reklama

Prof. J. Szapował: Ukraina powinna o wiele więcej zrobić w sprawie Zbrodni Wołyńskiej

„Niestety w temacie Zbrodni Wołyńskiej od ponad 30 lat niepodległej Ukrainy, niewiele zrobiono. Co ciekawe, więcej wie się na Ukrainie np. o Katyniu niż o tej zbrodni. Nie powstała żadna solidna jej monografia, nie zrobiono poważnego filmu o tej tematyce” – mówi prof. Jurij Szapował z Instytutu Studiów Politycznych i Etnicznych Narodowej Akademii Nauk Ukrainy.

KAI

dodane 23.06.2023 16:58

Marcin Przeciszewski, Krzysztof Tomasik (KAI) Jest Pan znanym badaczem historii XX stulecia i członkiem Akademii Nauk Ukrainy. Czym jest dla Pana Profesora Zbrodnia Wołyńska?

Prof. Jurij Szapował: Było to było wyjątkowo tragiczne wydarzenie, które do dziś dzieli nas Ukraińców i Polaków. Dla mnie jest to tragedia, w której polała się krew Polaków i Ukraińców i dlatego musimy o niej mówić tylko w prawdzie i tej prawdy szukać.

KAI: Jak ocenia Zbrodnię Wołyńską strona ukraińska? Czy i kiedy zostanie ona rzetelnie opracowana?

Moim zdaniem strona polska w sposób bardzo rzetelny i wnikliwy opracowała „rzeź wołyńską”. Na ten temat napisano wiele książek, pojawiło się wiele wartościowych publikacji, w sumie ta tragedia została profesjonalnie przebadana i opracowana. Na Ukrainie wciąż brakuje opracowań monograficznych i publikacji dokumentów na dobrym poziomie naukowym.

KAI: Prof. Grzegorz Motyka z Polskiej Akademii Nauk mówi o ok. 100 tys. ofiar po stronie polskiej i o, od kilku do kilkunastu tysiącach, ofiar po stronie ukraińskiej. Czy Pan Profesor się z tym zgadza?

W tej kwestii dla mnie autorytetem jest pani Ewa Siemaszko, która zaznacza, że takie są ustalenia, natomiast dodaje, że nie wszystko zostało źródłowo potwierdzone. Taka liczba ofiar „rzezi wołyńskiej” po polskiej stronie stała się już kanonem. Z mojej strony kwestia ta podlega jeszcze badaniom i musi to robić strona ukraińska. Świadkowie tej zbrodni są nie tylko w Polsce, ale jest ich, choć już niewielu, w Ukrainie. Dysponujemy dużą liczbą materiałów na ten temat m. in. zebranych przez jednego wołyńskiego badacza regionalnego, ale on nie chce oddać relacji naocznych świadków w ręce historyków. Bez tego niewiele możemy zrobić. Wciąż jednak istnieje wiele dokumentów, które nigdy nie zostały opublikowane (np. w Archiwum Służby Bezpieczeństwa Ukrainy), które należy wydrukować i przeanalizować.

KAI: Czy możemy kwalifikować zbrodnie na Wołyniu jako ludobójstwo?

Moim zdaniem można. Definicję ludobójstwa dał nam polsko-amerykański prawnik Rafał Lemkin. Według niej tak kwalifikujemy „Wielki Głód” w latach trzydziestych XX w. w Ukrainie. Nie widzę w tym nic bulwersującego, że Polacy tak to nazwali. Co ciekawe, gdy Lemkin pracował nad tym tematem to kontaktował się z diasporą ukraińską na Zachodzie. Konwencja w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa z 1948 r. tak to kwalifikuje.

KAI: Stawia się zarzut, że niektóre środowiska Ukraińców wciąż gloryfikują morderców?

Musimy zadać sobie pytanie, kim byli mordercy? W Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) mieliśmy jej kierownictwo i oddziały, które do niej należały, jedni dopuszczali się zbrodni inni tego nie robili. Podobnie było w polskiej Armii Krajowej, która miała swoich zwierzchników i oddziały, które samodzielnie dopuszczały się zbrodni na Ukraińcach. Dlatego nie powinniśmy zbyt łatwo uogólniać. Na ten temat opublikowaliśmy wiele dokumentów. Nie można obwiniać całej  struktury UPA, ale istnieje wciąż pytanie na jakim poziomie, w jakich okolicznościach, wydano rozkaz zabijania. Były specjalne oddziały, które niszczyły polskie wioski, ale też były takie, które tego nie robiły. W tym tkwi cały problem. Oczywiście odpowiedzialność spoczywa przede wszystkim na kierownictwie, ale trzeba też pamiętać, że UPA jako całość walczyła o niepodległą Ukrainę przede wszystkim z Niemcami. To było główne zadanie tej formacji, a nie walka z Polakami.

KAI: Co pozytywnego można powiedzieć o UPA? Jakie są jej zasługi dla Ukrainy?

Niektórzy błędnie kojarzą UPA wyłącznie z banderowcami. Spójrzmy prawdzie w oczy, nie jest tak w przypadku Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN).  Przypomnę, że organizacja ta powstała w 1929 roku. W lutym 1940 roku podzieliła się na dwie części. Jednej przewodził Andrij Melnyk (melnykowcy). Druga zrzeszała rewolucyjną, jak sama siebie nazywała, nacjonalistyczną młodzież. W kwietniu 1941 r. w Krakowie wybrała ona na swojego przywódcę Stepana Banderę (banderowcy). Ta banderowska frakcja tak naprawdę nie chciała mieć własnych struktur wojskowych. Banderowcy początkowo potępiali, jak to określali, "partyzantkę". Mieli nadzieję, że hitlerowskie Niemcy i stalinowski ZSRR wyczerpią się nawzajem w walce, a potem nadejdzie czas na budowę niepodległej Ukrainy. Jednak w 1942 r. banderowcy zmienili zdanie i zaczęli formować pierwsze jednostki bojowe na Wołyniu pod dowództwem Serhija Kaczyńskiego ("Ostapa"). Zwolennicy Melnyka mieli własne wówczas jednostki wojskowe.  

Ale była też inna siła wojskowa, dowodzona przez Tarasa Bulbę Borowća. Stworzył on swoje pierwsze oddziały partyzanckie na początku wojny nazistowsko-sowieckiej, latem 1941 roku. Następnie Taras Bulba Boroweć w 1942 r. powołał UPA (Ukraińska Powstańcza Armia) i wymyślił nazwę dla tej siły zbrojnej. Walczyli z Niemcami. Byli to różni ludzie, nie tylko zabójcy. Na przełomie lat 1942-1943 Borowieć próbował nawiązać kontakty z dowództwem Armii Krajowej w celu uregulowania narastającego konfliktu ukraińsko-polskiego. Istniały więc trzy siły wojskowe. Wkrótce rozpoczęły między sobą negocjacje w celu połączenia sił. Nie udało im się zjednoczyć i wszystko utknęło w martwym punkcie.

Później ludzie Bandery uciekli się do metody siłowej rozwiązania problemów. Na Wołyniu i Polesiu w okresie maj-sierpień 1943 roku dołączyli ze swoimi strukturami wojskowymi do oddziałów Tarasa Bulby-Borowća i zwolenników frakcji Andrija Melnyka. Od kwietnia 1943 roku formacje zbrojne Bandery używały nazwy zapożyczonej od Bulby-Borowća - Ukraińska Powstańcza Armia.  50 proc.  członków UPA, jak stwierdził Jurij Kyryczuk, autor historii UPA, wywodziło się z OUN. UPA działała dalej pod stałą i nieubłaganą kontrolą banderowskiego kierownictwa, ale walczyła przede wszystkim z Niemcami. W sumie, według poważnych badaczy, doszło do prawie 3 tys. starć między UPA a Niemcami, w których straty wyniosły około 18 tys. osób.

UPA przeprowadzała wspólne akacje z AK, choć nie było formalnego porozumienia. Blokowali wysiedlenia w latach 1944-1946. A w 1943 i 1944 r. oddziały UPA prowadziły działania bojowe przeciwko wojskom i policji niemieckiej oraz partyzantom sowieckim. Oddziały UPA w takim czy innym stopniu kontrolowały terytorium ok. 150 tys. km kwadratowych z populacją do 15 milionów. UPA zabiegała o aprobatę narodowych struktur państwowych, alternatywnych wobec władz bolszewickich. Po tym jak w 1947 roku wprowadzono Akcję Wisła, ostatni z przywódców UPA Roman Szuchewycz dał rozkaz o przejściu do podziemia. Należy podkreślić, że struktura UPA była bardzo ambiwalentna, nie była jednoznaczna w wielu swoich działaniach.

KAI: Pan Profesor mówi, że UPA walczyła przede wszystkim z Niemcami. Kto zatem wymordował kilkadziesiąt tysięcy Polaków na Wołyniu w 1943 r. Jaka była tego motywacja?

„Pierwszą ofiarą wojny jest prawda" – te słowa można wykorzystać jako epigraf do historii UPA. Wokół UPA nagromadzono tak wiele kłamstw, że nawet jeden z jej najbardziej „wykwalifikowanych” i konsekwentnych krytyków, pułkownik KGB Klim Dmytruk-Halskyi, był zmuszony przyznać już w 1989 roku: "...sowieccy badacze, kierując się długotrwałymi instrukcjami nie wyolbrzymiania politycznego znaczenia sił wroga, w większości pokazywali UPA i inne zbrojne grupy ukraińskich burżuazyjnych nacjonalistów jako małe, rozproszone, zdezorganizowane bandy, które nie miały ani odpowiedniego wyszkolenia wojskowego, ani scentralizowanego przywództwa". UPA nie była bandą bandytów. Według oficjalnych sowieckich (!) danych, ponad 100 tys ludzi walczyło w UPA przez cały okres jej istnienia. Wbrew temu, co mówili sowieci, UPA miała przeszkolenie wojskowe, jasną strukturę i scentralizowane przywództwo.

Antypolska akcja UPA na Wołyniu związana jest z jej kierownictwem. W tym czasie dowódcą UPA był Dmytro Klaczkiwski o pseudonimie "Kłym Sawur". Nie był on partyzantem jak Bulba Borowieć. Był prawdziwym wojskowym, twardym, o silnej woli, bezwzględnym i niełatwo ulegającym emocjom. Dbając o to, aby UPA stała się realną siłą, która będzie miała poparcie ludności, wprowadził surowe praktyki dyscyplinarne i wojskowo-prawne. "Kłym Sawur" zwracał szczególną uwagę na wywiad i działalność Służby Bezpieczeństwa (SB), której był szefem. Praca komórek wywiadowczych sztabów i formacji różnych szczebli opierała się na rozbudowanej sieci agenturalno-informacyjnej wśród ludności, która zdobywała informacje o siłach i planach partyzantki sowieckiej, Niemców i polskich formacji zbrojnych.

Nazwisko Klaczkiwskiego ma szczególny związek z Polakami. Uważa się, że to on, nawet wbrew opinii kierownictwa OUN, wydał rozkaz, który zapoczątkował polsko-ukraiński konflikt międzyetniczny w latach 1942-1944, w tym krwawe wydarzenia na Wołyniu w 1943 r. Sam rozkaz nie został jeszcze odnaleziony, ale jego konsekwencje były bardzo realne. W styczniu 1944 roku Klaczkiwski przekazał swoje stanowisko Romanowi Szuchewyczowi, pozostając dowódcą UPA-Północ.

Co skłoniło Klaczkiwskiego do zaangażowania się w antypolski terror? Z dokumentów ukraińskiego podziemia wynika, że decyzja ta była podyktowana działalnością miejscowych Polaków. Antypolskie akcje ukraińskich powstańców na Wołyniu i w Galicji Wschodniej w latach 1943-1944 były często motywowane zemstą na Polakach za ich udział w antyukraińskich akcjach niemieckiej policji pomocniczej i administracji okupacyjnej. Fakty te są udowodnione i niepodważalne. Jednocześnie poważni ukraińscy badacze np. prof. Ihor Iliuszyn przyznają, że taka polsko-niemiecka współpraca na Wołyniu była wykorzystywana przez banderowców i dowództwo miejscowych oddziałów UPA bardzo szeroko, z zastosowaniem zasady odpowiedzialności zbiorowej wobec miejscowej polskiej ludności cywilnej. W konsekwencji działania UPA mogą być interpretowane jako zbrodnicze, choć nie usprawiedliwia to działań polskich jednostek wojskowych wobec ukraińskiej ludności cywilnej.

KAI: Co się stało z UPA po zajęciu Ukrainy przez Związek Sowiecki?

Nastał czas podziemia, ale też w UPA znalazło się dużo sowieckich agentów. Nawet w Ukraińskiej Głównej Radzie Wyzwoleńczej (UGWR), która pojawiła się w lipcu 1944 roku, agentura była bardzo mocna. O tym musimy pamiętać.

KAI: Czy i na ile ludzie ci byli prześladowani przez władze sowieckie?

Kwestia ta też nie jest prosta i jednoznaczna. Na przykład ostatni szef UPA Wasyl Kuk został złapany i zwerbowany przez MGB/KGB chociaż był ukraińskim nacjonalistą. Znałem go osobiście. Mieszkał w Kijowie i pracował w archiwum. Mimo że współpracował z władzami sowieckimi to pozostał ukraińskim patriotą. Niestety do dzisiaj nie mamy prawdziwej historii UPA, czy biografii Stepana Bandery. Jedną jego biografię opublikował Grzegorz Rossoliński-Liebe, ale jest ona niestety jednostronna. Nadal w powszechnej świadomości Bandera jest albo bohaterem albo szpiegiem niemieckich nazistów.

KAI: Co się stało z szeregowymi członkami UPA?

Pewna część przeniosła się na Zachód, i tu trzeba zaznaczyć, że nie uciekła, ale przeszła w zorganizowanych grupach, przez Czechosłowację do Niemiec i innych krajów. Część pozostała w podziemiu, wielu zostało deportowanych i pracowało po wojnie w sowieckich kołchozach i sowchozach. Najbardziej ucierpiały deportowane rodziny. Przypomnijmy, że od 1944 do 1952 r. represjonowano w Ukrainie zachodniej około 500 tys. ludzi. Rozstrzelano ponad 153 tys. Ponad 203 tys. osób zostało deportowanych dożywotnio. I to  tylko na zachodniej Ukrainie.

KAI: Jakie są owoce badań polsko-ukraińskiej grupy roboczej, która przygotowuje serię wydawniczą «Polska i Ukraina w latach trzydziestych – czterdziestych XX wieku. Nieznane dokumenty z archiwów służb specjalnych»? Wydano już 10 tomów jej prac.

W naszych materiałach są informacje m. in. o przesiedleniach ludności polskiej i ukraińskiej, Akcji Wisła, prześladowaniu działaczy UPA w okresie PRL. W czwartym tomie naszej wspólnej publikacji opublikowaliśmy unikalne dokumenty dotyczące konfrontacji, która rozpoczęła się na Wołyniu w lipcu 1943 r. Jest to seria trójjęzyczna: rosyjsko-ukraińsko-polska.

KAI: A na ile w świadomości zbiorowej w Ukrainie istnieje Zbrodnia Wołyńska?

Niestety na ten temat, od ponad 30 lat niepodległej Ukrainy, niewiele zrobiono. Co ciekawe, więcej wie się w Ukrainie o Katyniu, a o Wołyniu społeczeństwo ukraińskie prawie nic nie wie. Wspomnieliśmy, że nie powstała żadna solidna monografia na ten temat, nie zrobiono żadnego poważnego filmu o tej tematyce. Jest to zatem duży problem w relacjach z Polską wynikający z nieświadomości, że coś takiego miało miejsce. Nie ma większego zrozumienia dla problemu Wołynia ponieważ nie ma wiedzy na ten temat. Jest to wielkie wyzwanie dla Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej. Przede wszystkim musi powstać państwowy program, w ramach którego ukraińscy historycy zajmą się „rzezią wołyńską”.

KAI: Jak Pan Profesor widzi pojednanie polsko-ukraińskie w kontekście Zbrodni Wołyńskiej? Co należy zrobić aby przezwyciężyć tę traumę?

Przede wszystkim musimy prowadzić dialog i wspólne badania. Badacze ukraińscy muszą poznać wyniki badań polskich. I tu dla mnie jest największy problem. Historycy ukraińscy muszą poznać język polski albo trzeba przetłumaczyć polskie publikacje na ten temat na język ukraiński np. książki prof. Grzegorza Motyki. Druga rzecz to zainicjowanie dyskursu publicznego na ten temat i w to powinny zaangażować się media. Dobrą okazją są lipcowe obchody 80-lecia Zbrodni Wołyńskiej.

KAI: Co należy zrobić w sprawie ekshumacji i pochówku szczątków ofiar? O to upomina się od dawna strona polska.

W sprawie ekshumacji i pochówku nie może być żadnych wątpliwości czy manipulacji. To jest święta sprawa! Instytut Pamięci i minister kultury Ukrainy powinni to załatwić. Sprawa leży po stronie władz. Nie wiem i nie rozumiem dlaczego tego dotychczas nie uregulowano, co Polacy takiego zrobili, aby im odmawiać ekshumacji i pochówku bliskich, którzy zginęli na Wołyniu. To duży błąd i zaniedbanie ze strony ukraińskich władz.

KAI: Co konkretnie powinny więc zrobić ukraińskie władze?

Chciałbym aby prezydent Ukrainy został lepiej poinformowany o tym co się stało na Wołyniu. Po drugie musi obudzić się poczucie odpowiedzialności wśród Ukraińców, choć to bardzo trudny problem, szczególnie w obecnym czasie wojny. Musimy kierować się krytycznym patriotyzmem. Jak już mówiliśmy, w Ukrainie nie ukazały się żadne krytyczne prace o UPA i OUN. Żyjemy ciągle w atmosferze komunistycznej narracji kiedy wszyscy ukraińscy patrioci byli faszystami albo mamy bezkrytyczną ich gloryfikację. Tak nie uprawia się historii.

KAI: Jednak czy Ukraińcy są zdolni do krytycznego patriotyzmu?

Co do tego nie mamy jeszcze konsensusu. Byliśmy przez trzysta lat pod władzą rosyjskiego caratu, potem pod sowiecką władzą. Wielu Ukraińców rozmawia nadal po rosyjsku. Aby z tej sytuacji się wydostać potrzebujemy czasu. Musimy dopracować się normalnych elit politycznych, ponieważ niestety takich jeszcze nie mamy. Mamy już elitę kulturalną, która rozumie, co stało się na Wołyniu, ale elita polityczna o tym prawie nic nie wie.

Co będzie po wojnie tego nie wiem, ale jestem optymistą. Wiem, że na pewno ją wygramy, oczywiście, jeśli Polska i inne kraje Zachodu będą z nami. Oprócz tego jak najszybciej musimy zbudować ukraiński wojskowo-przemysłowy kompleks, cały czas szkolić armię i otrzymywać zbrojeniowe wsparcie z Zachodu.

KAI: A jaka – zdaniem Pana Profesora - będzie przyszłość Rosji?

Wygląda na to, że w Rosji będziemy świadkami wojny domowej. Ale jeśli do niej dojdzie to nie będzie dobrze ani dla Rosji ani dla Europy. Nie wiadomo jaka opcja wygra i wojna może przekroczyć granice. Wojna domowa w Rosji w 1917 roku dla Ukrainy źle się skończyła.

Rosja musi zaakceptować niepodległość Ukrainy, a Zachód, zwłaszcza kraje europejskie, które flirtowały z Putinem, musi to zagwarantować. Zwróćmy uwagę, że jeszcze przed wybuchem wojny w 2014 r. na Krymie prawie wszystko zostało wykupione przez Rosję. Gdy wybuchła wojna dziewięć lat temu, Zachód nic nie robił. Nie wiemy ile od tego czasu ludzi zginęło na Ukrainie. Wojna jest i będzie wielką traumą. Ile czasu będzie potrzeba na jej leczenie, nie tylko u ludzi, którzy pozostali na Ukrainie, ale też u uchodźców, których teraz w Polsce jest ok. 1,5 mln. W tym kontekście trzeba podkreślić olbrzymią rolę jaką odgrywają i będą odgrywać Kościoły chrześcijańskie w Ukrainie.

Rozmawiali: Marcin Przeciszewski i Krzysztof Tomasik.

 

 

 

1 / 1

reklama