Choć w Niemczech stale ubywa wiernych, nie maleją wpływy Kościoła z podatku kościelnego, zauważa ks. Henryk Zieliński w najnowszym Idziemy. To jednak droga do nikąd i dobrze byłoby, gdyby nikt, także w Polsce, nie naśladował takich wzorców.
Swój felieton redaktor naczelny Idziemy zatytułował „Tłuste koty”. Trudno chyba o bardziej dosadne określenie postawy niemieckich duszpasterzy (można mieć nadzieję, że nie wszystkich, ale znacznej większości). Jeśli plan naprawczy dla Kościoła, któremu stale ubywa wiernych polega na zamykaniu kolejnych świątyń i łączeniu parafii, aż liczba katolickich ośrodków duszpasterskich w diecezji zmniejszy się do kilkunastu, a głównym przedmiotem troski jest zabezpieczenie finansowe starzejących się duszpasterzy, to jest to wyłącznie pomysł na przedłużenie agonii.
Dane przywołane w tekście są brutalne: „tylko w roku 2022 z Kościoła katolickiego w Niemczech wystąpiło 522 821 wiernych. Podobna sytuacja jest wśród ewangelików. Do apostazji trzeba dodać różnicę między liczbą zgonów i liczbą chrztów, efekty migracji itd. Ostatecznie szacuje się, że wspólnota katolicka w Niemczech zmniejszyła się w ubiegłym roku o ok. 650 tys. członków (do 20,9 mln), ewangelicka zaś o 600 tys. (do 19,1 mln).” Maleje liczba wiernych, wymierają duszpasterze, a jednak „wpływy z podatku kościelnego na rzecz obu wspólnot rosną z każdym rokiem, grubo przekraczając sumę 6 mld euro dla każdej z nich!” Zamiast jednak złagodzić obciążenie finansowe wiernych (które jest jednym z głównych powodów oficjalnego wypisywania się z Kościoła), proponuje się rozmiękczenie wymagań moralnych i katolickiej doktryny.
Jak na tym tle wygląda sytuacja w naszym kraju? Podatek kościelny nie istnieje u nas, a liczby osób oficjalnie wypisujących się z Kościoła, składając akt apostazji są niewielkie: w ostatnich kilku latach dokonało tego niecałe 3200 osób. Narasta jednak zjawisko „cichej apostazji”, co wykazuje ostatni spis powszechny: liczba naszych rodaków utożsamiających się z Kościołem katolickim spadła w ciągu 10 lat o 16 punktów procentowych (z 87,58 proc. w 2011 r. do 71,30 proc. w 2021 r.). Oznacza to odejście ponad 6 mln wiernych. Nie można więc ignorować zjawiska sekularyzacji postępującej w niezwykle szybkim tempie.
Jej skutki widać zarówno w kościołach, jak i na lekcjach religii. Najbardziej alarmujący jest spadek religijności w młodym pokoleniu: w przedziale wiekowym od 18 do 24 lat odsetek deklarujących się jako niewierzący lub niezdecydowani to niemal 50 procent. Z powodu braku kandydatów do kapłaństwa rozpoczął się już proces łączenia seminariów duchownych, a niektóre diecezje brak duszpasterzy zmusza do łączenia parafii.
Jak stwierdza ze smutkiem ks. Zieliński, brak jest „ewangelicznego namysłu”, jak powstrzymać te procesy, a zamiast tego uwaga wielu duszpasterzy – podobnie jak w Niemczech – koncentruje się na zapewnieniu diecezjom i parafiom funduszy na dalszą działalność. To jednak strategia niezwykle krótkowzroczna. Jeszcze gorzej, gdy z Ratzingerowego „Raportu o stanie wiary” wyciąga się zdanie o Kościele jako „małej trzódce” dla uzasadniania rezygnacji z wysiłku ewangelizacyjnego.
Jako pozytywny przykład odmiennego nastawienia wskazana jest postawa bp. Jerzego Mazura, który nie zamyka seminarium i nie łączy parafii, ale zaprasza do swojej diecezji kandydatów na księży z Afryki. To daje nie tylko szansę na zachowanie seminarium i pomoc w duszpasterstwie, ale przede wszystkim nadaje Kościołowi misyjny dynamizm. Tego najbardziej nam brakuje. Jak zauważa ks. Zieliński „czyż w zderzeniu z kryzysem, zamiast myśleć o intensyfikacji głoszenia Ewangelii i chrześcijańskiego świadectwa, nie zachowujemy się jak tłuste koty, które pilnują swojej miski i się nie ruszą?”. No właśnie – to pytanie musimy sobie zadać i zamiast myśleć o zachowaniu status quo, przypomnieć sobie słowa Jana Pawła z Redemptoris Missio: „Wiara umacnia się, gdy jest przekazywana”. Nie tylko przypomnieć, ale przede wszystkim – wcielić je w życie!