Rektor austriackiego Hospicjum Świętej Rodziny w Jerozolimie, obawia się, że obecne wydarzenia na Bliskim Wschodzie spowodują w przyszłości jeszcze większe trudności dla mieszkających tam chrześcijan. Państwa zachodnie nie mogą milczeć w obliczu narastających konfliktów i aktów przemocy w tym regionie.
„Jeśli państwa zachodnie nie zastanowią się w najbliższym czasie nad swoim pochodzeniem i wartościami, będzie to nie tylko mroczne dla chrześcijan w tym regionie" – napisał ks. Bugnyar w artykule dla niemieckiego tygodnika katolickiego „Die Tagespost".
„Chrześcijańska mniejszość w regionie jest zbyt mało znacząca, by mocarstwa interesowały się naszym losem w czasach wojny" – stwierdził pochodzący z Wiednia kapłan. Jeszcze przed wybuchem wojny chrześcijanie musieli się organizować i dbać o siebie nawzajem. Polegali na wzajemnych modlitwach z daleka i pomocy udzielanej "wtedy, gdy była ona potrzebna". "Emfatyczne wstawiennictwo, skromne zbiórki w Niedzielę Palmową i zapalanie świec nie wystarczą na dłuższą metę" – podkreślił ks. Bugnyar.
Kapłan z diecezji Eisenstadt, który od 2004 r. jest rektorem austriackiego Hospicjum Świętej Rodziny w Jerozolimie i dlatego dobrze zna region, odniósł się również do ataku Iranu na Izrael w ostatni weekend.
Bliski Wschód znajduje się „na rozdrożu" po ostrzale rakietowym skierowanym między innymi na Kopułę na Skale w Jerozolimie.
„Reżim w Teheranie w końcu zdał sobie sprawę z tego, co już nadchodzi. Nikt na arabskich ulicach nie wiwatował, nawet Hamas położył na stole nową – ponownie nie do przyjęcia – ofertę porozumienia w sprawie zakładników dzień później, aby zyskać na czasie" – napisał ks. Bugnyar.
Jego zdaniem po pierwszym bezpośrednim ataku Iranu na Izrael od czasu rewolucji islamskiej w Iranie w 1979 r., Izrael odzyskał „międzynarodowe współczucie dla swojej sytuacji". Jednak teraz pojawia się pytanie, czy Izrael może znieść atak o tak historycznych proporcjach „bez komentarza". Wątpliwe jest, czy Izrael może być usatysfakcjonowany faktem, że z pomocą swoich sojuszników zdołał na czas odeprzeć prawie wszystkie pociski, demonstrując w ten sposób swoją przewagę militarną.
Według ks. Bugnyara Ameryka od razu dała do zrozumienia, że nie chce już pomagać Izraelowi w przypadku kontrataku, a kraje sąsiadujące z Izraelem – takie jak Jordania – „nie odsłoniły swojej miłości do Izraela z dnia na dzień, a jedynie dbały o własne interesy".
Zdaniem austriackiego kapłana udana obrona przed atakiem ostatecznie pokazała Iranowi i światu, gdzie leżą granice tego, co jest militarnie wykonalne.
„Tylko strach przed bombą atomową, strach przed ponownym zniszczeniem, wciąż spaja koalicję w Jerozolimie" – stwierdził.
Sam Iran próbował już sondować na wszystkich poziomach. Osiągnęli swoje cele, odwet zakończył się pełnym sukcesem, a operacja wojskowa dobiegła końca. „Każdy, kto informuje swoich sąsiadów i, dyskretnie, Amerykanów (a za ich pośrednictwem także Izrael) o planach ataku z 72-godzinnym wyprzedzeniem, chce przede wszystkim pozostać u władzy i nie rozpoczynać trzeciej wojny światowej" – stwierdził ks. Bugnyar.
Kapłan, który przemawiał jako gościnny wykładowca na irańskim uniwersytecie w 2019 r., zakłada, że irańskie elity władzy są również świadome wybuchowego charakteru sytuacji. „Izraelczycy i Persowie mogą się dogadać, jeśli żadna teokracja nie zablokuje ich przyjaźni", jak dowiódł okres przed 1979 r. Ks. Bugnyar wyraził „mglistą" nadzieję na przyszłość. Po raz kolejny jednak Palestyńczycy znaleźli się na marginesie, ale „ani podupadły oddział w Ramallah, ani Hamas, który wykorzystuje ludność cywilną jako tarczę obok izraelskich zakładników, nie są zainteresowani ich losem".