Wczoraj wieczorem Tomasz Krzyżak w Rzeczpospolitej zamieścił tekst, w którym opisuje, jak posłanka Kinga Gajewska zareagowała na jego krytyczny artykuł: wydzwaniała do niego, posługując się nieparlamentarnym językiem, życząc mu wszystkiego, co najgorsze.
Od kilku dni karierę robi nowy termin „myrchowanie”. Chodzi o niejasności dotyczące pary posłów – Arkadiusza Myrchy i Kingi Gajewskiej, którzy pobierają z sejmowej kasy dodatki mieszkaniowe, mając jednocześnie dom w Błoniu pod Warszawą.
To, co opisuje Tomasz Krzyżak w Rzeczpospolitej, nadaje zupełnie nowy wymiar całej sytuacji. Chodzi już nie tylko o wyciąganie pieniędzy z państwowej kasy, ale o wyjątkową bezczelność, jaką prezentuje posłanka, rugająca dziennikarza za to, że ośmielił się poddać krytyce jej postawę. Godzinę po publikacji poprzedniego artykułu zaczęła wydzwaniać do autora:
Będąc w emocjach, używając przy tym słów nieparlamentarnych (na „ch...” i „k...”) posłanka Koalicji Obywatelskiej przekonywała mnie, że dom w Błoniu nie nadaje się do zamieszkania, bo gdyby tak było, nie wynajmowałaby mieszkania w stolicy. Dosłownych cytatów przytaczał nie będę, bo się do tego nie nadają. Na koniec pani poseł życzyła mi, by wszystko, co spotkało ją w ostatnich dniach, spotkało także i mnie.
Zamiast uznać swój błąd, posłanka kreuje się na „ofiarę PiS” i „wrednych dziennikarzy”. Czyli, według Gajewskiej, nie ma żadnego problemu, a jej niewpisanie posiadania domu do rejestru korzyści majątkowych posłów to błahostka, zupełny przypadek...
Tomasz Krzyżak zauważa:
Pani Poseł, powiedzmy szczerze, gdyby na początku całej „afery” pokazała pani, że dom jest niewykończony i nie nadaje się do zamieszkania, nie byłoby tematu. Zamiast tego zaczęliście się z mężem nieudolnie tłumaczyć. Pani uzupełniła rejestr korzyści, dopisując odręcznie „darowiznę domu w budowie". Mąż zaś tłumaczył, że w domu „są jeszcze kute ściany, wychodzą jakieś wady, poprawki, nie są wyposażone pomieszczenia”. Wciąż może pani dom pokazać. Udowodnić, że jest tak, jak pani mówi. Ale zamiast tego kreuje się pani na ofiarę PiS-u i wrednych dziennikarzy, którzy PiS-owi sprzyjają.
Posłance przydałaby się lekcja z zarządzania kryzysowego, a także – z etyki. Jeśli popełniło się błąd, trzeba to przyznać i go naprawić, a nie iść w zaparte i rugać knajackim językiem tych, którzy ośmielają się zwrócić uwagę na problem.
Źródło: Rzeczpospolita