O. Casey z kanału Yotube „Breaking in the Habit” przygląda się amerykańskim mega-kościołom protestanckim. Z pozoru wydają się atrakcyjne, jeśli jednak zajrzeć pod powierzchnię, nietrudno dostrzec ich mega-problemy. Byłoby dobrze, gdybyśmy bezkrytycznie nie importowali ich do katolicyzmu!
„Breaking in the Habit” to popularny amerykański kanał na Youtube, prowadzony przez franciszkanina, o. Casey'a Cole'a. Przystępnym językiem wyjaśnia on trudne problemy teologiczne, biblijne i duszpasterskie. W zeszłym tygodniu jego uwagę zwrócił uwagę post na Tik-Toku, zamieszczony przez młodą dziewczynę, która początkowo zafascynowana była protestanckimi mega-kościołami, od wielu lat cieszącymi się olbrzymią popularnością i wypierającymi tradycyjne wyznania protestanckie. Autorka wpisu, Skillgate, była liderką uwielbienia w jednym z takich mega-kościołów. W pewnym momencie jednak oczy jej się otwarły i postanowiła zwrócić uwagę na pięć fundamentalnych problemów, które trapią te kościoły. O. Casey bardzo celnie podsumowuje jej spostrzeżenia i odnosi je do katolickiej rzeczywistości duszpasterskiej.
1. Mega-kościoły koncentrują się na sprawach zewnętrznych, zamiast na wspólnocie wierzących.
Jak zauważa Skillgate, pierwotny Kościół był przede wszystkim wspólnotą: ludzie spotykali się po domach lub w stosunkowo niewielkich zgromadzeniach, a tym, co przysparzało Kościołowi nowych członków, było świadectwo codziennego życia, wzajemnej miłości i wierności, a nie „pokazy światła” i głośna muzyka. „Pierwotny Kościół był rodziną, a nie grupą fanów”, zauważa Skillgate, dodając: „współczesne nabożeństwa w mega-kościołach przypominają raczej festiwal muzyczny niż liturgię”.
O. Casey przyznaje jej rację: Kościół w pierwotnym znaczeniu w języku greckim to „ekklesia” – z całą pewnością chodzi o zgromadzenie wiernych, a nie budynek lub religijną imprezę. W pierwszych wiekach chrześcijanie byli prześladowani, więc było wręcz niemożliwe tworzenie wielkich budowli, a życie i kult pierwszych chrześcijan skupiał się wokół domostw. Nie znaczy to jednak, że nie spotykali się w większych grupach. Świadectwem tego są m.in. rzymskie katakumby. To, co naprawdę istotne, to nasza postawa, a nie okazałość budynku sakralnego. Jako katolicy nie mamy być może pokusy, aby zamieniać nasze przestrzenie sakralne w sale koncertowe wyposażone w największe ekrany i najlepsze systemy nagłośnienia, ale ze pewnością jest czasem naszą winą, że dbamy o przestrzeń bardziej niż ludzi. Wychodzimy z siebie, jeśli chodzi o kwestie takie jak świece, obrusy ołtarzowe, posągi, a jednocześnie zaniedbujemy ubogich, którzy proszą u naszych drzwi oraz osoby o złamanym sercu, które siedzą w kościelnych ławkach. Gdy zapomnimy o ludziach, to nie jest to już Kościół, ale tylko „kościół” – piękny budynek, który utracił swe znaczenie. Być może ostrzeżenie to nie brzmi tak ostro w Polsce, jak na zachodzie – gdzie wielkie i piękne świątynie świecą pustkami, jednak i u nas warto zastanowić się, czy wymiar duszpasterski nie znajduje się czasem w cieniu troski o materialną stronę Kościoła.
2. Posługa zepsuta przez władzę i pieniądze.
Skillgate mówi: „gdy twój pastor zarabia grube tysiące, a kościół – miliony dolarów, duszpasterstwo przestaje skupiać się na ludziach, a zaczyna być «chronieniem marki». Jezus powywracał stoły, gdy ludzie wykorzystywali wiarę dla bogacenia się na ludziach. Wyobraźmy sobie, co dzisiaj zrobiłby z centrum uwielbienia, które obraca sumą 15 mln dolarów, wyposażonym w wygodne fotele kinowe i stoły z towarami na sprzedaż”. O. Casey zauważa, że bezpośrednio trudno to odnieść do katolików – księża nie zarabiają tysięcy dolarów, w kościołach nie prowadzi się sprzedaży „markowych” towarów. Gdy jednak mocniej się zastanowić, być może także w naszych kościołach zabieganie o wpływy i władzę jest czasem na pierwszym miejscu, a troska o ludzi – na dalekim. Testem może być tu, jak podchodzimy do przypadków nadużyć spowodowanych przez księży: czy dbamy rzeczywiście o ofiary, czy też chronimy obraz oraz finanse instytucji? Dotyczy to w szczególności Kościoła w USA i Irlandii, gdzie dopuszczono się wielu zaniedbań w tej kwestii. O. Casey zwraca uwagę, że koniec końców prawda i tak wyszła na jaw, a Kościół utracił swą wiarygodność.
3. Własne „ego” ponad pokorą.
Jak zauważa Skillgate, władza psuje człowieka – zaślepia go na własne wady i sprawia, że czuje się kimś ważniejszym, niż jest w rzeczywistości. Gdy duszpasterz lub lider zaczyna się zachowywać jak celebryta, gdy w kościelnym systemie charyzma staje się ważniejsza niż charakter, pojawiają się potężne problemy.
Tu wypada się zatrzymać. W 2019 r. podczas inauguracji CHARIS w Rzymie o. Raniero Cantalamessa OFMCap przestrzegał, aby nie przewartościowywać charyzmatów kosztem życia duchowego. To tradycyjna katolicka doktryna, która mówi o „gratia gratis data” (łaski dane darmo, charyzmaty) oraz o „gratia gratum faciens” (łaski budujące naszą relację z Bogiem, wymagające naszej współpracy). Niestety jako katolicy również bardzo często wpadamy w pułapkę zachwycania się krasomówstwem kaznodziei czy też postacią charyzmatycznego lidera. W naszych oczach charyzmat staje się nieraz tak ważny, że przymykamy oczy na ewidentne błędy i grzechy lidera.
O. Casey zauważa, że jako katolicy powinniśmy być chronieni przed tym błędem, ponieważ nasza liturgia nie stawia na pierwszym miejscu charyzmy celebransa ani kaznodziei. Pytanie jednak, czy wszyscy celebransi i kaznodzieje to rozumieją. Czy nie zdarza się, że kapłan zamiast kierować uwagę ku Chrystusowi, staje się „aktorem”, który skupia uwagę na sobie? To wielka pokusa i jako katolicy także powinniśmy się dobrze zastanowić, kto jest w centrum naszej liturgii i życia kościelnego.
Również świeccy liderzy powinni zrobić sobie uczciwy rachunek sumienia: czy przekonanie, że obdarzeni są szczególną funkcją i charyzmatami przywódczymi nie wbija ich w przekonanie, że są ważniejsi i lepsi od innych? Przypomina mi się tu zgromadzenie europejskich liderów ruchu charyzmatycznego w Asyżu w 2018 r., gdzie ostrzeżenie przed taką postawą wybrzmiało wyjątkowo dobitnie: nie jako teoretyczne rozważanie, ale jako realne zagrożenie dotykające wielu wspólnot.
4. Mega-kościoły wychowują ludzi na konsumentów, a nie uczniów Chrystusa.
Doświadczenie, przeżycia stają się ważniejsze niż duch ofiary. Zamiast zastanawiać się nad tym, czy doświadczam przemiany wewnętrznej, czy się nawracam, ludzie pytają: „czy uwielbienie było dziś fajne?”
O. Casey w pełni zgadza się tu ze Skillgate: gdy kościół staje się fabryką uwielbienia, ludzie nie zastanawiają się nad własnym życiem, nad nawróceniem; nie ma tu miejsca na ofiarę, a tylko na przeżycia. Niestety jako katolicy również mamy nieraz skłonność skupiać się nie na tym, co jest istotą liturgii, ale na jej elementach zewnętrznych: na takich czy innych szatach liturgicznych, takiej czy innej muzyce, innymi słowy: na stylu modlitwy zamiast na samej modlitwie liturgicznej. Franciszkanin podkreśla, że nie ma oczywiście nic złego w pięknej muzyce czy dobranych szatach liturgicznych, ale problemem jest przewartościowanie. Ostatecznie w liturgii nie chodzi o zewnętrzne dostojeństwo czy też „poczucie sacrum”, które jej towarzyszy, ale o przemianę naszego serca, o nasze nawrócenie. Sobór Watykański II podkreśla wagę pełnego, świadomego i aktywnego uczestnictwa w liturgii. Uczestnicząc w niej nie jesteśmy widzami jakiegoś „show”, ale uczestnikami, składającymi duchowy akt uwielbienia. „Uwielbienie Boga, z samej swej natury, wymaga ofiary i nawrócenia” – podkreśla o. Casey.
5. Służenie systemowi w miejsce służenia ludziom.
To, czego doświadczyła Skillgate w mega-kościołach nie miało wiele wspólnego z budowaniem wspólnoty. Nie waha się ich nazwać „machiną korporacyjną przebraną w cytaty biblijne”. Troska o dobro duchowe ludzi jest tu zawsze na dalszym planie; na pierwszym jest organizacja coraz większych konferencji, coraz liczniejszych spotkań. „Nie budujecie królestwa Bożego, ale rozszerzacie franczyzę” – mówi Skillgate do liderów tych kościołów.
To szczególna cecha mega-kościołów. Jeśli w jakimś stopniu dotyczy katolików, to w tym sensie, że nieraz zwracamy większą uwagę na liczby niż na ludzi. Dobrze rozumiane duszpasterstwo i dobrze rozumiana ewangelizacja musi umieć dostrzec w tłumie konkretnego człowieka, wraz z jego troskami i pytaniami. Ostatecznie celem ewangelizacji nie jest wzrost liczebny danego Kościoła czy wspólnoty, ale doprowadzenie ludzi do nawrócenia, wewnętrznej przemiany i posłanie ich do świata, aby tam głosili Ewangelię kolejnym osobom.
Podsumowując, wypada przypomnieć triadę, która pojawiała się wielokrotnie w dokumentach Jana Pawła II: communio, mysterium, missio, czyli wspólnota, tajemnica i misja. Te trzy elementy muszą współistnieć w Kościele: wymiar wspólnotowy, celebracja i doświadczenie misterium, prowadzące do wewnętrznego nawrócenia oraz nakierunkowanie na zewnątrz – ku głoszeniu Ewangelii światu zamiast zamykania się w kościelnych murach w obawie przed światem. Nie jesteśmy odpowiedzialni za to, co dzieje się w protestanckich mega-kościołach, ale powinniśmy pilnować się, aby nie przenosić ich zawężonej, korporacyjno-przeżyciowej wizji Kościoła do naszych parafii i wspólnot.
Źródło: Youtube, Breaking in the Habit