Historia męczeństwa wspominanej 7 marca św. Perpetuy zawiera opisy jej mistycznych wizji. Opowiedziane przez nią samą sceny pokazują walkę duchową, jaką przechodziła.
Wibia Perpetua i jej niewolnica św. Felicyta żyły w II w. w mieście Thuburbo Minus leżącym 30 km od Kartaginy. Obie były młodymi mężatkami. Zostały skazane na śmierć za odmowę złożenia ofiary bogom. W czasie pobytu w więzieniu Felicyta była w ciąży. Urodziła córkę na krótko przed egzekucją. Obie kobiety rzucono na arenie wściekłemu bykowi. Ranna Perpetua została zabita przez gladiatora. Felicyta najprawdopodobniej zginęła w podobny sposób lub nie przeżyła ataku byka.
O ich śmierci opowiada utwór „Męczeństwo św. Perpetuy i Felicyty” z 203 r. Jego autorem mógł być Tertulian, ale nie jest to pewne. Wiadomo natomiast, że tekst składa się w części z relacji samej św. Perpetuy opisującej swój pobyt w więzieniu. Męczennica relacjonuje także cztery przejmujące wizje, jakich wówczas doświadczyła. W pierwszej święta dowiaduje się, że jej śmierć w imię Chrystusa jest już pewna.
Wizja pierwsza: smok, drabina i pasterz
Św. Perpetua relacjonuje:
„Ujrzałam ogromną spiżową drabinę przedziwnej wielkości, sięgającą aż do nieba, ale tak wąską, że jedynie pojedynczo można się było po niej wspinać. Po bokach drabiny były umocowane wszelkiego rodzaju żelazne narzędzia. Znajdowały się tam miecze, dzidy, haki, noże, oszczepy. Jeżeli więc ktoś by wspinał się po niej nieostrożnie lub nie patrząc do góry, rozdarłby się o nie, a strzępki jego ciała pozostawałyby na ostrzach tych narzędzi. U stóp drabiny leżał ogromny smok, który czyhał na wspinających się i odstraszał ich, aby po niej nie wstępowali. Jako pierwszy począł się wspinać Satur, który dobrowolnie wydał się za nas później — bo on to właśnie był naszym budowniczym [duchowym] – ale wtedy gdy nas ujęto, nie był obecny. A gdy dotarł już do szczytu drabiny, odwrócił się do mnie i zawołał: «Perpetuo, czekam na ciebie. Uważaj tylko, żeby cię ten smok nie ugryzł«. «Nie zrobi mi krzywdy – odpowiedziałam mu – w imię Jezusa Chrystusa». I rzeczywiście. Smok, jakby się mnie bojąc, uniósł tylko lekko łeb spod drabiny. Ja przydeptałam mu ten łeb i stąpnęłam po nim, tak jakby to był pierwszy szczebel drabiny, i wspięłam się na górę. Ujrzałam tam ogród rozciągający się na niezmierzonym obszarze, pośrodku którego siedział wysoki siwy człowiek, w pasterskim ubraniu i doił owce. Wokół niego stały tysięczne tłumy odziane na biało. Człowiek ten podniósł głowę, spojrzał na mnie i powiedział: «Dobrze, że przyszłaś, dziecko». Przywołał mnie do siebie i dał mi kęs sera z tego, co udoił. Przyjęłam go w złożone ręce i spożyłam. Wszyscy zaś, którzy tam stali, powiedzieli: «Amen». Na dźwięk tego słowa ocknęłam się i poczułam, że mam jeszcze w ustach coś słodkiego. Natychmiast opowiedziałam o tym bratu i zrozumieliśmy, że męczeństwo jest już bliskie i porzuciliśmy wszelką nadzieję na życie ziemskie”.
Wizja druga i trzecia: brat prosi o modlitwę
W dwóch kolejnych wizjach św. Perpetua widzi swojego brata, Dinokratesa. W jej czasach w Kościele nie używano jeszcze pojęcia „czyściec”. Jednak wizja niewątpliwie odnosi się właśnie do niego.
„W kilka dni później, gdy wszyscy się modliliśmy, nagle, w środku modlitwy, mimowolnie wymówiłam imię Dinokratesa – opowiada mistyczka. – Zdumiałam się, bowiem nigdy dotąd o nim nawet nie pomyślałam. Przypomniałam sobie teraz jego smutną dolę i ogarnął mnie ból. Natychmiast też zrozumiałam, że przypadł mi przywilej i obowiązek modlenia się za niego. Tak więc poczęłam się żarliwie modlić w jego intencji i wzdychać do Pana. Tejże samej nocy miałam takie widzenie: Ujrzałam Dinokratesa, jak wychodził z jakiegoś ciemnego miejsca, gdzie znajdowało się też mnóstwo innych ludzi. Był bardzo rozpalony i spragniony, blady i zaniedbany. Na twarzy jego widniała rana, którą miał w momencie śmierci. Dinokrates był moim rodzonym bratem. Zmarł w wieku siedmiu lat bardzo cierpiąc z powodu raka twarzy, tak że jego śmierć budziła grozę u wszystkich ludzi. Za niego zatem się modliłam. Dzieliła nas jednak ogromna otchłań i ani ja do niego, ani on do mnie nie mogliśmy się przedostać. W miejscu gdzie znajdował się Dinokrates, był basen pełen wody, jego brzegi były jednak wyższe niż wzrost chłopca. Dinokrates wspinał się na palce, jakby chciał się napić. Żal mi było brata, bo choć zbiornik był wypełniony wodą, on jednak, z powodu wysokiego brzegu, nie mógł ugasić pragnienia. Wtedy oprzytomniałam i uświadomiłam sobie, że brat mój cierpi. Byłam jednak przeświadczona o tym, że mogę mu ulżyć w jego cierpieniach. Modliłam się zatem za niego przez wszystkie dni, dopóki nie przeniesiono nas do więzienia wojskowego. Mieliśmy bowiem zostać wydani dzikim zwierzętom w czasie igrzysk wojskowych z okazji urodzin Cezara Gety. Tak więc dniem i nocą modliłam się wśród łez i jęku za niego, aby został mi darowany”.
Kilka dni później św. Perpetua widzi, że jej modlitwa została wysłuchana.
„W dniu, kiedy byliśmy rozciągnięci w dybach – opowiada – miałam taką wizję: Widzę to samo miejsce, które widziałam poprzednio, ale Dinokrates był już czysty, dobrze odziany i odświeżony. Gdzie była rana, widzę bliznę. Zaś brzegi zbiornika, które widziałam wcześniej, obniżyły się i sięgały chłopcu ledwie do pępka, a on bez przerwy czerpał z niego wodę. Na brzegu stała złota czara pełna wody. Dinokrates podszedł do niej i począł pić, zaś wody z niej wcale nie ubywało. Kiedy już całkowicie ugasił pragnienie odszedł od wody i jak dziecko zaczął bawić się radośnie. Wtedy ocknąłem się i zrozumiałam, że został on już uwolniony od kary”.
Wizja czwarta: szatan pokonany
Ostatnia wizja to zapowiedź zwycięskiej walki z szatanem, którą święta wkrótce stoczy na arenie:
„W przeddzień naszej walki ze zwierzętami mam taką wizję: Oto pod drzwi naszego więzienia przyszedł diakon Pomponiusz i gwałtownie się dobijał. Wyszłam do niego i otworzyłam mu. Odziany był on w białą szatę, bez paska, i obuty w ozdobne trzewiki. Powiedział do mnie: «Perpetuo, chodź, czekamy na ciebie». Chwycił mnie za rękę i zaczęliśmy iść przez dzikie i poszarpane okolice. Dysząc doszliśmy do amfiteatru. Pomponiusz wprowadził mnie na środek areny i powiedział: «Nie bój się! Jajestem tutaj przy tobie i będę ciebie wspomagał». I odszedł. Spostrzegłam ogromny i zdumiony tłum. A ponieważ wiedziałam, że jestem skazana na pożarcie dzikim zwierzętom, dziwiłam się, że ich nie wypuszczano na mnie. Do walki ze mną wyszedł natomiast pewien Egipcjanin, o odrażającym wyglądzie, w otoczeniu swoich pomocników. Ale i do mnie podeszli wnet piękni młodzieńcy — moi pomocnicy i sprzymierzeńcy. Zdjęto ze mnie odzienie i stałam się mężczyzną. Moi opiekunowie poczęli nacierać mnie oliwą, jak to zwykli czynić zapaśnicy przed walką, gdy tymczasem Egipcjanin, mój przeciwnik, tarzał się w kurzu. Następnie pojawił się jakiś ogromny mężczyzna, który swym wzrostem sięgał ponad amfiteatr. Odziany był w luźną purpurową szatę z dwoma pasami biegnącymi przez środek piersi. Na nogach miał ozdobne sandały, wykonane ze srebra i złota. W ręku niósł laskę jakby był trenerem oraz zieloną gałąź, na której były złote jabłka. Poprosił o ciszę i powiedział: «Jeżeli ten oto Egipcjanin pokona tę kobietę, zabije ją mieczem; jeżeli zaś ona go zwycięży otrzyma tę gałąź». I odszedł. My natomiast podeszliśmy do siebie i rozpoczęliśmy walkę na pięści. Mój przeciwnik usiłował pochwycić mnie za nogi, ja natomiast biłam go butami po twarzy. Nagle uniosłam się w powietrzu i zaczęłam tak go okładać, jak bym nie stąpała po ziemi. A kiedy spostrzegłam nadarzającą się okazję, złączyłam ręce splótłszy ze sobą palce i chwyciłam go za głowę. Wtedy on upadł na twarz, zaś ja podeptałam mu głowę. Lud zaczął wznosić okrzyki, a moi pomocnicy poczęli śpiewać psalmy. Podeszłam wtedy do trenera i otrzymałam gałąź. On ucałował mnie i powiedział: «Córko, pokój z tobą». Ruszyłam więc tryumfalnie ku Bramie Życia. I w tym momencie ocknęłam się. Uświadomiłam też sobie, że będę walczyła nie z dzikimi zwierzętami, ale z szatanem, lecz wiedziałam jednak, że odniosę zwycięstwo”.
Cytaty za: „Męczennicy. Ojcowie żywi, T. IX”, Znak, Kraków 1991