Päivi Räsänen: mówmy dzieciom o Bogu, uczmy je prawdziwych wartości, poświęcajmy im czas

Współczesna kultura zachodnia zatruta jest przez fałszywy obraz wolności, który twierdzi, że wychowanie religijne jest niepotrzebne, bo dzieci same sobie wybiorą, w co będą chciały wierzyć. Fińska posłanka, Päivi Räsänen wskazuje, że jest dokładnie odwrotnie. Wolność w oderwaniu od głębszego sensu staje się karykaturą wolności, a wychowanie bez odniesienia do wartości – antywychowaniem.

Räsänen rozpoczyna swój felieton od ujmującej historyjki:

„Czy kochasz Jezusa?” – takimi słowami pięcioletnia dziewczynka, która wyszła właśnie ze szkółki niedzielnej zwróciła się dyrektora więzienia, jadącego na rowerze. Niezrażona jego brakiem odpowiedzi ciągnęła dalej: „nie można dostać się do nieba, jeśli nie wierzy się w Jezusa”.

Skonsternowany mężczyzna skontaktował się z matką dziewczynki i poprosił ją, aby rozważyła zabranie swojego dziecka ze szkółki niedzielnej, aby nie straciła rozumu. Matka jednak nie posłuchała rady i dalej posyłała dziecko do szkółki niedzielnej.

„Tą małą dziewczynką byłam ja” – wyjaśnia autorka felietonu.

Spotkanie z dyrektorem więzienia nie było czymś nadzwyczajnym – rodzina Räsänenów mieszkała blisko niego, bo pracował tam ojciec Päivi. Ona sama wcale nie wspomina szkółki niedzielnej jako indoktrynacji, ale z wielką radością. Chodziła tam chętnie i już wtedy dobrze pojmowała, jak ważne jest odróżnianie dobra od zła. Nie było też dla niej żadnym problemem zrozumienie, dlaczego istnieją więzienia.

Dziecko nie potrzebuje wychowania?

Fińska polityk wspomina te czasy, aby uzmysłowić nam, jak bardzo fałszywe są twierdzenia, że dziecko nie potrzebuje wychowania etycznego i religijnego. Rzecz jasna, przekaz treści zawsze musi być dostosowany do wieku i zdolności percepcyjnych odbiorcy, ale na wychowanie nigdy nie jest za wcześnie. Równie dobrze można by twierdzić, że nie trzeba dziecka od samego początku uczyć języka, bo kiedyś samo sobie wybierze, w jakim języku będzie chciało się porozumiewać z otoczeniem.

Patrząc na swoje dzieciństwo, Räsänen z wdzięcznością myśli o rodzicach, którzy posłali ją do szkółki niedzielnej (protestancki odpowiednik lekcji religii). Tak robili zresztą wszyscy rodzice w jej miejscowości. W świeckiej szkole śpiewano pieśni religijne, nauka rozpoczynała się od modlitwy. Gdy kolega z ławki w pierwszej klasie zachorował na białaczkę, nauczyciel zachęcił całą klasę do modlitwy za chore dziecko. Chrześcijańskie wychowanie dzieci było czymś normalnym i nie wzbudzało żadnych kontrowersji.

Społeczeństwo bez wartości

Co takiego stało się, że dziś społeczeństwo fińskie odcięło się od swych duchowych korzeni i boi się przekazywać wiarę następnemu pokoleniu? Liczba Finów regularnie uczestniczących w nabożeństwach wynosi około 1-2 procent. Kiedyś mówiono, że przyszłość chrześcijaństwa zależy od „modlących się babć”. Niestety to pokolenie przeszło już do historii i ani babcie, ani rodzice nie dbają o wychowanie religijne dzieci.

Päivi Räsänen, która jest posłanką do fińskiego parlamentu od 30 lat, dostrzega, jak bardzo zmienił się system wartości społeczeństwa. Nie jest to niestety zmiana na lepsze, a raczej duchowy upadek. Z wyjątkiem własnej wygody i zasobności portfela niewiele liczy się dziś dla przeciętnego Fina. Więzi społeczne bardzo się rozluźniły. To naprawdę smutny obraz.

Niestety droga od społeczeństwa zbudowanego w oparciu o wartości chrześcijańskie do społeczeństwa zlaicyzowanego, pozbawionego wspólnego kodu kulturowego i systemu wartości, jest bardzo krótka, zauważa fińska posłanka. Można powiedzieć: zastanawiająco krótka! Jak to się stało, że tak szybko znikło to, co spajało fińskie społeczeństwo i zastąpione zostało zupełnie odmiennym obrazem świata?

„Słuchaj własnych uczuć”, czyli kult własnego „ja”

Rzecz w tym, że chrześcijańska wizja świata jest wymagająca. Mówi o grzechu, o konieczności nawrócenia i przemiany życia. Tymczasem to, co proponuje współczesny świat to po prostu hołdowanie własnemu „ja”, bez jakichkolwiek wymagań. Krótko mówiąc – jest to hedonizm, czasem ubrany w piękne słowa o „samorealizacji” i „tolerancji”. Powtarzanym w kółko refrenem hedonizmu jest to, że należy „słuchać własnych uczuć i postępować zgodnie z nimi”. Jaki jest końcowy efekt takiego „słuchania własnych uczuć”? Społeczne rozbicie – każdy myśli głównie o sobie, nie zważając na obiektywne dobro, na to, co łączy i co pozwala budować trwałe więzi. Jest to szczególnie destrukcyjne dla więzi rodzinnych.

Największym zagrożeniem dla wychowania dzieci nie jest rzekomy brak wolności, ale hedonistyczne nastawienie rodziców, którzy ulegli fałszywej wizji szczęścia jako „samorealizacji”. To właśnie owa samorealizacja sprawia, że albo w ogóle nie chcemy mieć dzieci, albo traktujemy je jako spełnienie własnych ambicji.

Trudno nie dostrzec, jak bardzo do naszych czasów pasują słowa św. Pawła z 2. Listu do Tymoteusza:

„Wiedz o tym, że w dniach ostatnich nastaną chwile trudne. Ludzie bowiem będą samolubni, chciwi, wyniośli, pyszni, bluźniący, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, niegodziwi, bez serca, bezlitośni, miotający oszczerstwa, niepohamowani, bez uczuć ludzkich, nieprzychylni, zdrajcy, zuchwali, nadęci, miłujący bardziej rozkosz niż Boga.” (2Tm 3,1-4)

Niestety społeczeństwa zachodnie tak głęboko zanurzone są w tej kulturze hedonizmu, że nie są już zdolne dostrzec, jakie zagrożenie dla rodziny i wychowania dzieci stanowi kult przyjemności i indywidualizmu.

Zmiana wartości i postaw w kierunku indywidualizmu doprowadziła do osłabienia wspólnych ideałów. To, czego kompletnie nie rozumieją zachodnie społeczeństwa to fakt, że pluralizm może być uzasadniony w wymiarze „makro” (współistnienie obok siebie różnych kultur), ale nie w podejściu wychowawczym. Nie da się wychowywać dziecka „do wszystkiego”. Dziecko potrzebuje jasnego przekazu, solidnych podstaw etycznych i jasno określonych wartości, na których może budować swoje życie. „Pluralizm wychowawczy” prowadzi do moralnej pustki lub zamętu w głowie dziecka.

Dekonstruować wszystko

Postmodernizm z zasady neguje wspólne wartości. Do głównych postulatów tego współczesnego trendu filozoficzno-społecznego należy dekonstrukcja, wymazania tradycyjnego i wspólnego kodu kulturowego. Jeśli pozwolimy, aby system wychowawczy zatruty został przez jad tej dekonstrukcji, nie dziwmy się, jeśli nasze dzieci nie będą respektować zasad i norm, ale będą uprawiać samowolkę. O to przecież właśnie chodzi dekonstruktywistom.

Gdyby poważnie potraktować takie postulaty, powinniśmy pozwolić dzieciom jeść, to co tylko zechcą (prawdopodobnie – słodycze i fast-foody), spotykać się, z kim tylko zechcą (na przykład, z pedofilami), chodzić spać i wstawać, kiedy im się zachce, chodzić do szkoły lub nie, uczyć się tylko tego, na co mają ochotę. A jeśli mają ochotę – kłamać, kraść, oszukiwać, lenić się. I tak dalej... Czy naprawdę na tym polegać wychowanie?

Czas dla własnego dziecka, a nie „róbta co chceta”

Czy nie powinniśmy raczej przekazywać naszym dzieciom właściwych wartości i właściwych wzorców? Nie chodzi tu o rodzicielskie „trucie”, ale o pozytywny przekaz. Jak podkreśla Räsänen:

Najlepszym sposobem na przekazywanie ponadczasowych wartości jest codzienne życie – w domu lub w drodze, podczas codziennych czynności i w chwilach wytchnienia przed snem. Naprawdę potrzebujemy chwil wytchnienia dla duszy, w których możemy po prostu być blisko siebie. Często te chwile to także okazja do ważnych rozmów.

Dziecko potrzebuje być zauważone i docenione. „Jednym z ważnych wspomnień z mojego dzieciństwa w pobliżu lokalnego więzienia było to, gdy więzienny duszpasterz przechodził obok grupy bawiących się dzieci. Zatrzymał się, by z nami porozmawiać i pobłogosławił nas indywidualnie, w tym mnie” – pisze Räsänen.

Wspólne rozmowy z rodzicami, spotkania z duszpasterzami, czas spędzany z rówieśnikami i wychowawcami na łonie natury, lekcje religii (w protestanckiej wersji: szkółki niedzielne) – to wszystko zostawia w myślach i sercach dzieci trwały i pozytywny ślad. Wszystko to wymaga czasu i zaangażowania ze strony rodziców, ze strony duszpasterzy i innych wychowawców. Pomyślmy jednak, czy nie tego właśnie potrzebują naprawdę nasze dzieci? Czy chcemy wychować je na ludzi, którzy potrafią szanować obiektywne wartości i troszczyć się o innych, czy raczej na samolubów, zapatrzonych we własny pępek, traktujących innych jako środek do realizacji własnych celów i ambicji? Jeśli to pierwsze – nie rezygnujmy z religijnego wychowania naszych dzieci, nie pozwólmy się zwieść tym, którzy „głoszą wolność, a sami są niewolnikami zepsucia” (2P 2,19).

Źródło: CNE

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama