiały do kurii, nie z wszystkimi musiał być na bieżąco. Innymi słowy – generalny wniosek, że o wszystkim musiał wiedzieć, jest w świetle tych źródeł nieuprawniony.”
Wątkiem wymagającym z pewnością dalszych badań archiwalnych jest osoba ks. Bolesława Sadusia i jego późniejszego wyjazdu z Polski. Od 1960 r. był on referentem do spraw nauczania religii w archidiecezji krakowskiej. Pracował równocześnie w kilku kolejnych parafiach. W końcu lat 60-tych zostaje proboszczem parafii św. Katarzyny w Krakowie i wreszcie w 1971 r. zostaje proboszczem parafii św. Floriana. Wybucha skandal, dzieci opowiedziały o zajściach rodzicom. Kard. Wojtyła zwalnia go natychmiast z obowiązków proboszcza Saduś decyduje się na stały wyjazd do Austrii, gdzie ostatecznie zostaje proboszczem w Gaubitsch. Ułatwia mu to kard. Wojtyła pisząc list do wiedeńskiego kardynała Franza Königa, z którym był zaprzyjaźniony. W oficjalnym liście kard. Wojtyły, z prośbą o pomoc ks. Sadusiowi, nie ma informacji o przyczynie jego nagłego wyjazdu z Polski. Pozostaje pytanie czy kard. Wojtyła nie przekazał tej informacji metropolicie wiedeńskiemu ustnie, bo przecież często się widywali.
Ewidentne jest, że do wyjaśnienia sprawy ks. Sadusia jak i podobnych z archidiecezji krakowskiej, niezbędne jest przeprowadzenie odpowiedniej kwerendy w jej archiwach. Wówczas – w oparciu o dostęp do dokumentów kościelnych – można by dokładnie prześledzić działalność kurii jak i samego kard. Wojtyły, wyjaśniając wiele wątpliwości i podejrzeń, jakie rodzą się w oparciu o lekturę materiałów produkowanych przez komunistyczną służbę bezpieczeństwa. Dla rzeczywistego poznania prawdy a także rzetelnej obrony Jana Pawła II zasadne wydaje się stworzenie specjalnego raportu na ten temat w oparciu o zawartość archiwum archidiecezji krakowskiej. Konieczne byłoby w tym wypadku odstępstwo od zwyczaju utajniania tego typu akt personalnych przez okres 50 lat, bo wydaje się to potrzebne dla wspólnego dobra.