O czym milczą publicyści atakujący Kościół za „tuszowanie” problemu pedofilii?

Zarzuty odnośnie do hierarchów dotyczące pobłażliwego traktowania pedofilów są anachronizmem. Aż do późnych lat 1980. psychologowie i seksuologowie uznawali pedofilię za normalne zachowanie seksualne i proponowali jej dekryminalizację

 

Pobłażliwe traktowanie pedofilii w latach 1970. i 1980. nie było czymś nadzwyczajnym zarówno wśród naukowców, jak i osób o ugruntowanej pozycji społecznej. Wydana we Francji książka „Le consentment” Vanessy Springory jest świadectwem tych czasów: oto czternastoletnia dziewczyna współżyje z pisarzem Gabrielem Matznerem, a sam tytuł oznacza „zgodę” – jakoby dzieci mogły odbywać stosunki z dorosłymi za obopólną zgodą. Vanessa nie była jedyną ofiarą pisarza. Sam Matzner w książce „Mniej niż 16” opisuje szczegółowo swoje erotyczne przeżycia z dziećmi, w tym z dziesięcioletnimi chłopcami w Tajlandii. W tym samym okresie niemiecki polityk Daniel Cohn-Bendit również publikuje książkę, w której zachwala współżycie seksualne z dziećmi i opisuje swoje doświadczenia w tej materii.

Politykom, pisarzom i celebrytom wtórowali w tym czasie naukowcy. Aż do późnych lat 1980. seksuologowie i psychologowie nie postrzegali pedofilii jako poważnego zaburzenia seksualnego. Co więcej, nie dostrzegali groźnych skutków psychologicznych u dzieci, jakie niosło ze sobą współżycie seksualne z osobami dorosłymi. Jeszcze w 1989 r. szacowne niemieckie wydawnictwo medyczne „Deutscher Ärzte Verlag” wydało książkę proponującą dekryminalizację pedofilii.

Eksperci z dziedziny seksuologii przekonywali, że społeczne potępienie dla pedofilii jest tylko kwestią konwencji, a nie wiedzy naukowej. W latach 70-tych pierwszorzędny naukowiec, występujący jako biegły w niemieckim parlamencie oświadczył: „zdrowe dziecko w stabilnym otoczeniu może przejść przez niewiążące się z przemocą doświadczenia seksualne bez trwałych skutków negatywnych”. (por. E. Schorsch: Kinderliebe — Veränderungen der geselhchaftlichen Bewertung pädosexueller Kontakte, w: Perversion, Liebe, Gewalt. red. Schorsch E. Stuttgart: Ferdinand Enke Verlag, 1993; s. 166.) W połowie lat osiemdziesiątych jedna z partii politycznych sprawujących obecnie władzę w Niemczech na swojej konwencji przyjęła wniosek zmierzający w kierunku dekryminalizacji pedofilii.

Badania, które wskazały u dzieci na poważne konsekwencje psychiczne stosunków seksualnych z dorosłymi, pojawiły się dopiero na przełomie lat 1980/90-tych. Przede wszystkim, ujawnione zostały dramatyczne statystyki dotyczące skali problemu. Okazało się, że – w zależności od kraju – od kilku do kilkunastu procent osób dorosłych padło w okresie dzieciństwa ofiarą molestowania seksualnego. W zdecydowanej większości było to molestowanie w środowisku domowym, a sprawcami byli najczęściej bliscy krewni. Na przykład, w Nowej Zelandii 17,3% kobiet oraz 3,4% mężczyzn przyznało, że doznało molestowania seksualnego przed ukończeniem 16 roku życia. Jeszcze bardziej tragiczne okazały się trwałe konsekwencje takich nadużyć: w porównaniu do ogółu populacji osoby, które doznały molestowania miały dwunastokrotnie wyższe prawdopodobieństwo wystąpienia poważnego zaburzenia psychiatrycznego (według kryteriów diagnostycznych DSM-IV). Grupa osób molestowanych wykazywała wyższe ryzyko depresji (3,6-krotnie wyższe), nadużywania substancji (2,7-krotnie wyższe), samobójstwa (5-krotnie wyższe) oraz zaburzeń lękowych (3-krotnie wyższe). Te dane otrzeźwiły naukowców i spowodowały diametralną zmianę w ich nastawieniu do pedofilii.

Do tego czasu w sytuacjach, gdy z jakichkolwiek względów zwracano się do psychologów lub seksuologów z prośbą o opinię w sprawie czyichś zaburzeń seksualnych o profilu pedofilskim, bagatelizowali oni problem lub proponowali formy terapii, które okazywały się nieskuteczne (m.in. awersyjna terapia behawiorystyczna lub terapie kognitywne). Działo się to również w przypadkach, gdy do seksuologów z prośbą o opinię i pomoc zwracali się przełożeni kościelni. Nie otrzymywali oni rzetelnej informacji, ale zapewnienia, że z problemem można sobie stosunkowo łatwo poradzić. Nie było mowy o trwałej skłonności pedofilskiej, której nie da się skutecznie usunąć ani wyleczyć – a co się z tym wiąże, osobę o takich skłonnościach należałoby trwale izolować od kontaktu z dziećmi.

Nic więc dziwnego, że hierarchowie – pod wpływem błędnych opinii seksuologów – popełniali błędy. Zgodnie z otrzymywanymi poradami, wysyłali księży molestujących dzieci na terapię lub przenosili ich w inne środowisko, nie rozumiejąc, że problem nie leży w zewnętrznych okolicznościach, ale w trwałej psychopatologicznej tendencji samego sprawcy.

W latach 1990. zaczęła wzrastać świadomość problemu i zmienił się paradygmat badawczy. Kościół nie pozostał w tyle i starał się śledzić dyskusję naukową na temat pedofilii, nie lekceważąc głosu ekspertów.

W Watykanie w roku 2003 – a więc jeszcze za pontyfikatu Jana Pawła II zorganizowana została konferencja naukowa poświęcona problemowi pedofilii, w której udział brało kilkunastu cieszących się światową sławą ekspertów z dziedziny psychologii, seksuologii i prawa. Sympozjum miało miejsce od 2 do 5 kwietnia 2003 r. i było zorganizowane przez Papieską Akademię Życia we współpracy z innymi organami Stolicy Apostolskiej. Owocem konferencji była publikacja wydana przez Libreria Editrice Vaticana pod redakcją R. Karla Hansona, Friedemanna Pfäfflina i Manfreda Lütza. Z całą pewnością nie są więc prawdziwe zarzuty, że Jan Paweł II starał się tuszować problem, a dopiero za jego następcy Watykan zajął się pedofilią na poważnie.

Jednym z istotnych wniosków płynących z tej konferencji była konieczność traktowania duchownych, które dopuściły się molestowania seksualnego nieletnich, jako osób o trwałej tendencji psychopatologicznej. A co za tym idzie – założenia, że tendencja ta jest prawdopodobnie nieuleczalna, a więc nawet, gdy sprawca przeszedł terapię, nie można go traktować jako osoby „wyleczonej”, a jedynie jako „zaleczoną”. Przejście terapii nie gwarantuje, że w przyszłości nie powróci do patologicznych zachowań. Wiele osób o trwałej skłonności pedofilskiej charakteryzuje się fiksacją, u innych zaś wręcz pojawia się regres.

Innym spostrzeżeniem, którego dokonano w trakcie badań nad zjawiskiem pedofilii wśród kleru była wyraźna nadreprezentacja orientacji homoseksualnej wśród sprawców molestowania. Duchowni katoliccy, którzy molestowali młodocianych byli w większości albo dorosłymi homoseksualistami, albo biseksualistami (odpowiednio: 46% i 66%). Są to znacznie wyższe współczynniki niż w populacji ogólnej. Nie można stąd wyciągać wniosku, że sama homoseksualność jest główną przyczyną molestowania seksualnego młodocianych, jednak niewątpliwe jest, że orientacja homoseksualna jest tu istotnym czynnikiem ryzyka.

Nagła zmiana paradygmatu naukowego nie była przypadkowa. Zbiegła się w czasie z aktywnością lewicowych ruchów feministycznych, które w zjawisku molestowania seksualnego dostrzegły swoją szansę na zaistnienie. Można było je wykorzystać do udowodnienia tez o „patriarchalnym społeczeństwie”, w którym osoby słabsze – takie jak kobiety i dzieci są uciskane przez struktury patriarchalne. Kościół katolicki był tu wręcz wymarzonym „chłopcem do bicia” – jako przedstawiciel takiej struktury. Zamiast więc zająć się rzeczywistym problemem pedofilii i molestowania seksualnego, które ma charakter społeczny i dotyczy znacznego procenta populacji, zrobiono z Kościoła kozła ofiarnego – jakoby to właśnie w tym środowisku było najwięcej pedofilów i największa skłonność do ukrywania zjawiska nadużyć seksualnych.

Choć przez całe lata świeckie środowiska naukowe i polityczne bagatelizowały problem pedofilii, a Kościół stał na straży rygorystycznej moralności seksualnej, nagle przypisano mu twarz potwora, który nie umiał dostrzec cierpienia ofiar, a jedynie chronił swoich funkcjonariuszy. Owszem, prawdą jest, że hierarchia kościelna popełniła tu poważne błędy – ale ich powodem nie była źle pojęta lojalność środowiskowa, ale niezrozumienie problemu od strony psychologicznej. O ile bowiem z punktu widzenia chrześcijańskiej etyki i teologii moralnej jasne było zawsze, że czyny pedofilskie są ciężkim grzechem, nie było jednocześnie świadomości, że nie jest to jedynie kwestia pokusy, którą można i należy zwalczyć, ale pewnej patologicznej skłonności, która – niestety – ma charakter trwały. Co więcej, nierzadko wiąże się z innymi zaburzeniami psychicznymi ze spektrum psychopatii. Oznacza to, że sprawcy nadużyć byli często osobami inteligentnymi, ale pozbawionymi empatii i potrafili skutecznie manipulować innymi – także własnymi przełożonymi, aby nie dotarła do nich prawda o charakterze i skali przestępczych czynów.

Na koniec jeszcze jedna kwestia, która jak się wydaje, do dziś nie została rozstrzygnięta w sposób satysfakcjonujący: co właściwie powinien zrobić przełożony kościelny, gdy okazuje się, że dany duchowny jest pedofilem i dopuścił się molestowania seksualnego nieletnich? Czy skutecznym rozwiązaniem problemu jest wydalenie go ze stanu duchownego? Czy nie jest to raczej pozbycie się problemu? Pedofil nie przestanie być pedofilem, tyle, że zacznie działać w innym środowisku. Czy lepsze jest pozostawienie sprawcy molestowania seksualnego samemu sobie, czy też stworzenie warunków, w których będzie mógł być nadzorowany, dając mu ograniczone możliwości pracy w Kościele, na przykład w archiwum czy innej instytucji, w której nie będzie miał możliwości kontaktu z nieletnimi? Nie chodzi tu jedynie o litość dla sprawcy, ale o dobro kolejnych potencjalnych ofiar. Tych pytań i odpowiedzi na nie próżno szukać u świeckich publicystów, którzy chętnie atakują Kościół, zarzucając mu niewłaściwe podejście do problemu molestowania seksualnego. Które jednak środowisko – polityczne, dziennikarskie, sportowe czy dowolne inne – uczyniło tyle dla rozwiązania tego problemu, co Kościół?

 

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama