W Indiach otwarto muzeum ks. Adama Wiśniewskiego. Był on polskim pallotynem i lekarzem, który wstrząśnięty tragicznym losem trędowatych żyjących w tym kraju, otworzył dla ich dzieci ośrodek rehabilitacji, który stał się dla nich bezpiecznym domem. Miały tam opiekę medyczną i szansę na zdobycie wykształcenia a co za tym idzie godnego życia. Właśnie 35 lat od śmierci tego „ojca trędowatych”.
Muzeum to pomysł Aghana, jednego z wychowanków, który stwierdził, że pamięć o założycielu się zaciera i postanowił ją uratować. Jak to się robi, widział w czasie swego pobytu na Światowych Dniach Młodzieży w Polsce, gdy odwiedził Jasną Górę, Wadowice i Niepokalanów. Manoj Bastja, który jest wychowankiem ośrodka, mówi, że jego tata wspomina ks. Wiśniewskiego jako człowieka bardzo życzliwego i otwartego na potrzeby dzieci.
„Mój tata pamięta ks. Adama jako człowieka, który lubił dyscyplinę, porządek i który miał dobry kontakt z dziećmi. Spędzał z nimi czas, chciał ich czegoś dobrego nauczyć. Tato wspomina, jak pomagał mu przy pacjentach i widział, jak zmieniał im opatrunki. Mówi, że miał dobre relacje z ludźmi. Sadził na naszym terenie drzewa, żeby w przyszłości była zieleń i cień. Wszystko co mamy w ośrodku to jest jego dzieło – mówi Radiu Watykańskiemu Manoj Bastja. – Chcemy muzeum, żebyśmy my sami i nasze dzieci i następne pokolenie w Jeevodaya, ktokolwiek tu będzie mieszkał, żebyśmy pamiętali, że był taki człowiek, który otworzył taki ośrodek a przede wszystkim otworzył serce dla tych ludzi, którzy wówczas potrzebowali pomocy. I chyba to miejsce zawsze pozostanie otwarte dla tych, którzy tej pomocy potrzebują”.
Po śmierci ks. Wiśniewskiego kierowanie ośrodkiem przejęła doktor Helena Pyz. Lekarka z Instytutu Prymasa Wyszyńskiego podkreśla, że prorocze było to, iż założyciel pokazał trędowatym, że są ważni i potrzebni. „Przy wciąż panującym odrzuceniu społecznym i wykluczeniu trędowatych jest to nadal ważne” – mówi lekarka.
Trąd jest wyleczalny, nie jest groźny, nie jest przekleństwem
„Dla trędowatego młodego chłopca fakt, że biały człowiek, wielki doktor, sam własnoręcznie mył mu nogi w miednicy ze środkiem dezynfekującym, opatrywał rany – to był szok. W kraju, gdzie każdy ma przypisaną przez pozycję społeczną rolę do spełnienia, to rzecz niesłychana. Dotykanie cudzych stóp jest zagwarantowane konkretnej kaście, zarówno ich pielęgnacja, jak np. szycie butów. A tu nagle taki uczony, ważny, kapłan, doktor pełni tak niską posługę – mówi papieskiej rozgłośni doktor Pyz. – Dla ks. Adama Wiśniewskiego pierwszym krokiem posługi było – BYĆ z człowiekiem dotkniętym trądem. BYĆ we wszystkim: zamieszkać razem, tworzyć wspólnie codzienność i świętować, pracować razem, modlić się i stworzyć z nim prawdziwą wspólnotę. To wynagradza to odrzucenie, którego trędowaci doznają na każdym kroku. I drugie, co dla ks. Adama było ważne, to pokazać, że człowiek trędowaty też jest potrzebny. Że najmniejsza czynność, jego posługa, jest całej wspólnocie potrzebna. Żeby nie był jedynie odbiorcą wszelkich dóbr, ale żeby też dobro dawał. To właśnie okazało się najbardziej «prorocze»: inni ludzie z zewnątrz widzieli na własne oczy, że «inność» okaleczonego trędowatego nie musi go wykluczać ze społeczności, że on w nią coś wnosi sam. To droga do integracji ze społeczeństwem, co jeszcze 50 lat temu było nie do przekroczenia. Dziś dzieci uczące się w naszej szkole zapraszają swoich «innych» kolegów, mieszkających w naszych internatach, do swoich domów w koloniach, coraz więcej odwiedzających nas widzi, że trąd jest wyleczalny, nie jest groźny, nie jest przekleństwem. U początku zmiany tego myślenia stoi właśnie ks. Adam i jego pragnienie dania trędowatym nowego, godnego życia w społeczeństwie”.
Ks. Wiśniewski spędził wśród osób dotkniętych trądem 26 lat. Został pochowany przy kościele w ośrodku Jeevodaya, który założył i który działa po dziś dzięki pomocy płynącej z Polski. W muzeum upamiętniono też siostrę Barbarę Birczyńską, która była współzałożycielką ośrodka.
Więcej informacji na temat życia ośrodka i adopcji serca na: www.jeevodaya.org