Likwidacja Funduszu Kościelnego to nie „opiłowanie z przywilejów”, ale powtórna grabież pokrzywdzonego

Fundusz Kościelny to nie państwowy przywilej dla Kościoła, ale cząstkowa rekompensata za odebrane mienie, służące jego misji społecznej - przypomina w „Dzienniku Zachodnim” Artur Adamski.

Politycy rzucający w przestrzeń społeczną hasła na temat likwidacji Funduszu Kościelnego liczą na to, że ich odbiorcy mają pamięć złotej rybki. „Niebotyczna” suma 250 milionów złotych, którą państwo wydaje na Kościół ma tę ogłupioną rybkę dodatkowo oszołomić, aby nie przypadkiem nie zastanowiła się, skąd wziął się Fundusz i jaka jest jego rola.

Artur Adamski już na początku artykułu nie waha się użyć mocnego sformułowania:

Skutkiem dominowania w mediach, nauce i oświacie środowisk postkomunistycznych, minimalnie tylko zachwianego w ostatnim ośmioleciu, są ciągle rozpanoszone oszczerstwa nie tylko na temat polskiej historii, ale i tego, co nam współczesne. Do tego, o czym elementarnej prawdy trudno dokopać się zarówno w źródłach papierowych, jak i internetowych, należy sprawa Funduszu Kościelnego. Zdecydowana większość publikowanych na ten temat treści - jest wierutną bzdurą.

Skąd wziął się Fundusz Kościelny? Został stworzony w 1950 r. przez komunistyczny reżim PRL i wbrew swojej nazwie, niczego nie fundował, ale usiłował przykryć fakt konfiskaty znacznej części mienia Kościoła, które służyło realizacji jego misji. Przychody z gruntów, które posiadał Kościół, pozwalały na finansowanie niezliczonych domów opieki, szpitali, hospicjów i instytucji wychowawczych (w 1949 roku Kościół prowadził 87 szkół, 260 domów dziecka, 680 przedszkoli i 950 burs). Odbierając Kościołowi źródło finansowania tych instytucji, pełniących niezwykle ważną rolę społeczną, komuniści pragnęli całkowicie usunąć go z przestrzeni publicznej, a „Fundusz” miał zapewnić nie tyle ich dalsze funkcjonowanie, co zapewnić duchownym ubezpieczenia społeczne.

Nie należy się jednak łudzić, że komuniści mieli faktycznie na względzie dobro duchownych. Podjęte przez nich kolejne kroki wskazywały na prawdziwe intencje: nie mogąc sobie pozwolić na natychmiastową i totalną rozprawę z Kościołem zdecydowali się na jego stopniowe wyniszczenie. Intensyfikacja tych planów nastąpiła w lipcu 1954 r.:

Uzbrojone po zęby oddziały bandziorów z UB zaatakowały dziesiątki męskich domów zakonnych m.in. w Białymstoku, Warszawie, Krakowie, Łomży, Poznaniu. W parę godzin jednej nocy wszystkich zamieszkujących je zakonników wywieziono ciężarówkami do obozów pracy. Każdy z zajętych przez UB budynków został ogołocony z wyposażenia i od razu otrzymywał nowe przeznaczenie. Często polegało to na zaadaptowaniu na apartamenty dla funkcjonariuszy aparatu terroru.

Niedługo potem zajęto się także zgromadzeniami żeńskimi:

W nocy z 2 na 3 sierpnia 1954 przeprowadzony został atak na 324 żeńskie domy zakonne. Operacja miała podobny przebieg - jeśli drzwi klasztoru nie zostały otwarte, to natychmiast je wyłamywano. Do ciężarówek siostry zakonne często wywlekane były wprost z łóżek, pozwalając ze sobą zabrać jedynie tobołek z odzieżą.

Ubecy nie liczyli się z tym, że siostry prowadziły różne instytucje opiekuńcze i medyczne. Deportując siostry, bez opieki pozostawiono starców, chorych czy upośledzone dzieci. Zakonnice przewiezione zostały do obozów pracy przy PGR-ach w zachodniej części Polski, m.in. w Otorowie, Stadnikach, Dębowej Łące.

Siostry wypuszczono z obozów dopiero w 1956 r. po komunistycznej „odwilży” – podobnie jak księży i biskupów. Odzyskały wprawdzie osobistą wolność, ale majątek ich zgromadzeń w olbrzymiej większości został skonfiskowany – nie było do czego wracać. Niektóre nieruchomości udało się odzyskać w kolejnych latach, jednak 44 procent tego, zostało zabrane, pozostało w rękach państwa.

Niestety przemiany społeczne, które nastąpiły w Polsce po 1989 r. nie wiązały się z pełną rekompensatą i przywróceniem mienia kościelnego. Przykładowo, z 89 budynków w 1954 roku zabranych elżbietankom, do tej pory zwrócono jedynie 55. Podobnie było w przypadku innych zgromadzeń i diecezji. Stąd wzięło się przedłużenie działania Funduszu Kościelnego poza czasy PRL. W pewnym sensie jest on istotnie anachronizmem i być może należałoby uczciwie policzyć, ile faktycznie państwo winne jest Kościołowi, nie można jednak przedstawiać go jako kościelnego przywileju. Nie jest to bowiem żaden przywilej, ale jedynie cząstkowa spłata olbrzymiego długu, który ciąży na państwie, które bezprawnie odebrało Kościołowi grunty rolne i nieruchomości niezbędne do realizacji jego zadań społecznych. Obecne postulaty likwidacji Funduszu trzeba zawsze odczytywać we właściwym kontekście historycznym, w przeciwnym razie zamiast faktów będziemy opierać się na antykościelnej propagandzie.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama