Nie każdy, kto obiecuje pomyślność, jest prawdziwym prorokiem. Prawda jest nieraz trudna i wymagająca
Mnich Eliasz miał trochę ponad sześćdziesiątkę, więc nie był jeszcze stary, jednak prosty mnisi ubiór, siwe włosy i broda dodawały mu ze dwadzieścia lat więcej.
Żyjąc na skraju puszczy nikt go w zasadzie poza zwierzętami nie odwiedzał. W zupełnie wyjątkowych sytuacjach wpuszczał jednak przed swoją zamszoną ziemiankę ludzi szczególnie chorych, lecząc ich ziołami, korzonkami, pajęczyną i modlitwą.
Poza nią, poza właśnie półszeptną modlitwą, niewiele w ogóle mówił.
Gdy w oddalonej o pół dnia piechotą wsi dzwonnik uderzał sercem w kielich dzwonu, Eliasz brał do ręki swój jałowcowy kostur i wyruszał do cerkwi na religijną uroczystość.
Ludzie wówczas gromadzili się wokół niego, ale nikt nie śmiał go niepokoić ani ciekawskimi spojrzeniami, ani tym bardziej jakąkolwiek rozmową, poza powitaniem:
„Slawa Hospodu Isusu Christu.”
Całą ceremonię klęczał z pokornie zwieszoną głową.
Ale zdarzało się, że nagle wstawał, podnosił do góry ręce i wykrzykiwał:
„Люди опомнитесь, а то прийдёт время мора!” („Ludzie, opamiętajcie się, bo nadejdzie pomór!”)
Ale oni nie chcieli tego słuchać, nie chcieli się opamiętać i wówczas nadchodził przepowiedziany pomór zwierząt lub ludzi.
Zdarzyło się tak raz, drugi, trzeci i więcej, więc wszyscy już wiedzieli, że mnich Eliasz jest prorokiem.
Potrafił bez pomyłki wskazać kierunki świata, przepowiedzieć pogodę na dzień następny, za tydzień i miesiąc, jaka będzie zima, jaka wiosna, jakie będzie lato i jaka jesień, a nauczył się tego czytając znaki jakie zsyła przyroda.
Dotyczyło to zwłaszcza zimy, której mieszkańcy środkowego Podlasia bali się najbardziej.
Gdyby wiedzieli jaka będzie, przygotowywaliby się do niej gromadząc zapasy żywności i opału w takiej ilości, by przetrwać ten trudny czas bez problemów, a nawet tragedii.
Wiedział Eliasz, że zima będzie śnieżna, gdy jesień była mglista. Bujnie kwitnący wrzos oznaczał ciepłą i długą jesień, ale za to już w listopadzie mróz i śnieg. Wielkie kiście czarnego bzu, berberysu, jarzębiny i innych dzikich owoców, także obfitość leszczynowych orzechów oznaczała ostrą zimę.
Umiał też czytać z szyszek na sosnach. Jeśli wyrosły na górze drzewa, zima miała być sroga pod koniec, jeśli na dole, srogi miał być jej początek. W ogóle, obfitość szyszek oznaczała długą i ostrą zimę. O jej srogości mówiły też Eliaszowi długo, do późnej jesieni aktywne mrówki i krety, pszczoły gęsto zatykające kitem otwory, wcześniejszy niż zwykle odlot żurawi i szpaków, a także spokój wróbli, a niepokój krukowatych.
Nawet zwykły domowy kot, liniejąc przedwcześnie, wcześniej niż zwykle zakładając nowe futro miauczał u niego o srożnej, długiej zimie.
Eliasz z roku na rok coraz dalej i głębiej musiał przemierzać puszczę w poszukiwaniu ziół, jadalnych bulw i korzeni, jednak zawsze wiedział jak trafić z powrotem na swoją pustelnię, bowiem mech od zawsze porastał północną stronę drzew, a tam gdzie go nie było, północ wskazywała ciemniejsza strona kory, samotnie rosnące drzewa miały bujniejszą koronę od strony południowej i to z tego kierunku mrówki budowały w lesie mrowiska, będące bardziej spadziste od strony północnej.
Wiedział też oczywiście, że jagody najgęściej i najowocniej rosły od strony południowej.
Któregoś dnia, pewna kobieta poszła do pustelni po ratunek dla umierającego męża i zastała pustelnika przed ziemianką nieomal bez oznak życia.
Z wieścią o tym, prędko pobiegła do wsi.
Kilku rosłych chłopów zabrało Eliasza do jednego z domów.
Przez blisko siedem długich miesięcy leczono go tak, jak on ich nauczał.
Niebawem, jego miejsce zajął przybyły nie wiadomo skąd, obwieszony ikonami i krzyżami wędrowny mnich, który nie gardząc pieniędzmi leczył choroby poprzez dotyk, specjalizując się zwłaszcza w leczeniu atrakcyjnych kobiet.
W tym czasie do wsi zjechały buldożery, ponieważ gdzieś daleko ktoś wymyślił, że trzeba przegrodzić , uporządkować wolną rzekę i zmeliorować wielkie połacie podmokłych łąk i bagien.
Były one ostoją rozmaitych istnień, które wybranym podszeptywały proroctwa.
Mieszkający daleko fałszywi prorocy przepowiadali, że utworzony w ten sposób sztuczny zbiornik raz na zawsze ukróci samowolę niesfornej rzeki, a ludziom przez to będzie się żyło dostatniej.
Zburzono im domy, stodoły, spiżarnie, wiatraki, młyny i kazano się wynosić do bloków.
Oba proroctwa się spełniły:
Zabetonowano brzegi, pobudowano przepompownie i rzeka przestała być sobą, rozpływając się w cieczy przypominającej wodę, a ludzie odtąd mieli czas na konsumowanie swego dostatku w postaci nicnierobienia.
Młynarz odtąd mełł nudę, a rolnik siał, zbierał, orał — bezczynność.
Gdy prorok Eliasz wyzdrowiał, wyruszył do swojej pustelni.
Po drodze niczego jednak nie mógł rozpoznać i wszystko mu się pomieszało!
Oto mech porastał południową stronę drzew, a kora była jaśniejsza po stronie północnej, samotnie rosnące drzewa miały bujniejszą koronę od strony północnej i od niej mrówki budowały w lesie mrowiska, bardziej spadziste od strony południowej.
A jagody zniknęły...
Tylko słońce było jak zawsze i idący w jego kierunku Eliasz szedł, szedł, aż przepadł bez wieści...
opr. mg/mg