Przypadek kobiety z Kalifornii, która korzystając z in vitro, zażyczyła sobie mieć dwie córki ze ściśle określonym wyglądem nie jest odosobniony. In vitro i eugenika mają bowiem wspólny gen, który prędzej czy później wyjdzie na światło dzienne. A jest to gen-zabójca.
O przypadku Faith Hartley pisze amerykański The Times. Bez żadnych skrupułów wyznaje ona, że chciała mieć dwie córki. Jedna miała być blondynką jak ona, a druga miała być ruda jak jej mąż, Neil Robertson. Hartley nie miała problemów z płodnością, ale kiedy urodziła się jej pierwsza córka, o blond włosach, bardzo szybko doszła do wniosku, że do kompletu potrzebna jest jej teraz ruda siostrzyczka i nie zamierzała pozostawiać decyzji naturze, ale zwróciła się do kliniki zajmującej się procedurą in vitro.
Gazeta tak opisuje tę sytuację:
W planach nie było chłopca. Dzięki znajomym mamom z Kalifornii odkryła, że jeśli zdecyduje się na zapłodnienie in vitro w tym stanie, będzie mogła wybrać płeć swojego dziecka. Jest to jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie jest to legalne. Hartley, w swoim rozległym domu z lśniącymi białymi marmurowymi blatami, futrzanymi narzutami i różowymi różami, była zachwycona. Nie zniechęciły jej koszty. W rzeczywistości miała nadzieję, że będzie można wybrać także inne cechy. „Pomyślałam, że skoro mamy jedną rudą, to możemy mieć blondynkę. Ale mój lekarz powiedział, że jeszcze się nie da. Więc stwierdziliśmy, że OK, po prostu będziemy mieć dziewczynkę”.
Southern California Reproductive Center udało się ostatecznie stworzyć córkę, Bardot, która urodziła się z jasno-rudymi włosami. Niestety najprawdopodobniej stało się to kosztem wielu innych „nieudanych” dzieci, które zostały zamrożone lub zniszczone. Hartley jest jednak zachwycona:
„To było idealne” – mówi Hartley. „Bardot ma moje cechy, więc mam swoją mini-mnie, a Neil ma swoją [córkę Aspen]. W końcu dostałam to, czego chciałam”.
Dlaczego skomercjalizowane społeczeństwo nie dostrzega zasadniczych problemów etycznych, skrywających się za tym, gdy dziecko rozumiane jest jako idealny produkt, który ma zaspokoić życzenia klienta-rodzica? Dlaczego tak trudno zrozumieć, że procedura in vitro nie jest w stanie stworzyć dziecka zgodnie ze specyfikacją, ale w rzeczywistości selekcjonuje dzieci, wyrzucając na śmietnik te, które nie spełniają zachcianek rodziców? Dlaczego tak trudno przychodzi uświadomienie sobie, że dziecko wyprodukowane w ten sposób może w przyszłości mieć słuszne roszczenia względem własnych rodziców, gdy pojawią się nieprzewidziane konsekwencje ich decyzji: choroby fizyczne lub psychiczne, nieakceptacja faktu, że jestem tylko „produktem” czy też „kopią rodzica”? Jakie będzie poczucie tożsamości takiego dziecka, gdy dowie się, że powstało na zamówienie, zgodnie ze specyfikacją? Czy tak egoistycznie nastawieni rodzice będą w stanie w przyszłości wreszcie „odciąć pępowinę” i pozwolić dziecku żyć własnym życiem?
Niestety marzenia o „idealnym świecie”, w którym są tylko „idealne dzieci” – dzięki staraniom genetyków – są powielaniem tego samego błędu myślowego, można by rzec: tego samego uszkodzonego genu, który hodował w swych laboratoriach doktor Mengele i który kultywowała eugenika. Jest to błąd polegający na deterministycznym (i błędnym) postrzeganiu ludzkiej natury: jeśli uda się stworzyć właściwy, pozbawiony wad, egzemplarz człowieka, znikną wszystkie (lub niemal wszystkie) problemy. To oczywisty fałsz, bo nawet z punktu widzenia nauk biologicznych człowiek to nie tylko „genotyp”, ale także „fenotyp”. Geny są tylko „szansą”, a o tym, jak ta szansa zostanie wykorzystana, decyduje bardzo wiele czynników związanych ze środowiskiem, historią życia i wychowaniem.
Zarówno eugenika, jak i techniki in vitro, mają u swej podstawy jeszcze jeden wspólny, uszkodzony gen. Można go nazwać genem „reifikacji” człowieka. Człowiek przestaje być podmiotem, a staje się przedmiotem, rzeczą, która ma spełniać marzenia i zapotrzebowania innych ludzi. Czy trzeba wyjaśniać, do czego prowadzi takie myślenie? Co może się rozwinąć z takiego genu? Czy w tak „biznesowej”, zdepersonifikowanej atmosferze, człowiek może faktycznie osiągnąć samorealizację, o której marzy, czy raczej stanie się trybikiem w wielkiej maszynie biznesu?
Kwitnący biznes
Czy mówienie o maszynie biznesu płodności to przesada? Oto fakty, a czytelnik niech sam wyciągnie wnioski.
Jak pisze The Times, nieskrępowany regulacjami prawnymi kalifornijski przemysł płodności „rozkwita”. To właśnie tam zamożne elity świata udają się, aby wyłożyć pieniądze na budowę swojej rodziny. Skomercjalizowane macierzyństwo zastępcze, „dawstwo” komórek jajowych, „dawstwo” nasienia, wybór płci, a nawet wybór koloru oczu są legalne. Macierzyństwo zastępcze może kosztować nawet 100 000 USD, podczas gdy dawcy komórek jajowych pobierają do 150 000 USD, a dawcy spermy 5 000 USD. Wybór dostępnych cech dla dziecka kosztuje 30 000 USD. Szok nie kończy się na cenie.
Popyt na te „usługi” w Kalifornii jest tak duży, że istnieją 92 kliniki i branża „konsjerży” płodności, którzy oferują usługi od wysyłki mleka matki po organizowanie dwóch surogatek, które mogą być w ciąży jednocześnie, aby para mogła mieć „bliźnięta”.
Testy przeprowadzane w niektórych klinikach mogą analizować predyspozycje zarodka do 600 chorób i schorzeń, dzięki czemu zarodki uznane za nieodpowiednie są odrzucane. W Stanach Zjednoczonych, gdzie nie przyjęto żadnych przepisów dotyczących badań przesiewowych zarodków, możliwości są nieograniczone.
Jeśli para jest skłonna ponieść koszty, nic nie powstrzymuje przemysłu medycznego przed spełnieniem ich próśb o idealne dziecko. Dr Jeffrey Steinberg jest częścią tego biznesu w Los Angeles, a 90% jego klientów nie ma problemów z płodnością. Większość z nich pochodzi z krajów, w których selekcja embrionów pod względem płci lub cech fizycznych jest zabroniona. Steinberg jest popularny po części dlatego, że szczyci się 92% dokładnością w przewidywaniu koloru oczu dziecka.
„Uczymy się tego, że istnieje pięć różnych odcieni niebieskiego, ponieważ rodzice pięciolatka mogliby zadzwonić z zarzutami: «Cóż, to nie jest taki niebieski, o jakim myśleliśmy». [Ostatecznie] będziemy mieć cały profil genetyczny wszystkiego” – mówi Steinberg.
Etycy ostrzegają
To, że coś jest możliwe medycznie nie oznacza, że jest dobre, że jest etyczne. Harry J. Lieman, MD, i Andrzej K. Breborowicz, MD, PhD, przestrzegają w AMA Journal of Ethics: „Temat selekcji płci generuje różne poglądy, biorąc pod uwagę jego medyczne, etyczne i potencjalnie społeczne implikacje. Jednym z argumentów przeciwko planowej selekcji płci podnoszona jest również kwestia równi pochyłej: gdy nie stawiamy granic, po przekroczeniu jednego progu zastosowania technologii, można się spodziewać, że nie poprzestaniemy na doborze płci i będziemy dążyć do wyboru innych cech embrionów niezwiązanych ze zdrowiem”.
„Nie ma powodu, by sądzić, że poligeniczne badania przesiewowe zarodków zakończą się na chorobach takich jak choroby serca i cukrzyca” - powiedziała Katie Hasson, zastępca dyrektora Centrum Genetyki i Społeczeństwa. „Badania przesiewowe w kierunku schizofrenii i innych chorób psychicznych są już oferowane. Są one bezpośrednim echem eugenicznych wysiłków mających na celu wyeliminowanie „słabego umysłu”. Mówimy o decydowaniu o tym, kto powinien się urodzić w oparciu o „dobre” i „złe” geny”.
Kolejną kwestią jest brak wiedzy medycznej na temat tego, w jaki sposób biopsje zarodków mogą wpływać na nie w przyszłości. Żadna procedura medyczna nie jest obojętna dla zdrowia – tu zaś mamy głęboką ingerencję. O tym przemysł płodności nie chce mówić, bo być może przyszli rodzice zastanowiliby się dwa razy nad tym, czy pragną, aby ich dziecko ponosiło takie ryzyko.
Przemysł płodności nie chce także, aby rodzice myśleli o swoich dzieciach, które wyrzucane są na śmietnik lub mrożone w kategoriach „dzieci”. Dlatego z taką siłą forsowany jest termin „zarodki”, tak jakby nie chodziło tu o zarodki ludzkie, z tym samym DNA, niezmiennym od momentu poczęcia aż do śmierci.
Niszczenie embrionów jest tak powszechne w procedurach in vitro, że nie ma wątpliwości, co dzieje się z embrionami o brązowych oczach, gdy rodzice chcą embrionów o niebieskich oczach. Gdy nie powstrzymujemy się od eliminacji niechcianych zarodków, nie powstrzymamy się też ostatecznie przed eliminacją niechcianych starców, a potem – kolejnych niechcianych członków społeczeństwa. Skoro etyka nie obowiązuje, naczelną zasadą staje się „prawo silniejszego”. Czy naprawdę takiego społeczeństwa pragniemy? Czy pozwolimy, aby naszą cywilizację zniszczył zmutowany gen eugeniki?
Źródło: Live Action, The Times