Lekarze z organizacji Emergency nie chcą opuszczać Chartumu, choć sytuacja z każdym dniem robi się coraz trudniejsza

Chartum jest centrum wojny domowej w Sudanie. Wszyscy, którzy mogli – uciekli. Na miejscu pozostają jednak chrześcijańscy lekarze.

Ostatnie dni były najgorsze: ogłuszał huk wystrzałów z dział dużego kalibru, trzęsły się okna i słyszeliśmy też w pobliżu strzały z kałasznikowa – mówi doktor Franco Masini, pracujący w Chartumie. Wskazuje, że kto tylko miał gdzie uciec, opuścił miasto; ci jednak, co zostali, żyją już od trzech miesięcy w nieustannym terrorze i nie widać końca tej tragedii.

Chartum jest centrum wojny domowej w Sudanie toczonej między wojskiem i tzw. Siłami Szybkiego Wsparcia od 15 kwietnia tego roku. Jej wybuch zakwestionował możliwość kontynuowania pracy przez szpital Salam należący do organizacji Emergency, który jako jedyny w całej Afryce oferuje darmową opiekę kardiochirurgiczną. Jednak jak relacjonuje doktor Masini, zarówno wola załogi szpitala, by nadal pracować, jak i potrzeba, w jakiej znalazła się miejscowa ludność, zadecydowały o pozostaniu medyków.

„Zostaliśmy także dlatego, że mieliśmy pacjentów w stanie krytycznym. Przykładowo, dlatego że przyjmujemy osoby z całej Afryki, był u nas chłopiec z Ugandy. Przybył w tragicznym stanie i myśleliśmy, że być może nie będziemy mogli już go zoperować. Po zastosowaniu bardzo intensywnego i mocnego leczenia, miał się lepiej i podjęliśmy decyzję o operacji. Przebywał potem na oddziale intensywnej terapii zaintubowany i z dializami. Gdybyśmy w tamtym momencie wyjechali z Sudanu, chłopiec umarłby, a nie dało się go przetransportować w takim stanie. Jesteśmy jednym z niewielu szpitali otwartych w Chartumie. W sytuacji wojny, ciągłego zagrożenia dla życia miejscowi dzięki naszej obecności mają możliwość otrzymania pomocy medycznej. Chłopczyk, o którym wspominałem miał 10 lat, normalnie ważył 30 kg, a w najgorszym momencie schudł do zaledwie dziewiętnastu. I ta historia skończyła się dobrze, chłopiec po dwóch miesiącach dochodzenia do siebie został wypisany. Dziesięć dni temu zawieźliśmy go do Port Sudan, skąd wrócił do Ugandy. Miał się nadzwyczaj dobrze, mógł nawet chodzić i nade wszystko otrzymał na nawo nadzieję na życie. Było więc to jedna z tych osób, którym w tym czasie zdołaliśmy pomóc i mogły powrócić do swych domów.“

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama