Trudno nie zgodzić się z autorem, że Trump „jest przekonany, że ocalał dzięki łasce”. W odróżnieniu od księdza Skrzypczaka nie jestem jednak przekonany, że na skutek tego wydarzenia Trump postanowił oddać „swą misję” i siebie samego Bogu – pisze Jakub Sewerynik w polemice z felietonem ks. prof. Roberta Skrzypczaka.
Czy rolą kapłana jest zachwycanie się słowami polityka i to wygłoszonymi w kampanii wyborczej? Szczególnie, jeśli ani słowa te nie są jego autorstwa, ani nie zostały przez niego wygłoszone, a dodatkowo papież wyraźnie skrytykował antyimigranckie poglądy kandydata na prezydenta USA?
Słowa ks. profesora Roberta Skrzypczaka o „duchowym przebudzeniu” i „duchowej dojrzałości” Donalda Trumpa po raz pierwszy dotarły do mnie w formie nagrania z Mszy św., przekazanego w mediach społecznościowych. Niedługo później otrzymałem link do tekstu zamieszczonego na Opoce, w którym zachwyt nad amerykańskim prezydentem elektem pozbawiony jest choćby odrobiny sceptycyzmu czy weryfikacji podstawowych faktów. Felieton zdaje się przyczynkiem do hagiografii. Brakuje jedynie zapowiedzi „znaków i cudów”, ale może właśnie to ukryte jest pod przeczuciem „niejednej jeszcze niespodzianki pochodzącej z Ameryki”... Obserwując zachłyśniecie się zwycięstwem Trumpa przez część środowiska konserwatywnego, nie sposób pozostawić tego felietonu bez komentarza.
Warto podkreślić, że nie chodzi tu o krytykę Donalda Trumpa. Jakim będzie prezydentem – zobaczymy – oby był jak najlepszym! Chodzi o krytykę nieracjonalnego entuzjazmu, który piętnaście lat temu nakazał Komitetowi Noblowskiemu przyznanie pokojowej nagrody Nobla Barackowi Obamie – zaledwie kilka miesięcy po objęciu przez niego urzędu i jedynie na podstawie jego wyborczych deklaracji. Tym razem wybór Amerykanów rozbudził emocje i nadzieje środowisk konserwatywnych, jednak rolą kapłanów powinno być głoszenie Prawdy, a nie uleganie nastrojom.
Przejdźmy do konkretów. Słowa modlitwy, którą wygłosić miał Trump, można w kilkanaście sekund odnaleźć w wyszukiwarce internetowej. W jednej z pierwszych pozycji wyświetlił mi się anglojęzyczny post sprzed… 3 lat. Z kolei nagranie, do którego link zamieszczono pod artykułem, nie daje się powiązać z żadnym wydarzeniem. Twarz Trumpa pojawia się na nim jedynie w pierwszych sekundach i nawet tam ruch warg nie jest skorelowany z padającymi słowami. Skoro można dziś bez problemu nagrać wywiad ze śp. Noblistką, to również utworzenie fejkowego nagrania z głosem Trumpa nie stanowi większego problemu. Przecież taka modlitwa byłaby hitem chrześcijańskich internetów – jednak nie udało mi się nigdzie znaleźć nagrania wiecu czy nabożeństwa, na którym słowa te padły. Nie są to więc słowa napisane przez Donalda Trumpa i prawdopodobnie nigdy nie zostały przez niego wypowiedziane.
Zamach w Butler rzeczywiście miał miejsce 13 lipca, jednak wcześniej nie spotkałem się ze skojarzeniem tej daty z rocznicą objawień w Fatimie, jak również nie słyszałem, aby ktokolwiek z otoczenia Trumpa twierdził, że to Maryja uratowała kandydata na prezydenta USA. Czytając felieton nie sposób jednak uciec od analogii z zamachem na Jana Pawła II, który miał miejsce 13 maja (Maryja objawiła się w Fatimie 6 razy, od 13 maja do 13 października 1917 r.). Jak wiemy, święty Papież uważał, że zawdzięcza ocalenie opiece Matki Bożej. Ksiądz Profesor jednak nie podejmuje tematu stosunku Donalda Trumpa do Bogarodzicy, podsuwając jedynie czytelnikowi niejasną sugestię. Wskazuje natomiast na powierzenie się przez Trumpa w opiekę św. Michała Archanioła, poprzez zamieszczenie w mediach społecznościowych modlitwy papieża Leona XIII - a nie jakiejś „jankeskiej” (sic!) modlitwy protestanckiej (wiadomo przecież, że modlitwy protestanckie są znacznie gorsze). I oczywiste jest, że gest ten nie miał nic wspólnego z zabieganiem o głosy amerykańskich katolików, tj. prawie jednej czwartej elektoratu…
Trudno nie zgodzić się z autorem, że Trump „jest przekonany, że ocalał dzięki łasce”. W odróżnieniu od księdza Skrzypczaka nie jestem jednak przekonany, że na skutek tego wydarzenia Trump postanowił oddać „swą misję” i siebie samego Bogu. Bardziej obawiam się, że takie zdarzenie, w połączeniu z niezwykle silną osobowością, może prowadzić do niebezpiecznego przekonania o byciu namaszczonym przez Najwyższego, a przecież nawet król Dawid nie poradził sobie z pychą i próżnością.
Wreszcie zachwyt autora nad upublicznieniem przez Trumpa swej intymnej relacji z Bogiem, przeciwstawiony europejskiemu kultowi laickości, wywołuje pewne zażenowanie. Kamala Harris w jednym z wywiadów była zapytana o to, czy się modli. Odpowiedziała, że owszem – modli się codziennie. A czasem nawet dwa razy dziennie! To przecież Ameryka – tam przemówienia kończy słowami „God bless America!”, a przysięgę na wierność Konstytucji składa się z ręką na Biblii. Przyznawanie się do religii jest konieczne, aby wygrać wybory – jednak, czy jest szczere?
Zachwyt nad politykiem, szczególnie przed objęciem sterów władzy, jest rzeczą ludzką. Chcemy wierzyć, że powierzamy władzę ludziom, którzy będą zmieniać naszą rzeczywistość na lepsze. Jednakże warto trzymać się faktów, aby nie rozczarować się swymi fantazjami. Dziwi mnie szczególnie, że fantazje te karmi osoba duchowna.
Autor jest radcą prawnym i felietonistą. Tytuł pochodzi od redakcji.