Jan Paweł II, Matka Teresa z Kalkuty czy Karol de Foucauld, to oni są prawdziwym obliczem Kościoła, wszyscy wiemy, że świętość jest jego najpiękniejszym owocem – podkreśla kard. Robert Sarah, odnosząc się do problemu kościelnych skandali. Podkreśla, że Kościół to również matka, która przyjmuje nas, swe nieposłuszne dzieci. Składa się on z ludzi, którzy mają te same wady, co ich współcześni, jednak grzechy ludzi Kościoła powodują większy skandal.
W wywiadzie dla francuskiego czasopisma „Valeurs actuelles” podkreśla potrzebę położenia większego akcentu na rozwój życia duchowego. Ono jest tym, co w człowieku najcenniejsze. Kiedy go zabraknie, przestajemy być w pełni ludźmi, a stajemy się smutnymi zwierzętami. Życie staje się dręczącym oczekiwaniem na śmierć lub ucieczką w materialistyczną konsumpcję. Kard. Sarah przyznaje natomiast, że jest zdumiony, ilekroć spotyka starego mnicha lub mniszkę, naznaczonych wieloletnim milczeniem. „Zadziwia mnie głębia i promieniująca solidność ich człowieczeństwa. Człowiek jest sobą tylko wtedy, gdy spotyka Boga” – dodaje gwinejski kardynał.
Zauważa, że w społeczeństwie, w którym nasze zachowania są podyktowane przez konsumpcyjny materializm, rozwijanie życia duchowego wymaga stanięcia w opozycji względem świata. Nie chodzi tu o postawę polityczną, lecz o wewnętrzny opór względem dyktatu kultury medialnej. Kiedy cały świat idzie w stronę śmierci i nicości, pójście pod prąd oznacza pójście w stronę życia – mówi kard. Sarah.
Ludziom, którzy nie potrafią się modlić, przypomina słynny zakład Pascala, o którym często wspominał Benedykt XVI: zacznij żyć tak jak chrześcijanie, a przekonasz się, że jest to prawdziwe. Ja ośmielam się powiedzieć: zdobądź się na modlitwę, nawet jeśli nie wierzysz, a zobaczysz… Nie nadzwyczajne objawienia, wizje czy ekstazy, ale Bóg przemawia w ciszy do serca człowieka – przekonuje afrykański kardynał.
Jego zdaniem Kościół musi mówić o tym niewierzącym. Na potwierdzenie swych słów przywołuje swe doświadczenie z Japonii, gdzie w imieniu Stolicy Apostolskiej organizował pomoc dla ofiar tsunami. W obliczu tych ludzi, którzy stracili wszystko, zrozumiał, że musi im dać coś więcej niż tylko pieniądze. I dlatego długo się za nich modlił. Kilka miesięcy później otrzymał list od japońskiego buddysty, który wyznał, że to właśnie ta modlitwa go ocaliła, bo przywróciła mu poczucie godności i sens życia, kiedy z rozpaczy chciał popełnić samobójstwo.