O. Kowalski SJ o życiu zakonnym: życie we wspólnocie daje poczucie, że człowiek nie jest sam

O powołaniu do życia zakonnego, indywidualnym charyzmacie różnych zakonów, a także o tym, jak jako zakonnik radzi sobie z kryzysami mówi o. Paweł Kowalski SJ, duszpasterz wspólnoty Mocni w Duchu.

Anna Rasińska (KAI) Skąd wziął się u Ojca pomysł na to by poświęcić swoje życie właśnie powołaniu do życia zakonnego?

Paweł Kowalski SJ, duszpasterz wspólnoty Mocni w Duchu: Ja po prostu o tym marzyłem! Już na początku szkoły średniej pojawiała się u mnie myśl, by wstąpić do zakonu. Odczytywałem ją jako pewną inspirację, ale nie byłem pewien czy to mój wymysł, czy Boże zaproszenie. Dlatego też pomyślałem sobie - „masz jeszcze czas, zaczynasz dopiero szkołę. Przypatruj się temu, podejmuj kolejne kroki, ale uważaj, czy Bóg ci nie powie w pewnym momencie, że masz iść gdzie indziej”. I tak to wyglądało, Bóg nie tylko nie dał mi znać, abym zmienił decyzję, ale jeszcze potwierdzał, że to dobra ścieżka.

Dlaczego wybrał Ojciec akurat zakon jezuitów? Jaka jest historia tego powołania?

- To jedno z trudniejszych dla mnie pytań. Moja pierwsza rozmowa z jezuitą była w kancelarii naszej parafii w Bydgoszczy. Pamiętam jego zaskoczenie. Przychodzi młody chłopak i mówi: „Szczęść Boże, chciałbym zostać jezuitą, chciałbym się dowiedzieć, czym się jako zakon zajmujecie”. Żeby jednak do tego doszło, musiałem przejść jeszcze przez bardzo ważny rok, kiedy to w mojej parafii rodzinnej, należącej do innego zgromadzenia, oznajmiłem, że wstępuję do nich.

Księża bardzo się ucieszyli. Dopingowali mnie, wspierali. I trwało to przez cały rok. Ja jednak z miesiąca na miesiąc czułem się coraz gorzej. To było trochę jakby włożyć dobre buty, ale w nie tym rozmiarze. Niby wszystko jest ok, ale jednak coś uwiera. I po takim roku, gdzie w duszy było mi coraz trudniej, podjąłem decyzję: rezygnuję z tego zgromadzenia. W głowie pojawił mi się wtedy obraz młodych jezuitów, którzy parę miesięcy wcześniej opowiadali u mnie w szkole o rekolekcjach w milczeniu. I strzelił mnie wtedy grom - idę do jezuitów. Towarzyszyła temu tak wielka radość, że z trudem powstrzymywałem się, żeby nie krzyczeć o tym wszystkim ludziom na ulicy.

Co na co dzień robią jezuici?

- „I ustanowił Dwunastu, aby Mu towarzyszyli, by mógł wysyłać ich na głoszenie nauki” (Mk 3,14) pisze św. Marek. To zdanie kiedyś bardzo mnie uderzyło więc wziąłem je na mój obrazek prymicyjny. Myślę, że mówi dokładnie o tym czym jako jezuici się zajmujemy. Nasza oficjalna nazwa to Towarzystwo Jezusowe, czyli ci, którzy wędrują tam gdzie Jezus. Można zatem powiedzieć, że jesteśmy na misji. To brzmi trochę dwuznacznie, bo nie chodzi o misję rozumianą jako szczególny typ pracy.

Dziś nasz zakon rozeznaje, że kluczowe wezwanie Boga dla nas to misja pojednania. I chodzi z jednej strony o pojednanie ze stworzeniem, z ludźmi, ale i z Bogiem. Stąd też obojętnie, gdzie znajdują się jezuici, można do nas wpaść na rozmowę duchową czy też skorzystać z sakramentu miłosierdzia, albo liczyć na towarzyszenie w rekolekcjach w milczeniu.

Jaki jest dla Ojca najcenniejszy aspekt życia konsekrowanego?

- To, co jest naszym wyznacznikiem to śluby zakonne i życie we wspólnocie. Śluby nie mówią, że zakonnik jest jakimś lepszym człowiekiem, ale o tym, Kogo chce naśladować. Nie są bowiem ucieczką ze świata. One swoje źródło czerpią w życiu Jezusa Chrystusa - czystego, ubogiego i posłusznego. Zakonnik to ktoś, kto pragnie coraz bardziej Jezusa poznawać, po to, aby mógł Go pokochać a potem razem z Nim służyć.

A jakie są największe bolączki, czy trudności na tej właśnie drodze?

- Myślę, że największy problem jest wtedy, gdy to, co idealne spotyka to, co realne. Bo człowiek, w założeniach, powinien w sobie mieć ciągłą dyspozycyjność, aby podejmować misję. Tymczasem zdarza się, że tego nastawienia mu bardzo brakuje. Przełożeni powinni pomagać mu to podjąć, a często jest tak, że albo są bierni, albo dyktatorscy. W ubóstwie powinien być wolny, aby apostołować tam, gdzie trzeba, a nie tam, gdzie się opłaca. Tymczasem nie zawsze tak jest. Tak samo i w temacie czystości, powinien mieć w sobie intencję naśladowania Jezusa, czystego i bezżennego. Tymczasem bardzo łatwo, gdy dopada człowieka poczucie opuszczenia, zacząć traktować ludzi przedmiotowo.

Jak radzi sobie Ojciec w słabszych momentach?

- Na mojej drodze było już wiele kryzysów, związanych z moimi niedojrzałościami, albo z tym, że zostałem wrzucony w jakieś toksyczne środowisko. Dla mnie są najważniejsze chyba dwie rzeczy. Pierwsza to kontakt z kierownikiem duchowym, żeby móc na swoje problemy spojrzeć z innej perspektywy. A druga, to osobista relacja z Jezusem. Pamiętam jak przechodziłem kiedyś przez jakiś kryzys. Gdy patrzę na niego z perspektywy, to myślę, że gdybym się nie modlił, to dziś by mnie już nie było w zakonie. Nie chodzi tutaj jednak o jakieś magiczne rozumienie modlitwy, ale o duchową łączność z Tym, który jest źródłem i celem tej drogi.

Jaki widzi Ojciec sens życia konsekrowanego w dzisiejszym świecie?

Każde powołanie zakonne jest budowane wokół jakiegoś charyzmatu, czyli daru Łaski, która ma budować wspólnotę Kościoła. Czyli idąc drogą zakonną mogę mieć pewność, że upodabniam się do Jezusa, służąc Jego Wybrance. W praktyce chodzi o to, żeby odczytać, do jakiego typu apostołowania zaprasza mnie Bóg.

Powołanie zakonne dzisiaj odpowiada też na bardzo głębokie pragnienie wspólnoty. Zżera nas samotność, a życie we wspólnocie daje to, że człowiek ma poczucie, że nie jest sam. Wspomniałem wcześniej, że wspólnota to jedna z cech charakterystycznych życia zakonnego. Nie jest to środowisko, które będzie głaskać po głowie. Nierzadko jest wyzwaniem, ale takim, w którym przyjaźń jest możliwa. 

Wszystko nie miałoby jednak sensu, gdyby nie zafascynowanie Jezusem. Myślę, że charyzmat każdego zakonu rodzi się właśnie w takiej relacji. Jednych pociąga Jezus nauczający, tu rodzi się np. Zakon Kaznodziejski. Innych Jezus ubogi - cała rodzina franciszkańska. A jezuitów pociąga Jezus, który posyła na misję tam, gdzie sam zamierza przyjść. Dlatego np. my staramy się specjalizować w rozeznawaniu duchowym.

Czy ma Ojciec jakieś osobiste doświadczenia, w których ta misja się wypełniła?

- Chyba najważniejsze dla mnie to towarzyszenie ludziom, czy to w ciągu życia, czy to na rekolekcjach w milczeniu. Człowiek jest wtedy świadkiem wielkich cudów. Oto okazuje się, że tam, gdzie ludzie doświadczali pogubienia, śmierci czy uwikłania, przychodzi Łaska Boża i następuje spotkanie z Miłością. To są dla mnie momenty ogromnej radości.

Czy jest coś, co chciałby Ojciec przekazać młodszym osobom, które zastanawiają się nad życiem konsekrowanym?

- Posłużę się tym, co powiedział kiedyś jeden z naszych generałów, o. Pedro Arrupe SJ. Mówi co prawda o powołaniu do jezuitów, ale myślę, że można to odnieść ogólnie do powołania do życia konsekrowanego: „Zostań w domu, jeżeli myśl o wstąpieniu jest powodem twojego niepokoju, albo czyni ciebie nerwowym; nie przychodź do nas, jeżeli masz Kościół za macochę, a nie kochasz go jak matkę; nie przychodź, jeżeli sądzisz, że wyświadczysz zakonowi łaskę. Przyjdź do nas, jeżeli służba Chrystusowi jest sensem twojego życia; jeśli masz kręgosłup dość mocny, umysł otwarty, jasne idee i serca większe niż świat, jeśli umiesz pożartować z innymi, a czasem pośmiać się także z siebie”.

 

 

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama