Miłość jest.... (fragment rodziału "Miłość nie szuka własnych korzyści ")

Zbiór opowiadań dla dzieci, zainspirowanych "Hymnem o Miłości" świętego Pawła, z 13 rozdziału I Listu do Koryntian

Miłość jest.... (fragment rodziału "Miłość nie szuka własnych korzyści ")

Tomasz Kruczek

MIŁOŚĆ JEST...

ISBN: 978-83-7492-158-9

wyd.: VOCATIO 2011

Wybrany fragment
Miłość nie szuka własnych korzyści

Fragment opowiadania „Miłość nie szuka własnych korzyści”

 

Cała historia, którą wam opowiem zdarzyła się wczoraj. Był to jeden z tych pierwszych letnich dni, na które czeka się cały rok. Zaczęły się wakacje. W ciągu kilku chwil w okolicy naszego domu powstały wspaniałe królewskie pałace, wioski Indian, stacje kosmiczne. Uliczkami na rączych rumakach mknęli okuci w zbroje rycerze. Pobliski las zapełnił się najróżniejszymi gatunkami dzikich zwierząt, a po osiedlowym strumyku zaczęły pływać pirackie żaglowce.

Oczywiście widoki te zastrzeżone były tylko dla grona wtajemniczonych, którzy nie przekroczyli wieku beztro­skiej zabawy. Wyrośnięci nieszczęśliwcy siedzieli na murku z wyrazem twarzy jak żywo przypominającym bolesne kłucie zęba, słuchali najmodniejszej muzyki i nudzili się niemiłosiernie.

Kasia i Zosia siedziały we własnoręcznie zbudowa­nym szałasie nad brzegiem strumienia. Były odkrywcami, uczestniczkami wielkiej wyprawy do najmniej zbadanych zakątków ziemi. Dookoła rozpościerała się afrykańska sawanna.

— Ale upał — Zosia otarła czoło z kropelek potu. — Chyba pójdę do domu do mamy i poproszę o coś do picia.

— No coś ty — oburzyła się Kasia — dom jest daleko, trzeba płynąć wiele tysięcy mil. Lepiej pójdź do faktorii i kup wodę. — Zosia nie wiedziała, co oznacza słowo fakto­ria. Kasia wyczytała je wczoraj w książce od geografii. Brzmiało wspaniale i doskonale nadawało się do zabawy.

Nagle ktoś zapukał do wi­klinowych drzwi szałasu.

— Hasło! Podaj hasło! — Krzyknęła groźnie Kasia. — Jeśli ci życie miłe, jeśli nie jesteś chłopakiem z wyjątkiem Michała, to wiesz jak ono brzmi!

— Dzikozwierz kalifornijski.  — Rozległ się umówiony sygnał i do szałasu weszła Olga. Oczy świeciły się jej z emocji.

— Patrzcie — powiedziała  — co znalazłam — i otworzyła zaciśniętą w pięść rękę.

Dziewczynki nachyliły się i zobaczyły spory, czarny jak smoła, owalny i doskonale gładki kamień.

— Skąd masz ten kamień? — spytała Kasia.

— To nie jest żaden kamień — zaperzyła się jej sio­stra. — To jest najprawdziw­sze jajo dinozaura!

         Dziewczynki zaciekawione nachyliły się nad znalezi­skiem. Spojrzały na kamień, który w tej właśnie chwili przestał być kamieniem i stał się najprawdziwszym dino­zaurowym jajem. Obiektem marzeń wszystkich odkrywców we wszystkich szałasach nad brzegami strumień na całym świecie.

— Dostaniemy za to fortunę — szepnęła Olga — i będziemy sławne! Wsa­dzimy je w ciepłe miejsce i wykluje się z niego prawdziwy dinozaur. Będziemy chodzić z nim na smyczy.

— No coś ty, z dinozaurem na smyczy — oburzyła się Zosia. — Przecież one tak strasznie dużo jedzą. Jeszcze połknie mamę i tatę! — Dziewczynki spojrzały na jajko z przerażeniem.

— E, nie. Zobaczcie. To jajko wcale nie jest duże. Myślę, że nie może wykluć się z niego nic większego od średniej wielkości psa — tłumaczyła Olga.

— A wiecie co — dodała — znajdźmy więcej takich jaj! Uzbieramy ich całe mnóstwo! Będziemy mieć swoje własne i zaopatrzymy wszystkie muzea świata.

        Dziewczynki wyszły z szałasu i ruszyły na poszukiwa­nie. Na uliczkach leżało mnóstwo kamieni. Jednak znaleźć prawdziwe jajo dinozaura nie było tak łatwo. Południowe słońce grzało niemiłosiernie.

— Ale gorąco — westchnęła Kasia. — Zupełnie jak na pustyni.

— Przecież jesteśmy na pustyni — powiedziała Olga — dinozaurowe jajka zawsze znajdują się na pustyni. Nie wiem dlaczego, może dinozaury lubiły grzebać w piasku.

— Popatrzcie na mnie — krzyczała Zosia. — Jestem dinozaurem i bawię się na pustyni! Stawiam zamki z piasku! I nagle przychodzi moja mama dinozaur i mówi: Odejdź stąd! Nie baw się, bo właśnie tu zakopałam jajka z twoim młodszym rodzeństwem! Zaraz zrobisz omlet z brata... hi hi. — Te ostatnie słowa Zosia powiedziała grubym głosem, ale w połowie zdania nie mogła powstrzymać się od śmiechu. W następnej chwili dziewczynki śmiały się już na cały głos. Nie wiem, czy wiecie, ale jak człowiek zacznie się tak śmiać, to naprawdę ciężko mu jest przestać.

— Oj, już nie mogę — westchnęła Olga po chwili. — Zajmijmy się raczej dalszym szukaniem. Niedługo mama zawoła nas na obiad i ze sławy i wielkich pieniędzy będą nici.

Szukały więc dalej. Po dłuższym czasie okazało się, że Olga znalazła kolejny kamyk. A Zosia? Mała Zosia znalazła aż cztery. Wszystkie okrągłe, piękne, z maleńkimi dziureczkami. Młode odkrywczynie były bardzo zadowolone. No, może jednak nie wszystkie. Kasia nie znalazła ani jednego odpowiedniego kamyka. Choć szukała z całych sił. Rozglądała się na prawo i lewo, ale nigdzie nie było ich widać.

  I nagle Kasi zrobiło się bardzo, bardzo smutno. Przecież to ona zawsze marzyła o własnym zwierzątku. Choćby i takim wymyślonym, wyobrażonym. Choćby o dinozaurze. Patrzyła na rozbawione dziewczynki. Nagle odwróciła się i szybko pobiegła do domu. (...)

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama