Mówienie o pokoju w Ziemi Świętej na razie nie ma sensu, trzeba najpierw wynegocjować zawieszenie broni i zakończenie wojny – mówi łaciński patriarcha Jerozolimy kard. Pierbattista Pizzaballa. Odwiedził on dziś Warszawę, aby w Kolegium Europejskim w Natolinie wygłosić wykład „Przywództwo religijne w czasie wojny. Lekcje ze Strefy Gazy”.
Czy dostrzega dziś Ksiądz Kardynał jakieś szanse na pokój w Ziemi Świętej?
Kard. Pierbattista Pizzaballa: Mówienie obecnie o pokoju nie ma sensu. Musimy teraz mówić o zawieszeniu broni i zakończeniu wojny. Taki jest pierwszy cel, który trzeba osiągnąć. Pokój może zapanować w zupełnie innym kontekście, który na razie nie istnieje. Brakuje minimum zaufania między Izraelczykami i Palestyńczykami. Póki co jest między nimi pełno nienawiści. Tak więc musimy najpierw uleczyć to straszne nastawienie i dopiero wówczas będziemy mogli mówić o pokoju.
Potrzebne są zatem negocjacje?
- Negocjacje są konieczne, żeby położyć kres obecnej sytuacji, która jest nieprzewidywalna, codziennie ewoluuje.
Kilka dni temu papież Franciszek przekonywał, że lepiej wynegocjować pokój niż prowadzić niekończącą się wojnę.
- Wojny zawsze kończą się na jeden z dwóch sposobów: albo jeden wygrywa, a drugi traci wszystko, albo na drodze negocjacji. To oczywiste, że w Ziemi Świętej potrzebujemy zakończyć wojnę metodą negocjacji. Wszyscy to wiedzą i takie negocjacje się odbywają, choć nie bezpośrednio, między Izraelczykami i Hamasem. Mam nadzieję, że wcześniej czy później zakończą się one powodzeniem.
Stolica Apostolska od dawna optuje za rozwiązaniem w postaci dwóch współistniejących na terenie Ziemi Świętej państw: izraelskiego i palestyńskiego. Czy jest ono wciąż aktualne i możliwe do wprowadzenia w życie?
- Dla tego rozwiązania nie ma alternatywy. Łatwo powiedzieć, że jest nierealistyczne, na przykład ze względu na osadnictwo żydowskie na terenach palestyńskich. Ale jaka mogłaby być alternatywa? To oczywiste, że rozwiązaniem nie jest obecna sytuacja, w której żyjemy, bo trwająca wojna wybuchła z powodu nierozwiązanych problemów.
Ale czy polityczne rozwiązanie wystarczy? Czy nie powinno za nim iść pojednanie między dwoma narodami żyjącymi na tej samej ziemi?
- Pojednanie w Ziemi Świętej jest konieczne. Ale nie możemy go przyspieszać. Pojednanie wymaga spełnienia warunków. Pierwszym jest oczywiście zakończenie wojny. Trudno mówić o pojednaniu, gdy rany są wciąż otwarte. Ponadto pojednanie wymaga pracy na kilku poziomach: najpierw religijnym, bo religia odgrywa w Ziemi Świętej bardzo ważną rolę, oraz politycznym, medialnym, edukacyjnym, formacyjnym, aby goić rany, szczególnie te głębokie, co zajmuje dużo czasu. Pojednanie nie nastąpi więc wkrótce, ale pracę nad nim zaczniemy szybko.
Co Kościół może zrobić dla tego pojednania, zważywszy, że jest w Ziemi Świętej niewielką mniejszością?
- W całej Ziemi Świętej jest około 230 tysięcy chrześcijan wśród 7,5 mln żydów i 1,5 mln muzułmanów w Izraelu i 5 mln muzułmanów w Palestynie. Żadna religia nie jest wyspą. Dlatego Kościół powinien próbować pracować razem ze zwierzchnikami innych religii w stworzeniu kontekstu dyskusji, refleksji, modlitwy o pojednanie. Bierzemy udział w tych wysiłkach. Bycie małą i politycznie nieznaczącą wspólnotą daje chrześcijanom swobodę działania, której inni być może nie posiadają. Bo my nie mamy w niczym żadnego własnego interesu.
Dzięki temu chrześcijanie mogą być ważnym czynnikiem dialogu międzyreligijnego?
- Nie ma w Ziemi Świętej dialogu międzyreligijnego. Jest dialog albo z innymi chrześcijanami, albo z żydami, albo z muzułmanami. Wszystkie trzy są tu niezbędne.
Czy pomaga w tym fakt, że wśród chrześcijan są zarówno Palestyńczycy, jak i Żydzi?
- Nie bardzo, bo to, że jesteśmy chrześcijanami nie oznacza, że mamy takie same poglądy polityczne na wszystko. Ale to dobrze, że tak właśnie jest. Moim zdaniem, nie byłoby dobrze, gdyby Kościół utożsamiał się z jakąś konkretną polityką.
A jak te dwie części wspólnoty chrześcijańskiej za sobą współistnieją w jednym Kościele?
- Są tu wzloty i upadki. Teraz, w tym trudnym czasie wojny, to współistnienie nie jest proste. Ale próbujemy przezwyciężać nasze różnice polityczne, aby spotkać się we wspólnej wierze, którą stawiamy w centrum. Ten głosuje na Benjamina Netanjahu, a tamten na Abu Mazena, ale spotykamy się, żeby modlić się do Pana, a nie po to, aby decydować, który z nich ma rację, a który się myli.
Często słyszymy o atakach na chrześcijan w Ziemi Świętej ze strony niektórych Żydów. Jak przeżywacie takie sytuacje?
- Również to zjawisko raz się nasila, a raz słabnie. Oczywiście, konieczne są tu działania policji. Ważne, że duża cześć izraelskiego społeczeństwa sprzeciwia się tym atakom. Musimy skupić się na edukacji, próbując rozmawiać z tymi ludźmi, którzy uważają, że chrześcijan nie powinno tu w ogóle być. Ale my tam jesteśmy i tam pozostaniemy. Nie zastraszą nas.
Pozostaniecie tam, o ile chrześcijanie nie będą emigrować z Ziemi Świętej.
- Ta emigracja dotyczy nie tylko chrześcijan, ale również żydów i muzułmanów. Ale ponieważ jest nas niewielu, to na pewno jest dla nas bardziej problematyczna. Jednak nie wszyscy wyjadą.
Jak można powstrzymać ich exodus?
- Trzeba spojrzeć na przyczyny tego exodusu. Powodem wyjazdów jest sytuacja polityczna, gospodarcza, społeczna. Kościół sam tych problemów nie rozwiąże.
A co my w Polsce i w Europie możemy zrobić dla chrześcijan w Ziemi Świętej, by pomóc im tam pozostać?
- Ważna jest solidarność. Najpierw solidarność wyrażana w modlitwie. Następnie wspieranie różnych projektów pomocy. Pielgrzymki do miejsc świętych w tej chwili są problematyczne z powodu wojny, to zrozumiałe. Ale zasadniczo pielgrzymowanie jest wspaniałym sposobem wspierania chrześcijańskiej obecności w Ziemi Świętej.
Rozmawiał Paweł Bieliński