„Na parkingu podszedł do mnie młody chłopak w stroju pracownika drogowego. Obawiałem się, że będzie atakował, a on powiedział: dziękuję za to, co robicie! Dzięki takiej akcji moja dziewczyna nie dokonała aborcji” – mówi Opoce Jan Bienias, kierowca antyaborcyjnej furgonetki Fundacji Pro-Prawo do życia.
Kiedy Jan Bienias wsiada do antyaborcyjnej furgonetki, najpierw sprawdza opony. Potem wyciąga różaniec i rusza w trasę po Warszawie. „Wiem, że to, co robię, jest potrzebne, szczególnie teraz, kiedy toczy się w polskim Sejmie debata o zabijaniu dzieci. Obrona życia to przywilej i specjalna misja. Ona ma swoją cenę” – mówi Opoce.
„To działa”
Pierwszy raz wsiadł do samochodu z przyczepką kilka lat temu w rodzinnym Wrocławiu. „Kolega szukał kogoś, kto może jeździć z bilbordem przed tzw. paradą równości. Zgłosiłem się. Nigdy wcześniej nie brałem udziału w tego typu akcjach” – wspomina Jan Bienias, kierowca furgonetki z Fundacji Pro-prawo do Życia. Na banerze zamieszczone były informacje o zagrożeniach wynikających z promocji homoseksualizmu m.in.: „Czyny pedofilskie zdarzają się wśród homoseksualistów 20 razy częściej” oraz, że „91 procent dzieci wychowywanych przez lesbijki i 25 proc. wychowywanych przez pederastów jest molestowanych”.
„W ocenie wielu osób te informacje wyrażały naszą nienawiść wobec homoseksualistów. I to było dla mnie zupełnie niezrozumiałe” – wspomina Bienias. „Doświadczyłem także fizycznej agresji. Stojąc w korku, dwóch zamaskowanych sprawców próbowało wykręcić zainstalowany na dachu furgonetki megafon, ktoś w tym czasie sprayem zamalowywał napisy. Innym razem ktoś wybiegł z restauracji i oblał samochód ketchupem. Cięcie banerów, obrzucanie jajami, kamieniami czy drapanie szyb kluczami – to zachowania na porządku dziennym” – mówi. „Gdyby nie wsparcie Fundacji i poczucie, że to, co robię, jest potrzebne, nie dałbym rady” – przyznaje.
Obrońca życia furgonetką Fundacji Pro-Prawo do życia jeździł w większości polskich miast. „W 2019 r. odbyło się w Polsce około 30 tzw. parad równości, w większości miast prowadziliśmy informacyjne kampanie przy użyciu samochodów. To był najbardziej intensywny rok pod względem przejechanych kilometrów...” – mówi. „Później powtórzyliśmy tę kampanię w innych miastach i zobaczyliśmy, że to działa i że kampanie mobilne doskonale oddziałują na świadomość Polaków na temat ideologii LGBT i aborcji” – dodaje.
I przytacza historię, kiedy parkując antyaborcyjną furgonetkę, podszedł do niego młodych chłopak w stroju pracownika drogowego.
„Obawiałem się, że będzie mnie atakował, a on powiedział: dziękuję za to, co robicie! Dzięki takiej akcji moja dziewczyna nie dokonała aborcji” – mówi Jan Bienias. „Zdarza się, że ktoś pomacha i wystawi kciuka w górę, ale na jednego kciuka przypada często jeden środkowy palec. Czasami mam wrażenie, że tych negatywnych reakcji jest więcej. W ubiegłym roku dwukrotnie miałem przebite opony, byłem obrażany, szarpany i grożono mi śmiercią” – dodaje.
Cierpienia dla Chrystusa
Za działalność zgodną ze statusem Fundacji Pro-Prawo do życia – uświadamianie społeczeństwu, czym jest aborcja i ochrona przed deprawacją dzieci i młodzieży – Jan Bienias miał wytoczonych już kilkadziesiąt spraw.
„Kilka z nich zakończyło się skazaniem. Z reguły były to większe lub mniejsze kary grzywny. Wielu ludzi wie, że te wyroki były niesprawiedliwe. Ich pomoc sprawia, że pan Jan może działać nadal” – mówi Opoce Mariusz Dzierżawski, prezes Fundacji.
W uzasadnieniu jednego z wyroków napisano, że tego rodzaju akcja informacyjna „prowadzi do odczłowieczenia aktywistów LGBT, a stąd już tylko krok do… ludobójstwa” – skandaliczny wyrok sądu w Gorzowie Wielkopolskim został anulowany w drugiej instancji. Działacz oskarżany był także m.in. o mowę nienawiści czy wywoływane przez furgonetkę zgorszenie. W ubiegłym roku sąd w Szczecinie wydał prawomocny wyrok skazujący Jana Bienias na grzywnę 28 tys. zł. za zniesławienie aktywisty LGBT – zdaniem sądu i aktywistów LGBT przestępstwem było samo sugerowanie, że osoby związane z ruchem LGBT mogą mieć coś wspólnego z pedofilią. „Tymczasem miesiąc wcześniej na światło dzienne wyszła informacja o tym, że jeden z liderów lobby LGBT w Szczecinie trafił do więzienia za pedofilię” – mówi obrońca życia.
„Moja praca to nie tylko jeżdżenie furgonetką. Na każdej ze spraw muszę pojawić się osobiście, a to zajmuje czas i kosztuje emocjonalne zaangażowanie. Wielokrotnie zastanawiam się, czy dobrze zareagowałem i czy mogłem zrobić coś więcej. Do tego dochodzą różne sprawy organizacyjne i techniczne. Także roboty jest dużo” – dodaje.
„Nasi wolontariusze są narażeni na liczne przykrości, ale świadomość, że służą prawdzie i dobru dzieci ma dla nich znacznie większe znaczenie. Myślę, że można porównać to z sytuacją opisaną w Dziejach Apostolskich, kiedy to Apostołowie, wychłostani na rozkaz Sanhedrynu, cieszyli się, że mogli cierpieć dla Chrystusa” – mówi Opoce M. Dzierżawski.
Etatowo bronię życia
Jan Bienias pochodzi z Wrocławia, z zawodu jest architektem. „Nadal interesuję się architekturą, ale nie projektuję. Można powiedzieć, że etatowo bronię życia” – mówi. W rozmowie z Opoką wyjaśnia, że na pierwszą pikietę pro-life pod Wojewódzki Szpital Specjalistyczny we Wrocławiu zaprosiła go siostra w 2017 roku. Potem były akcje modlitewne i marsze, wraz z którymi rosła jego świadomość obrony życia. „W szpitalu we Wrocławiu abortowanych jest wiele dzieci z Zespołem Downa. Mimo iż jestem z rodziny broniącej życia, myślałem, że choroba dziecka jest jakimś argumentem, ale kiedy zacząłem się nad tym bardziej zastanawiać, stwierdziłem, że nie jest to prawda. Nie można nikogo unicestwiać ze względu na stan zdrowia czy w ogóle z jakiegokolwiek powodu” – mówi Jan Bienias. „Myślę, że wiele osób mających poglądy pro-life, może mieć błędne myślenie. Każdy powinien wiedzieć, czym jest aborcja” – dodaje.
W ocenie pro-lifera akcje informacyjne, pikiety w publicznych miejscach m.in. pod Sejmem czy ministerstwami oraz przejazdy antyaborcyjną furgonetką są potrzebne. „Dzięki temu, że jadę z furgonetką, ludzie widzą, że jest organizacja, która ma odwagę mówić niepopularną prawdę. Aborcja naznacza łono kobiety śmiercią, a przez to – nas wszystkich” – mówi.
„Kilkugodzinny przejazd po dużym mieście, a takich jest ponad setka w ciągu roku, oznacza dotarcie do wielu tysięcy odbiorców z prawdą o okrucieństwie aborcji lub ostrzeżeniem przed deprawowaniem dzieci przez „edukatorów". Oceniam, że w ciągu ostatnich lat miliony osób zetknęły się z naszymi furgonetkami bezpośrednio, a dziesiątki milionów widziały nasze transmisje w internecie” – podsumowuje Mariusz Dzierżawski.
Atak nożownika na furgonetkę prolife:
Atak z nożem na samochód antyaborcyjny