Skala zniszczeń jest tak ogromna, że mieszkańcy mówią o szoku, złości i wielu dniach płaczu. Na ulicach trwa akcja usuwania tysięcy ton śmieci popowodziowych, które są na wszystkich uliczkach wzdłuż Białej Lądeckiej. Cały czas słychać tylko trzask wyrzucanych przez okno mebli. Tak wygląda sytuacja w Lądku-Zdroju w tydzień po powodzi.
Rzeka dziś w niczym nie przypomina już swego najgroźniejszego oblicza, które mieszkańcy poznali w niedzielę. Woda płynie dość szybko, ale kilka dni temu – jak mówią mieszkańcy – przybrała oblicze z katastroficznego filmu. Był strach, krzyk, wiele łez. Najstarsi mieszkańcy nie pamiętają w Lądku-Zdroju takich scen.
„Bywała tu wcześniej wysoka woda w czasie powodzi, ale nie było nigdy takiego zniszczenia jak teraz” – powiedział reporterowi pan Zbigniew.
Żywność do miejscowości dowożą obecnie wolontariusze. Są odpowiednie narzędzia, wszędzie widać wojsko, ale mieszkańcy mówią, że rąk do pracy nigdy dość.
„Zima przyjdzie szybciej niż wielu się wydaje. Jak my będziemy tu mieszkali? Do tego czasu oby udało się ten syf z ulicy sprzątnąć. Czuje pan ten smród? On jest ze mną od wielu dni, wszystkie ubrania tak pachną” – powiedziała pani Janina. Pytana o dominujące w niej emocje mówi o złości, smutku, ale i szoku. „Zapewniali nas, że tama w Stroniu nie pójdzie. I co? Przecież cała dolna część Lądka w zasadzie nie istnieje. Wiele z tych budynków to szkielety” – dodała ze łzami w oczach.
Pan Zbigniew mówi: tu samo sprzątanie zajmie wiele tygodni jak nie miesiące. „Odbudowa? Może pięć, może dziesięć lat. Tylko skąd pieniądze?” – pyta. „Jak żyję 75 lat, to takiej wody jeszcze nie widziałem” – dodał.
Zalane są zakłady fryzjerskie, restauracje, piękne zabytkowe kamienice czy zakład fotograficzny. Nie ma jeszcze prądu, nie ma wody, kanalizacja zniszczona. Cały czas słychać tylko trzask wyrzucanych przez okno mebli.
Żołnierze wywiadów nie udzielają. W luźnej rozmowie kilku z nich przyznaje jednak, że aż takich zniszczeń się nie spodziewali. „Szok, że taka rzeczka może zmienić się w coś takiego” – mówią. Po chwili wracają do pracy, bo trzeba z domów wynieść zalane lodówki, pralki czy biurka.
„Człowiek się wzrusza, jak widzi te biureczka dzieci czy łóżeczka dla maluchów. To trudno nawet sobie wyobrazić, co czują dziś poszkodowani" – mówi Milena, jedna z wolontariuszek z Wrocławia.
Wiele osób zwraca uwagę na bijący po oczach kontrast. Górna część miasta, gdzie jest infrastruktura uzdrowiskowa, przetrwała w nienaruszonym stanie. „Może to iskierka nadziei. Jeżeli kuracjusze będą przyjeżdżać, to miasto będzie miało z czego żyć. Kiedy im coś podam w mojej restauracji? Może wiosną” – mówi jedna z kobiet przed budynkiem gastronomicznym. Potem zaczyna płakać.
Kredyty ma tu – jak wszędzie – wiele osób. Nie wiedzą, co będzie; po prostu sprzątają, bo nikt nie chce dopuścić w mieście do jakiejś epidemii.
W jednej z wielkich kałuż, bo tych sporo jeszcze można znaleźć obok rzeki, widać piękne zdobione magnesy z napisem Lądek-Zdrój. Wielu ma takie na lodówkach. Mieszkańcy Lądka liczą, że mimo tej tragedii ludzie wrócą do „perły Kotliny Kłodzkiej”.
Źródło: