Musiał schudnąć 10 kilogramów i ogolić głowę, ale najtrudniejsze okazały się przygotowania duchowe. „Film opowiada o ostatnich 14 dniach życia św. Maksymiliana Kolbe w celi śmierci. Musiałem zrozumieć, co myślał wtedy nasz święty” – mówi Opoce Marcin Kwaśny, aktor, odtwórca roli o. Kolbe. Film „Triumf serca” będzie miał premierę w USA w tym roku.
Agata Ślusarczyk: W filmie „Triumf serca” po raz pierwszy, jako aktor, wciela się Pan w postać św. Maksymiliana Kolbe, przedstawiając ostatnie czternaście dni jego życia w bunkrze głodowym w Auschwitz. Jak wyglądały przygotowania do tej roli?
Marcin Kwaśny: To było największe jak do tej pory zawodowe wyzwanie. Do roli musiałem przygotować się nie tylko fizycznie – schudłem blisko 10 kilo, pościłem na planie filmowym i ogoliłem włosy, ale przede wszystkim duchowo. Musiałem poznać i rozumieć, jak myślał nasz święty, jak wyglądało jego życie obozowe. Film to perspektywa umierania, dwóch tygodni śmierci w bunkrze głodowym, ale poprzedzielana wspomnieniami o świętym Maksymilianie Kolbe. Cieszę się, że taki film powstaje, bo pokazuje go trochę od strony ludzkiej – bliskiej nam Polakom, to jakie miał ogromne serce dla swoich współtowarzyszy niedoli.
Styczność ze św. Maksymilianem i jego życiorysem miałem już wcześniej. Kiedy reżyserowałem spektakl na podstawie sztuki Kazimierza Browna „Mój syn Maksymilian”, udałem się do Niepokalanowa. Tam, z udostępnionych mi materiałów archiwalnych dowiedziałem się, że św. Maksymilian miał 164 cm wzrostu, robił się czerwony na twarzy, kiedy ktoś go zdenerwował, a zanim z nim porozmawiał, odmawiał trzy „Zdrowaśki”. Kiedy kogoś słuchał, przekrzywiał głowę na prawą stronę, dużo się uśmiechał, miał duże poczucie humoru. To były rzeczy, z których nie zdawałem sobie sprawy, a które bardzo pomogły mi w reżyserii spektaklu, wykorzystałem je także w przygotowaniu się do roli św. Maksymiliana.
Co, Pana zdaniem, przekonało reżysera, by powierzył Panu tę rolę?
Angaż do roli św. Maksymiliana traktuję w kategoriach prezentu od Boga. Nie mam przecież 164 cm wzrostu, nie jestem do niego fizycznie podobny, nie jestem także cholerykiem. Myślę, że reżysera przekonały dwie rzeczy. Po pierwsze – dobrze wypadłem na castingu w języku angielskim. Po drugie – jeszcze przed castingiem rozmawiałem z reżyserem o postaci św. Maksymiliana. Nasza rozmowa była spotkaniem dwóch pasjonatów, którzy wymieniali się ciekawymi faktami z jego życia, uzupełniając swoją wiedzę. W moim domu wisi portret o. Kolbe, mam także relikwie pierwszego stopnia – włosy z jego brody. Myślę, że moja fascynacja postacią męczennika, oprócz umiejętności aktorskich, miała duże znaczenie.
W wywiadzie dla Aletei, Anthony D’Ambrosio, reżyser powiedział, że film „Triumf serca” nie pochodzi z Hollywood, ale z samego serca Kościoła, bo tworzą go ludzie – podobniej jak Pan – zafascynowani o. Kolbe. Czy można było doświadczyć tego na planie?
Przyznam szczerze, że nie byłem jeszcze na takim planie, gdzie przed każdym dniem zdjęciowym, przed każdym ujęciem, wszyscy się modlili, przyzywając wstawiennictwa św. Maksymiliana. Byłem w szoku. Osoby, które uczestniczyły przy produkcji tego filmu były w większości wolontariuszami, którzy przyjechali do Polski na własny koszt, by wziąć udział w powstaniu tego filmu. Kolejnym „cudem” św. Maksymiliana był czas, w którym powstał ten film. Normalnie, znalezienie planu i nakręcenie scen zajmuje pół roku. W tym przypadku reżyser zrobił to w dwa miesiące, przyjeżdżając do Polski bez niczego – nie znając ludzi, języka, nie mając znajomości, organizując zbiórkę na jego realizację. Tak właśnie wyglądało życie Kolbego, rozpoczynał projekt bez środków, a o wszystko, czego potrzebował prosił Niepokalaną. Reżyser udowodnił w ślad za św. Maksymilianem, że dla Boga, nie ma nic niemożliwego.
Film powstawał na jesieni zeszłego roku i był nagrywany w budynkach byłego Aresztu Śledczego w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie jedna z cel „zagrała” celę śmierci o. Kolbego. Czego nauczyła Pana ta perspektywa?
Uświadomiłem sobie, że oddanie życia przez św. Maksymiliana za Franciszka Gajownika to jeden aspekt jego męczeńskiej śmierci, drugi to wezwanie, by towarzyszyć współwięźniom w procesie głodowego umierania. Podczas kręcenia sceny, w której Kolbe mówi do współwięźnia, że został wezwany do bunkra głodowego, żeby być razem z więźniami, odkryłem, że wymowa angielska słowa „Kolbe” brzmi jak „call be”, czyli „wezwany, aby być”. To odkrycie zbieżności słowa „Kolbe” z misją towarzyszenia współwięźniom w celi śmieci, bardzo zdumiało reżysera. Bardzo był mi za to wdzięczny. Grając w ciemnej i wilgotnej cieli śmierci uświadomiłem sobie, jak wiele św. Maksymilian musiał mieć pokory i zaufania, by nawet w najgorszych okolicznościach życia nie tracić nadziei.
O tych ostatnich dniach życia św. Maksymiliana dowiadujemy się przede wszystkim z relacji świadków. Czy z filmu „Triumf serca” dowiemy się czegoś nowego o tym, jak one wyglądały?
W scenariuszu nie ma nowych faktów, reżyser bazował na dostępnych powszechnie zeznaniach współwięźniów. Widzowie zobaczą człowieka, który mimo ogromnego fizycznego cierpienia, jakim jest głód, nie skupia się na sobie, ale niesie innym nadzieję: towarzyszy, pociesza, jest w nim wiele empatii, zrozumienia, braku oceny, wewnętrznego pokoju i poczucia humoru. Bruno Borgowiec, jeden więźniów, który przyszedł po ciało Kolbego, opisywał po wojnie, że jego ciało „promieniowało”, a twarz „oblana była blaskiem pogody”. Zanotował także, że z celi śmierci słychać było „gorące modlitwy” i pieśni do Matki Najświętszej. Przygotowując się do zdjęć, ekipa filmowa odwiedziła miejsca związane ze św. Maksymilianem m.in.: Niepokalanów, Auschwitz i klasztor franciszkanów w Harmężach, gdzie mieści się wystała stała prac byłego więźnia obozowego Mariana Kołodzieja. Zainspirowany jego obozowymi szkicami reżyser, na ich podstawie odtworzył scenę, podczas której św. Maksymilian karmi swojego współwięźnia. Z Niepokalanowa z kolei zostały wypożyczone franciszkańskie habity.
W filmie są także sceny dodane przez reżysera. Dotyczą one dziesięciu współwięźniów, o których praktycznie nic nie wiemy. To wymyślone postacie, każda z nich przeżywa swój osobisty dramat. Film nadaje im konkretne twarze, wyławia ich z tłumu anonimowych historii.
Sceny w celi przeplatane są retrospekcją przeszłości. Widzimy św. Maksymiliana, którzy wspomina Niepokalanów, Grodno, Japonię – przed śmiercią robi rachunek sumienia. Widzowie zobaczą mnie także z długą brodą.
Proszę powiedzieć, jakie przesłanie niesie ze sobą film „Triumf serca”?
Z filmem bardzo mocno wiąże się osobista historia reżysera. To włosko-amerykański pisarz i filmowiec, którego dotknęła ciężka choroba. Lekarze przez bardzo długi czas nie mogli wykryć jej przyczyny. Cierpienie spowodowało, że wiele czasu spędzał zamknięty w swoim pokoju, który stał się dla niego celą. Zainspirowała go wówczas postać św. Maksymiliana, który ostatnie dni swojego życia spędził w celi. Nie tylko pokazał jak samemu znosić cierpienie, ale także nieść nadzieję innym. Dlatego film „Triumf serca” to film o nadziei. Historia Kolbego pokazuje, że nie należy jej tracić nawet wówczas, kiedy wokół szaleje piekło i panoszy się zło, tylko z całą ufnością powierzać się Bogu za przyczyną Niepokalanej.
Kiedy zobaczymy film na ekranie i jaki będzie rodzaj dystrybucji?
Siłą tego filmu jest to, że może dotrzeć do każdego widza. Zawiera uniwersalne przesłanie – pokazuje, że człowiekiem można być w każdych okolicznościach życia. Premiera w USA planowana jest na sierpień tego roku, widzowie w Polsce będą mogli go zobaczyć na wiosnę za rok. Reżyser prowadzi zaawansowane rozmowy z Angel Studios, które jest dystrybutorem serialu o światowym zasięgu „The Chosen”. O ojcu Maksymilianie dowie się wówczas cały świat.
Czy podczas kręcenia filmu „Triumf serca” doświadczył Pan jakiegoś szczególnego spotkania z tym świętym?
Mogę powiedzieć, że tak, wydarzyła się pewna rzecz, która jest dla mnie bardzo osobista i na tyle ważna, że chcę zachować ją tylko dla siebie. I na tym zakończę.
Triumph of the Heart // Trailer
Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2023. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.