Grzechy - prolog

Fragmenty książki o księdzu, który decyduje się ujawnić prawdę o molestowaniu nieletnich, wbrew próbom zatuszowania skandalu przez miejscowy Kościół.

Grzechy - prolog

Andrew M. Greeley

GRZECHY

ISBN: 978-83-7505-430-9

wyd.: WAM 2009



Prolog

OPUBLIKOWANY W „PLAINSMAN AND GAZETTE” FRAGMENT ZAPISU PRZESŁUCHANIA W SPRAWIE THOMAS PATRICK SWEENEY PRZECIW ARCHIDIECEZJI PLAINS CITY. PRZEWODNICZY SĘDZIA NAJWYŻSZY HRABSTWA PRAIRIE, ARTHUR STURM. W IMIENIU POWODA WYSTĘPUJE ANTON VANDENHUVEL, W IMIENIU POZWANEGO — JOSEPH KENNEDY. ADWOKAT ŚWIADKA — HORST HELLER.

Sędzia: Jakim jest pan księdzem, panie Hoffman?

Ks. Hoffman: Staram się być dobrym księdzem, wysoki sądzie, chociaż nie zawsze mi się to udaje. Powiedziałbym, że jestem grzesznym księdzem, tak jak wszyscy inni.

Sędzia: Nie bawimy się tu w gierki słowne, panie Hoffman. Jest pan jezuitą, dominikaninem, franciszkaninem, klementynem czy kim?

Ks. Hoffman: Jestem świeckim księdzem archidiecezji Plains City, wysoki sądzie. Nie należę do żadnego zakonu.

Sędzia: Brakło rozumu, żeby zostać jezuitą, hę?

Ks. Hoffman: Najwyraźniej, proszę wysokiego sądu.

Pan Vandenhuvel: Wysoki sądzie, z akt wynika, że ksiądz Hoffman obronił doktorat z historii na uniwersytecie w Chicago, a oprócz pracy duszpasterskiej w parafii św. Kunegundy wykłada na uniwersytecie stanowym.

Sędzia: Sporo wykształcenia, jak na prostego wikarego, co, panie Hoffman?

Ks. Hoffman: Można by tak pomyśleć, wysoki sądzie.

Sędzia: Dobrze, panie Vandenhuvel, proszę kontynuować przesłuchanie.

Vandenhuvel: Na czym to stanęliśmy, proszę księdza? A tak... usłyszał ksiądz krzyki Todda Sweeneya dobiegające z pokoju księdza Lyona. Pobiegł pan tam i oderwał księdza Lyona od Todda, czy tak?

Hoffman: Tak jest, chociaż wtedy nie wiedziałem, że to właśnie Toddy, tylko jakieś krzywdzone dziecko.

Vandenhuvel: Czy miał ksiądz trudności z rozdzieleniem ich?

Hoffman: Trochę. Ksiądz Lyon był słabszy ode mnie, ale ich ciała były wtedy dość ciasno zwarte.

Vandenhuvel: Czy dostrzegł ksiądz ślady nasienia?

Kennedy: Sprzeciw! Bez związku i krzywdzące.

Sędzia: Oddalony. Proszę kontynuować, mecenasie. Nalegam jednak, żeby starał się pan trzymać z dala od rynsztoka.

Vandenhuvel: Dobrze, wysoki sądzie. Pragnę tylko zauważyć, że to nie mój klient ani ksiądz Hoffman urządzili ten rynsztok.

Kennedy: Sprzeciw!

Sędzia: Podtrzymany. Dość tych manifestacji, panie Vandenhuvel.

Vandenhuvel: Tak, wysoki sądzie... Proszę księdza, czy ksiądz Lyon powiedział coś wówczas do księdza?

Hoffman: Tak. Powiedział, że mnie zabije, jeśli powiem komukolwiek, co tam widziałem, i kazał mi się wynosić.

Vandenhuvel: Czy ksiądz wyszedł natychmiast?

Hoffman: Nie. Toddy wciąż leżał na podłodze, krzycząc.

Vandenhuvel: Co krzyczał?

Hoffman: Powtarzał: „Ksiądz Lyon zrobił mi krzywdę”.

Vandenhuvel: Czy Toddy krwawił, proszę księdza?

Hoffman: Tak jest.

Vandenhuvel: Z odbytu?

Kennedy: Sprzeciw! Pytanie niepotrzebnie obrazowe!

Sędzia: Niech pan lepiej zamilknie, mecenasie. Nie mówimy tu o meczu ping-ponga w podziemiach plebanii. A świadek niech nie siedzi jak kołek w płocie, tylko odpowie na pytanie!

Hoffman: Tak jest. Tak, panie mecenasie, Toddy krwawił z odbytu.

Vandenhuvel: Obficie?

Hoffman: Tak jest.

Vandenhuvel: Co ksiądz wtedy zrobił?

Hoffman: Podniosłem Toddy'ego z podłogi i pomogłem mu wciągnąć spodnie.

Vandenhuvel: Czy ksiądz Lyon wciąż był w pokoju?

Hoffman: Tak.

Vandenhuvel: Czy Toddy powiedział coś do księdza Lyona?

Hoffman: Tak.

Vandenhuvel: Co powiedział?

Hoffman: „Zrobił mi ksiądz coś wstrętnego!”.

Vandenhuvel: Czy ksiądz Leonard Lyon coś na to odpowiedział?

Hoffman: Tak. Powiedział: „Jeżeli o tym komukolwiek powiesz, przyjdę do ciebie w nocy i we śnie poderżnę ci gardło nożem myśliwskim, a potem zabiję twoją matkę i ojca”.

Kennedy: Sprzeciw, wysoki sądzie! Świadek każe nam wierzyć, że ksiądz wyraził groźbę w obecności innego księdza!

Sędzia: Zamknij się, Joe, i usiądź! Będziesz miał swój czas.

Vandenhuvel: Co ksiądz zrobił później?

Hoffman: Pomogłem Toddy'emu zejść po schodach do drzwi plebanii.

Vandenhuvel: Zabrał go ksiądz do szpitala?

Hoffman: Niestety, nie przyszło mi to do głowy.

Vandenhuvel: Dlaczego?

Hoffman: Chyba popadłem w emocjonalne odrętwienie. Byłem prostym chłopakiem ze wsi, od sześciu tygodni na pierwszej parafii. Nigdy wcześniej nawet nie wyjeżdżałem poza granice stanu...

Sędzia: Panie Hoffman, przypominam panu, że to przesłuchanie na wniosek powoda w sprawie Sweeney przeciw archi12 diecezji Plains City. Sądu nie interesują pańskie usprawiedliwienia.

Vandenhuvel: Czy ksiądz coś do niego powiedział?

Hoffman: Nie wiedziałem, co powiedzieć.

Vandenhuvel: A Toddy?

Hoffman: Błagał mnie, żebym o tym nikomu nie mówił. „Ksiądz Lyon nas zabije. On ma tajemną moc”.

Vandenhuvel: Co ksiądz robił później?

Hoffman: Poszedłem do swojego pokoju, żeby spróbować to przemyśleć.

Vandenhuvel: Widział ksiądz coś podobnego wcześniej?

Hoffman: Nie. Wiedziałem, że istnieje coś takiego jak stosunek analny, ale nigdy go nie widziałem.

Vandenhuvel: Czy był ksiądz wstrząśnięty tym, że ksiądz może go odbywać z dzieckiem we własnym pokoju na plebanii?

Hoffman: Tak jest. Byłem zdruzgotany. To wszystko było takie paskudne.

Kennedy: Sprzeciw! Świadek ubarwia zeznanie.

Sędzia: Podtrzymany! Proszę wykreślić z protokołu słowa „wszystko” i „takie”.

Vandenhuvel: Czy ksiądz Lyon także wtedy mówił coś do księdza?

Hoffman: Tak. Kiedy próbowałem jakoś sobie to wszystko poukładać, stanął w drzwiach mojego pokoju...

Vandenhuvel: Co powiedział?

Hoffman: Wymachiwał mi przed nosem ogromnym nożem, mówiąc: „Nikt ci nie uwierzy, jeśli spróbujesz o tym opowiadać! Jeżeli to zrobisz, i tobie poderżnę gardło”.

Vandenhuvel: Co ksiądz odpowiedział?

Hoffman: Nic. Za bardzo byłem zszokowany. Po prostu, wysoki sąd wybaczy porównanie, siedziałem jak kołek w płocie.

Sędzia: Spokój! Proszę o spokój na sali sądowej! Niech świadek powściągnie swe poczucie humoru.

Hoffman: Tak jest, proszę wysokiego sądu.

Vandenhuvel: Co ksiądz robił dalej?

Hoffman: Dokończyłem zapisy w księgach parafialnych, zjadłem kolację, przeprowadziłem próbę ceremonii ślubnej i usiłowałem zasnąć.

Vandenhuvel: Mógł ksiądz usnąć?

Hoffman: Nie.

Vandenhuvel: A co było na drugi dzień rano?

Hoffman: Postanowiłem wszystko opowiedzieć proboszczowi, księdzu Flannery. Ale drzwi do jego pokoju zastałem zamknięte, więc musiałem poczekać.

Vandenhuvel: Czy coś się wydarzyło, gdy ksiądz czekał?

Hoffman: Tak. Jakaś dziewczyna przyszła do kancelarii parafi alnej. Chyba siódmoklasistka. Mówiła, że ksiądz Lyon powiedział jej, że potrzebuje pomocy w swoim pokoju i że ma zaraz tam pójść.

Vandenhuvel: Co jej ksiądz powiedział?

Hoffman: Zauważyłem, że wygląda na zaniepokojoną, a ona przyznała, że tak. Wtedy powiedziałem, żeby nigdy nie wchodziła do pokoju księdza Lyona i żeby powiedziała innym dziewczętom, że mają tam nigdy nie wchodzić.

Vandenhuvel: Co zrobiła dziewczyna?

Hoffman: Powiedziała: „Dobrze, proszę księdza”, i uciekła zadowolona z wymówki.

Kennedy: Sprzeciw! Świadek snuje domysły.

Sędzia: Odrzucony. Możemy chyba przyznać świadkowi zdolność odczytywania reakcji emocjonalnych gimnazjalistów.

Vandenhuvel: Przypomina sobie ksiądz nazwisko tej dziewczyny?

Hoffman: Nie, nie przypominam sobie.

Vandenhuvel: Czy sądzi ksiądz, że uratował ją od napaści na tle seksualnym?

Hoffman: Mam nadzieję, że tak.

Kennedy: Sprzeciw! Świadek znowu snuje domysły.

Sędzia: Podtrzymuję.

Vandenhuvel: Czy w końcu doszło do rozmowy z proboszczem?

Hoffman: Tak.

Vandenhuvel: Co mu ksiądz powiedział?

Hoffman: Opowiedziałem o tym, co widziałem w pokoju Lenny'ego.

Vandenhuvel: I co on na to?

Hoffman: Ksiądz Flannery bardzo się na mnie rozgniewał. Powiedział, że ma dość wysłuchiwania oskarżeń pod adresem Lenny'ego, który jest dobrym księdzem, a już w przeszłości bywał oczerniany fałszywymi oskarżeniami. W tej parafii nie będzie żadnych oskarżeń. Lenny został oczyszczony z zarzutów przez policję i psychiatrę. To popularny i skuteczny ksiądz. Ja natomiast nie jestem ani popularny, ani skuteczny. Nie umiem mówić kazań i jest ze mnie po prostu — dokładnie powtarzam słowa proboszcza — cholerny szwabski kołek w płocie...

Sędzia: Cisza! Spokój! Nie będę więcej tolerował żadnych śmiechów!

Hoffman: Powiedział też, że jestem zazdrosny o sukcesy Lenny'ego w parafii i dlatego wymyślam takie historie... Chyba chciał powiedzieć, że jestem zawistny...

Sędzia: Świadek nie musi poprawiać przejęzyczeń proboszcza... Pamięta pan to tak dokładnie, słowo w słowo?

Hoffman: Tak, wysoki sądzie, bo zapisałem to sobie w dzienniku.

Sędzia: Aha, a jak długo prowadzi pan ten dziennik, panie

Hoffman?

Hoffman: Od klasy maturalnej.

Sędzia: Ciekawe... I w obecnych okolicznościach jakże wygodne.

Hoffman: Wywodzę się z kultury, która skrzętnie przechowuje wszelkie papiery, wysoki sądzie.

Vandenhuvel: Czy wtedy po raz pierwszy usłyszał ksiądz wzmiankę o innych oskarżeniach pod adresem księdza Leonarda Lyona?

Hoffman: Tak.

Vandenhuvel: Zdziwiło to księdza?

Hoffman: Wtedy już nic nie było w stanie mnie zdziwić.

Vandenhuvel: Co ksiądz robił później?

Hoffman: Po południu udałem się do doktora Sweeneya, który mieszka niedaleko, żeby mu opowiedzieć o wszystkim, co widziałem.

Vandenhuvel: Jak na to zareagował?

Hoffman: Wyrzucił mnie za drzwi, krzycząc, że jestem kłamliwy szwabski cymbał, że wszyscy w parafii lubią księdza Lyona, a mną pogardzają, i że jeżeli ktokolwiek stanowi zagrożenie dla jego syna, to tylko ja.

Vandenhuvel: Zdziwiła księdza taka reakcja?

Hoffman: Wiedziałem, że doktor Sweeney jest w gorącej wodzie kąpany.

Głos z sali: Szwabski sukinsyn kłamie, Arturze! Wcale go u mnie nie było, wcale!

Sędzia: Timmy, ty lepiej usiądź i zamknij się! Świadek występuje z powództwa twojej rodziny, więc to chyba niezbyt mądre podważać jego zeznania i robić z siebie skończonego durnia. Nie pierwszy raz, zresztą... Proszę kontynuować, mecenasie.

Vandenhuvel: A zatem, proszę księdza, zeznaje ksiądz pod przysięgą, że był ksiądz u doktora Sweeneya?

Hoffman: Tak jest.

Vandenhuvel: Czy próbował ksiądz jeszcze komuś uświadomić zagrożenie dla dzieci ze strony parafii?

Hoffman: Tak, poszedłem na posterunek policji i zgłosiłem zajście komendantowi.

Vandenhuvel: Był ksiądz świadom, że przypadki napastowania dzieci należy zgłaszać władzom cywilnym?

Hoffman: Wtedy nie byłem tego świadom. Wydawało mi się, że ksiądz powinien zgłosić przypadek gwałtu, którego był świadkiem.

Vandenhuvel: Co powiedział komendant policji?

Hoffman: Bardzo się zdenerwował.

Vandenhuvel: Tym, co mu ksiądz powiedział?

Hoffman: Nie. Zdenerwowało go, że ludzie przychodzą na jego posterunek skarżyć się na przestępstwa księży. Powiedział, że to problem Kościoła, nie jego, więc niech Kościół lepiej sam się doprowadzi do porządku, a nie oczekuje, że zrobi to zań policja.

Vandenhuvel: Zrobił ksiądz coś jeszcze?

Hoffman: Tak. Poprosiłem o osobiste spotkanie z arcybiskupem. Arcybiskup powiedział kiedyś, że drzwi jego biura są zawsze otwarte dla każdego księdza, który zechce się z nim spotkać. Jego sekretarz wyznaczył mi piętnaście minut w następny czwartek.

Vandenhuvel: Co się działo podczas owych dziesięciu dni?

Hoffman: Czułem się bardzo niezręcznie na plebanii. Ani ksiądz proboszcz Flannery, ani ksiądz Lyon nie rozmawiali ze mną.

Vandenhuvel: Czy widział ksiądz jakieś dzieci idące do pokoju księdza Lyona?

Hoffman: Nie widziałem.

Vandenhuvel: Kontaktowali się z księdzem inni księża?

Hoffman: Ku mojemu zdziwieniu zadzwoniło do mnie kilku kolegów z seminarium. Ostrzegali mnie przez Lennym Lucyferem, jak go nazywano w seminarium...

Kennedy: Sprzeciw! Wysoki sądzie, to absolutnie oburzające! To są pogłoski, uprzedzenia i rzeczy absolutnie nieistotne dla sprawy!

Sędzia: Panie mecenasie?

Vandenhuvel: Wysoki sądzie, mam zamiar wykazać, że diecezja systematycznie ukrywała przypadki molestowania seksualnego i karała wszystkich usiłujących je ujawnić: ofiary, ich rodziny, świadków. Mamy tu przykład dobrego księdza, który stara się robić to, co należy, za co doznaje prześladowań ze strony innych księży. Powtórzenie tych rozmów jest nieodzowne dla sprawy.

Sędzia: A te rozmowy, jak przypuszczam, świadek akurat ma zapisane w swym dzienniku... No cóż, na razie oddalę ten sprzeciw. Proszę kontynuować, mecenasie.

Vandenhuvel: Lennym Lucyferem, proszę księdza?

Hoffman: Tak jest. Nazywano go tak, ponieważ...

Kennedy: Sprzeciw!

Sędzia: Podtrzymuję.

Vandenhuvel: W porządku... Proszę księdza, czy ksiądz mógłby nam przybliżyć treść tych rozmów?

Hoffman: Koledzy ostrzegali mnie, że ksiądz Lyon ma chody u „góry”, że poprzednie oskarżenia przeciw niemu zostały wycofane, że policja i psychiatrzy oczyścili go z zarzutów i że tylko narobię sobie kłopotów. Radzili mi, żebym trzymał się od tego z daleka. Większość księży uważa Lena za dobrego człowieka. On sam zaprzecza, że cokolwiek się wydarzyło. Narobisz sobie wrogów — mówili. — Po co denerwować „górę”.

Vandenhuvel: Co im ksiądz odpowiadał?

Hoffman: Że na własne oczy widziałem gwałt.

Vandenhuvel: Czy wywarło to na księdza rozmówcach jakiekolwiek wrażenie?

Hoffman: Nie.

Vandenhuvel: Czy rozmówcy księdza wiedzieli o umówionym spotkaniu księdza z arcybiskupem?

Hoffman: Tak, wiedzieli.

Vandenhuvel: Ktoś więc musiał im powiedzieć zarówno o tym, że ksiądz zgłosił przestępstwo, jak i o tym, że chce ksiądz spotkać się z arcybiskupem.

Hoffman: Tak jest.

Vandenhuvel: Kto to mógł być?

Hoffman: Każdy, do kogo przyszedłem wcześniej z tą sprawą, a później ktoś z kurii.

Vandenhuvel: Myśli ksiądz, że arcybiskup mógł zostać specjalnie przygotowany na spotkanie z księdzem?

Hoffman: Nie wiem. Zawsze uważałem, że personel kurii stara się chronić arcybiskupa przed złymi wieściami.

Vandenhuvel: Co się stało, kiedy ksiądz przybył do kurii?

Hoffman: Nie dopuszczono mnie do arcybiskupa. Czekali na mnie ksiądz prałat Meaghan, ksiądz Peters, doktor Straus i pan Kennedy.

Vandenhuvel: Dla lepszego rozumienia kwestii: jaką rolę odgrywają w kurii ci panowie?

Hoffman: Ksiądz prałat Meaghan zajmował się sprawami duchowieństwa, obecnie jest biskupem pomocniczym i wikariuszem generalnym. Ksiądz Peters był adwokatem ofiar, choć nie występował pod tym tytułem w archidiecezjalnym informatorze. Pan Kennedy był i wciąż jest doradcą prawnym kurii archidiecezjalnej. Doktor Straus wykonuje badania psychiatryczne dla archidiecezji.

Vandenhuvel: Ksiądz Peters zajmuje się również prawem cywilnym, nieprawdaż?

Hoffman: Tak mi się wydaje.

Vandenhuvel: Czy wszyscy oni są dziś w sądzie?

Hoffman: Pan Kennedy, doktor Straus i ksiądz biskup Meaghan są obecni. Nie widzę księdza Petersa.

Vandenhuvel: Czy wie ksiądz, że ksiądz Peters został suspendowany z powodu ciążących na nim wiarygodnych zarzutów wykorzystywania seksualnego?

Hoffman: Czytałem o tym w gazetach.

Vandenhuvel: Wychodzi na to, że adwokat ofiar sam je molestował?

Kennedy: Sprzeciw! Wysoki sądzie, mecenas podpowiada świadkowi.

Sędzia: Podtrzymuję.

Vandenhuvel: Czy wiedział ksiądz, że doktor Straus nie posiada uprawnień do wykonywania badań psychiatrycznych i wydawania stosownych opinii?

Hoffman: Nie wiedziałem.

Vandenhuvel: Zapewne czytał ksiądz w gazetach, że jest on zwykłym lekarzem rodzinnym, nieprzygotowanym do stawiania diagnoz psychologicznych.

Hoffman: Tak jest.

Vandenhuvel: Dobrze, zatem jak wyglądało spotkanie w kurii z wymienioną wcześniej czwórką?

Hoffman: Prawie nie dali mi dojść do słowa, z miejsca zarzucając mi, że zmyśliłem całą historię. Zanim zdążyłem cokolwiek na to odpowiedzieć, oskarżyli mnie o homoseksualizm i przedstawianie zmyślonych przez siebie historii jako faktów.

Vandenhuvel: Jak długo trwało to spotkanie?

Hoffman: O wiele dłużej niż umówiony kwadrans. Chyba z półtorej godziny.

Vandenhuvel: Czy ksiądz uważa, że byli oni szczerzy w oskarżeniach, jakie przeciw księdzu wysuwali?

Kennedy: Sprzeciw!

Sędzia: Zezwalam na to pytanie.

Hoffman: Nie jestem pewny. Wydawali się szczerzy. Nie mam daru czytania w ludzkich sercach. Wydaje mi się, że chcieli chronić Kościół przed skandalem.

Vandenhuvel: Czy ksiądz jest homoseksualistą?

Hoffman: Nie, choć nie sadzę, że homoseksualizm jest grzechem. Uważam, że Kościół powinien zostawić homoseksualistów w spokoju.

Vandenhuvel: Czy miał ksiądz kiedykolwiek stosunek homoseksualny?

Hoffman: Nie.

Vandenhuvel: Co się działo później?

Hoffman: Wróciłem do Green Island, do mojej parafii, św. Teodolindy. Byłem zgnębiony i zdezorientowany. Nie mogłem pojąć, co się dzieje. Byłem sam na plebanii. Kucharka nie przygotowała mi kolacji, więc musiałem zwędzić coś do jedzenia z lodówki.

Vandenhuvel: I chyba nie spał ksiądz zbyt dobrze tamtej nocy?

Hoffman: O, nie.

Vandenhuvel: Co dalej?

Hoffman: Nazajutrz rano przybyli wielkim cadillakiem — należącym, jak mi się wydaje, do księdza prałata Meaghana — doktor Straus, ksiądz Peters i sam ksiądz prałat. Kazali mi pakować manatki, bo zabierają mnie na leczenie do Centrum Zdrowia Psychicznego św. Edwarda. To mnie wyleczy z homoseksualizmu — tak powiedzieli.

Vandenhuvel: Zgodził się ksiądz na to?

Hoffman: Nie przyszłoby mi wtedy do głowy sprzeciwiać się zwierzchnikom.

Vandenhuvel: Skierował tam księdza doktor Straus?

Hoffman: Tak jest.

Vandenhuvel: Zwykły internista bez uprawnień psychiatry wysłał księdza do domu wariatów?

Hoffman: Do centrum zdrowia psychicznego.

Vandenhuvel: Niech będzie, do centrum zdrowia psychicznego.

Hoffman: Chyba jest tam członkiem zarządu...

Sędzia: Niech pan siada, mecenasie Kennedy, wykreślam to pytanie.

Vandenhuvel: Jak długo był tam ksiądz więziony?

Sędzia: Mecenasie, proszę przeformułować pytanie, zanim nasz uczony kolega dostanie zawału.

Vandenhuvel: Dobrze, proszę sądu. Jak długo zatem ksiądz tam przebywał?

Hoffman: Pół roku.

Vandenhuvel: Czy doktor Straus rozmawiał z księdzem podczas tego... hm... leczenia?

Hoffman: Chyba ze dwa razy.

Vandenhuvel: Na czym polegało leczenie?

Hoffman: Podawano mi leki na uspokojenie i przeprowadzano testy.

Vandenhuvel: Podawano księdzu leki?

Hoffman: Nie cały czas; tylko przez dwa pierwsze miesiące kuracji.

Vandenhuvel: A jakie testy przeprowadzano?

Hoffman: Takie, które miały ustalić, czy jestem homoseksualistą, czy nie.

Vandenhuvel: Jak to wyglądało?

Hoffman: To trochę krępujące...

Sędzia: Wszyscy tu jesteśmy dorośli, panie Hoffman.

Hoffman: O to bym się nie założył...

Sędzia: Spokój! Spokój! Proszę powściągnąć swoje poczucie humoru, panie Hoffman, i odpowiedzieć na pytanie!

Hoffman: Nie wydaje mi się, żeby miał pan prawo mi to nakazać, wysoki sądzie, niemniej uczynię to. Pokazywano mi na przykład zdjęcia kobiet i mężczyzn o różnym stopniu nagości, w rozmaitych sytuacjach seksualnych, i monitorowano moje reakcje.

Vandenhuvel: I nie próbował ksiądz mówić, że to niegodny sposób traktowania kapłana?

Hoffman: To, co próbowałem mówić, nie miało znaczenia.

Vandenhuvel: A jakie były księdza reakcje?

Hoffman: Zawstydzająco wręcz heteroseksualne.

Vandenhuvel: Co mówili przeprowadzający owe testy?

Hoffman: Niewiele. Byli raczej zakłopotani i sprawiali wrażenie, jakby chcieli mnie przeprosić... Jeden z nich szepnął do drugiego, jednak na tyle głośno, że usłyszałem: „Nie obchodzi mnie, co mówi Straus. Ten biedaczyna nie jest gejem”.

Kennedy: Sprzeciw! Zasłyszane!

Sędzia: Podtrzymuję. Proszę to wykreślić z protokołu.

Vandenhuvel: Jak długo trwały te badania?

Hoffman: Około dwóch tygodni.

Vandenhuvel: A potem?

Hoffman: Nic.

Vandenhuvel: Nic? Nic ksiądz nie robił?

Hoffman: O, nie. Sprawowałem Eucharystię, namaszczałem chorych, odwiedzałem zmartwionych, codziennie głosiłem nauki za pomocą wewnętrznej telewizji, co tydzień rozmawia22 łem z rodziną, żeby ich uspokoić, czytałem książki historyczne, które przynosił na portiernię jeden z moich kolegów, i modliłem się. Było to coś na kształt długich rekolekcji.

Vandenhuvel: Nikt nie mógł księdza odwiedzać i tylko raz w tygodniu wolno było księdzu zatelefonować, czy tak?

Hoffman: Zgadza się.

Vandenhuvel: Lubi ksiądz kapłaństwo, prawda?

Hoffman: Zawsze lubiłem i zawsze będę lubił.

Vandenhuvel: I w końcu po sześciu miesiącach został ksiądz zwolniony?

Hoffman: Po sześciu miesiącach bez trzech dni. Ksiądz prałat Meaghan i ksiądz Peters odwieźli mnie do Plains City, do kurii. Powiedzieli, że zostałem wyleczony i że są dumni z moich postępów.

Vandenhuvel: Wyleczony z homoseksualizmu w ciągu pół roku?

Hoffman: Tak powiedzieli.

Vandenhuvel: Czy spotkał się ksiądz z arcybiskupem?

Hoffman: Tak. Rozmawiałem z nim przez pół godziny. Był czarujący jak zawsze i — jak na zawsze już pewnie zostanie — niewyraźny. Pochwalił mnie za cierpliwość i cnotę, za siłę woli i przykładną służbę duszpasterską pacjentom centrum św. Edwarda.

Vandenhuvel: I co dalej?

Hoffman: Arcybiskup stwierdził, że nie wydaje mu się, by zwykła posługa w parafii naprawdę mi się podobała, więc on wyśle mnie na studia podyplomowe — jakiekolwiek i gdziekolwiek sobie wybiorę. Odpowiedziałem, że praca w parafii bardzo mi się podoba, ale jeżeli takie jest jego życzenie, chciałbym studiować dzieje imigracji na uniwersytecie w Chicago. On na to, że świetnie: archidiecezja opłaci moje studia i utrzymanie. Dziękując, powiedziałem, że mogę tam dostać etat i mieszkać w którejś z pobliskich parafii, nie narażając rodzimej archidiecezji na wydatki. Wydawało mi się, że arcybiskup odczuł ulgę, kiedy opuszczałem jego gabinet.

Vandenhuvel: Ucieszył się, że się księdza pozbył?

Kennedy: Sprzeciw! Domysły! Nieistotne!

Sędzia: Och, dobrze, Joe, podtrzymam go.

Vandenhuvel: Zapytam więc inaczej: czy poczuł się ksiądz wykurzony z parafii i miasta przez swój Kościół?

Hoffman: Z początku cieszyłem się, że ucieknę od całego tego zamieszania, całej tej głupoty, całej nieuczciwości...

Kennedy: Sprzeciw!

Sędzia: W sprawie takiej jak ta, Joe, odczucia świadka nie są nieistotne; proszę kontynuować.

Vandenhuvel: Całej korupcji?

Hoffman: Omal tak nie powiedziałem, ale w porę ugryzłem się w język.

Vandenhuvel: I co dalej?

Hoffman: Odzyskawszy pewność siebie, zrozumiałem, co mi zrobili. Wpadłem we wściekłość, a potem się uspokoiłem i zabrałem za pracę naukową.

Vandenhuvel: A jednak ksiądz wrócił.

Hoffman: Plains City to mój dom.

Vandenhuvel: To wszystko, proszę księdza.

Sędzia: Teraz zamierzam ogłosić przerwę. W poniedziałek rano oddam księdza w ręce pana Kennedy'ego. Przed przerwą jeszcze chciałbym zadać księdzu jedno pytanie: dlaczego u diabła, po tym wszystkim, co rzekomo wyrządził księdzu Kościół, archidiecezja i arcybiskup, pozostał ksiądz w stanie duchownym? Z dyplomem tak świetnego uniwersytetu mógł ksiądz znaleźć lepszą pracę, ożenić się i wieść szczęśliwsze życie.

Hoffman: Jestem nadwołżańskim Niemcem, wysoki sądzie.

Sędzia: I co z tego?

Hoffman: Pamięta wysoki sąd, co mówią o nas, ruskich Niemcach? Że łączymy w sobie najgorsze cechy obu tych kultur?

Sędzia: Uparci jak Niemcy i szaleni jak Rosjanie.

Hoffman: Lubię być księdzem. Lubię być Niemcem znad Wołgi. Lubię Plains City. Nikt mi żadnej z tych rzeczy nie odbierze.

opr. aw/aw



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama