Powieść, która burzy schematy myślenia na temat działania szatana - fragmenty
ISBN: 978-83-7505-263-3
wyd.: WAM 2009
Spis treści | |
Nota do Czytelnika | 5 |
Preludium | |
Polowanie | 6 |
Rozdział pierwszy | |
Lepiej być nie może? | 7 |
Rozdział drugi | |
Głosy | 15 |
Rozdział trzeci | |
Ciemność, księga, plama | 24 |
Rozdział czwarty | |
Zatrzaśnięte drzwi | 31 |
Rozdział piąty | |
Dwa światy | 37 |
Rozdział szósty | |
Starcie | 43 |
Rozdział siódmy | |
Kontrakt | 50 |
Rozdział ósmy | |
Świat Fletchera | 58 |
Rozdział dziewiąty | |
Mecz i książka | 66 |
Rozdział dziesiąty | |
Niewielki wybór | 73 |
Rozdział jedenasty | |
Rozmowa przy kawie | 79 |
Rozdział dwunasty | |
Falsyfikat | 90 |
Rozdział trzynasty | |
Wiadomość | 98 |
Rozdział czternasty | |
Czy to nie wszystko jedno? | 102 |
Rozdział piętnasty | |
Co by to miało znaczyć? | 109 |
Rozdział szesnasty | |
Plama błękitu | 112 |
Rozdział siedemnasty | |
Wizyta | 115 |
Rozdział osiemnasty | |
Legion | 122 |
Rozdział dziewiętnasty | |
Pierwszy raz | 128 |
Rozdział dwudziesty | |
Co się dzieje z tatą? | 130 |
Rozdział dwudziesty pierwszy | |
Pierwszy kontakt | 136 |
Rozdział dwudziesty drugi | |
Wewnętrzna wojna | 143 |
Rozdział dwudziesty trzeci | |
Zaproszenie | 151 |
Rozdział dwudziesty czwarty | |
Księgarnia | 158 |
Rozdział dwudziesty piąty | |
Zła wiadomość | 166 |
Rozdział dwudziesty szósty | |
Pewnie byśmy o tym wiedzieli | 172 |
Rozdział dwudziesty siódmy | |
Niespodzianka | 177 |
Rozdział dwudziesty ósmy | |
Badanie | 184 |
Rozdział dwudziesty dziewiąty | |
Alternatywa | 192 |
Rozdział trzydziesty | |
Mama | 195 |
Rozdział trzydziesty pierwszy | |
Tata | 201 |
Rozdział trzydziesty drugi | |
Wynoś się | 211 |
Rozdział trzydziesty trzeci | |
Rozmowa | 217 |
Rozdział trzydziesty czwarty | |
Potrzeba pomocy | 222 |
Rozdział trzydziesty piąty | |
Wycieczka | 233 |
Rozdział trzydziesty szósty | |
Zabiją mnie | 237 |
Rozdział trzydziesty siódmy | |
Inaczej | 245 |
Rozdział trzydziesty ósmy | |
Ostateczna odpowiedź | 251 |
Rozdział trzydziesty dziewiąty | |
Mój posłaniec | 254 |
Jordan Fletcher wyprężył nagi tors, wyciągając się wygodnie na leżaku. Z nasłonecznionego tarasu swojego nowego domu w Sunriver spoglądał na piękną panoramę pustynnego płaskowyżu centralnego Oregonu. Zawsze marzył o jakimś wyjątkowym miejscu dla siebie. Teraz jego marzenie wreszcie się spełniło i nic nie mogło tego zmienić.
Żona Jordana, Diane, przewracała kolejne kartki jakiejś powieści, siedząc dwa metry dalej, chociaż równie dobrze mogłyby to być dwa kilometry. Zamieszkiwali dwa różne światy. Jordan wolał nie wdawać się z nią w konwersacje, które kończyły się zwykle litanią kierowanych pod jego adresem żalów i oczekiwań. „Kosztowna w utrzymaniu” — przemknęło mu przez myśl. Wciągnął w nozdrza świeży zapach sosny, wpatrując się w górskie szczyty, zarysowane na tle ogromnego błękitnego nieba.
„Ale do tego miejsca nie może mieć zastrzeżeń”. — Idę do sklepu — głos, który rozległ się za jego plecami, zaskoczył go. Jillian? To nie był głos małej dziewczynki, być może dlatego, że jego rudowłosa córka była już siedemnastolatką. — Okay — rzuciła nieobecna Diane, nie odrywając oczu od powieści opisującej życie znacznie ciekawsze niż jej własne. Jordan spojrzał z dezaprobatą na skąpy strój córki. Zaczął mruczeć pod nosem coś o nierozmawianiu z obcymi chłopakami, ale Jillian już nie było. Od jakiegoś czasu zauważał, że córka znika, zanim on zdąży się odezwać. Przestała pytać ich, rodziców, o pozwolenie, bez względu na to, co zamierzała robić. W pięćdziesięciu przypadkach na sto nie wiedzieli, gdzie przebywa.
Spojrzał w kierunku czternastoletniego Daniela. Ta jego czarna wymodelowana grzywka kontrastowała z bladą cerą. Chłopiec, jak zawsze ze słuchawkami na uszach, siedział naburmuszony pod pustynną sosną, jego najlepszy przyjaciel nie mógł dzisiaj przyjść i Daniel zmuszony był spędzać czas z rodzicami. Miał na sobie swój niezniszczalny T-shirt z wizerunkiem jakiegoś wokalisty rockowego oraz hasłem „Hail Satan” wypisanym literami ociekającymi krwią. Pochylał się nad czasopismem, którego Jordan nie potrafił rozpoznać. Prawdopodobnie o komputerach, wampirach lub czymś takim.
Jordan stał teraz na skraju tarasu, nerwowo gładząc dłonią wypolerowaną powierzchnię barierki. Spojrzał w kierunku kortów tenisowych, gdzie majaczyła jakaś postać ćwicząca serwis. Wytężył wzrok, starając się dostrzec, czy serwujący dałby radę go pokonać. W końcu odwrócił się i zaczął przyglądać się fasadzie domu, symbolu jego ostatnich sukcesów i szczęścia.
Widok rolet wyprowadził go z równowagi.
„Kretyni” — pomyślał.
Ekipa budowlana zainstalowała niewłaściwe rolety. Zostawił im wiadomość z wytycznymi, ale bez widocznego efektu. Nie puści im tego płazem. W każdym razie miejsce było piękne.
„Niech no tylko przyjedzie tu Hal. Jego górska dacza wygląda przy tym jak bungalow. A ten nadmorski domek Matta?
Nie ma porównania. Kupię grilla i zaproszę ich na piątek wieczór. Kilka zgrzewek schłodzonego piwa. Będzie idealnie”.
Spojrzał tam, gdzie jeszcze przed chwilą siedział Daniel. „Czternaście lat. W tym wieku nie potrzebuje się już niańki”.
Wszedł do środka. W jadalni, na dębowym, pokrytym politurą stole, leżała jego aktówka. Wyjął z niej aktualne zestawienie miesięcznych wyników sprzedaży. Zapoznał się już z nimi wcześniej, ale chciał przejrzeć je raz jeszcze. Wrócił na taras i znowu wyciągnął się na leżaku, sącząc lemoniadę. Tak, nie mogło być inaczej. Przebił ich wszystkich. Znowu był na szczycie.
„Mogę — cieszył się myślą — pożyczyć jeszcze trochę i kupić tę łódź do nart wodnych. Stać mnie”.
Czuł się wspaniale.
„Co za uczucie. Wszystko układa się znakomicie. Lepiej być nie może”.
Do nowo przydzielonego mi podkomendnego, Squaltainta. Zdecydowałem się napisać do was pomimo opinii mojego asystenta, Obsmuta, który odradza tego rodzaju praktyki jako zbyt ryzykowne.
Jak już wiecie, w przydzielonym wam sektorze działań geopolitycznych doszło do poważnych przetasowań w strukturze zarządzania, będących konsekwencją usunięcia ze stanowiska Ashtara, który okazał się nielojalny wobec Lorda Belzebuba. Jego obowiązki powierzono mnie. W związku z tym zarówno wy, jak i cały kierowany przez was zespół sześciu kusicieli podlegacie teraz mojemu zwierzchnictwu. Dotyczy to również wyznaczonych wam aktualnie zadań, łącznie ze sprawą tego robaka Jordana Fletchera.
Wielopoziomowa struktura działu marketingu naszego królestwa czyni was moimi podwładnymi. Wasze sukcesy staną się moimi zasługami. Będę jednak odpowiadał również za wasze porażki. Dołóżcie zatem wszelkich starań, aby realizowane przez was działania przynosiły pożądany efekt. Wasz sukces leży w moim interesie, dlatego będę wam doradzał i monitorował wasze poczynania. Pomogę wam osaczyć i zniszczyć Fletchera. Wszyscy więc będziemy się cieszyć udziałem w zwycięstwie.
Jestem mistrzem strategii i taktyki. W moich listach będę was uczył subtelnej sztuki podstępu. Zaczniemy od Podstawowego Treningu Foulgrina, znanego również jako „Kuszenie 101”.
Te w połowie duchowe, w połowie zwierzęce hybrydy zamieszkujące tę planetę, naszą planetę, stanowią niewyczerpane źródło fascynacji i frustracji. Oślizgłe pierwotniaki, bezkształtne torby mięsa, napęczniałe worki pomyj i wszelkiego plugastwa. Będąc stworzeniami niższej kategorii od bytów duchowych, powinny nam służyć — Wróg tymczasem chciał uczynić nas ich sługami!
W swoich kontaktach z Fletcherem lub kimkolwiek z nich pamiętajcie, że w gruncie rzeczy są tylko surowcem, którym możemy posłużyć się przeciwko Niemu lub który On może wykorzystać przeciw nam. Mogą stać się bronią w naszej świętej wojnie z Niebem — tą zaborczą fortecą, którą nazywają Charis.
Nigdy nie zapominajmy, dlaczego wyrzekliśmy się swojego obywatelstwa — by ustanowić nowe i potężniejsze królestwo Erebu. Piekło jest zaledwie śmietniskiem tego potężnego imperium, gettem dla ludzkich niewolników. (Wróg twierdzi, że pewnego dnia dołączymy tam do nich... Hmm... Nie sądzę. Gdyby okazało się to jednak prawdą, dołóżmy starań, by wyrządzić do tego czasu jak najwięcej szkód). Nasze królestwo rozrasta się zatem z każdym dniem, budowane z cegieł i cementu pozyskiwanych z kości i krwi tych, których Wróg stworzył na swój obraz i podobieństwo i w których znalazł swoje upodobanie. Należy do nich także ten wasz karaluch, Fletcher.
Musicie zdawać sobie sprawę, Squaltaint, z całościowego obrazu sytuacji: te worki szlamu znalazły się w krzyżowym ogniu pomiędzy siłami Erebu oraz Charis. Skiathorus, nazywany przez nich ziemią — owa ropiejąca rana, rakowata narośl na ciele kosmosu — stał się polem bitwy pomiędzy dwoma rywalizującymi królestwami, toczącymi walkę o prawo do panowania nad tymi nieudanymi stworzeniami. Najzabawniejsze jest to, że większość z nich nie zdaje sobie sprawy z tego, że toczy się wojna. Jak mogą się do niej przygotować, gdy nie wiedzą nawet, że już się rozpoczęła? Jak mieliby zwyciężać w bitwach, do których nie są przygotowani? Właśnie. Oto pierwsza zasada Foulgrina: „Utrzymywać ich w nieświadomości”.
Główne zagadnienie brzmi bowiem zawsze następująco: jak zemścić się na Wrogu? To On pozbawił nas prawowitej siedziby. On, który zamiast nas wybrał te worki błota. On zmusił nas do powołania rządu na wygnaniu, spychając do podziemia królestwa ducha, gdzie nie ma miejsca, które moglibyśmy objąć w posiadanie i gdzie czekamy na pomyślne zakończenie procesu kolonizacji Skiathorusu.
W jaki sposób można zadać ból Stworzycielowi, który na pierwszy rzut oka wydaje się poza naszym zasięgiem? Mądrej głowie dość dwie słowie. Pamiętasz? Cieśla odsłonił się, mówiąc do tego wrednego Pawła: „Dlaczego Mnie prześladujesz?”. No, a kogo ten prześladował? Chrześcijan.
I mamy odpowiedź. Tak prostą, że aż elegancką: prześladować ich to tyle, co prześladować Jego samego. Uderzając w nich — a także we wszystkie te słabe i kruche istoty stworzone na Jego obraz i podobieństwo — symbolicznie niszczymy Wroga, niszcząc Jego obraz. A co więcej, w ten sposób naprawdę udaje się nam Go zranić.
Samo to robactwo, które nazywają ludźmi, nie ma dla nas żadnego znaczenia. Ponieważ jednak Wróg dostrzega w nich wartość, stają się dla nas ogromnie użyteczni. Jak łatwiej moglibyśmy dosięgnąć Boskiego Rodzica, niż porywając Jego dzieci, poddając je praniu mózgu i torturując? Brzmi cudownie, nieprawdaż? Planując spisek przeciwko Fletcherowi, nigdy nie traćcie z oczu pełnego obrazu, Squaltaint.
Jak zapewne wiecie, znany jestem w całym Erebie jako agent cieszący się uznaniem samego Belzebuba. W rzeczy samej, mam od czasu do czasu okazję towarzyszyć Mistrzowi w podróżach służbowych jako Jego zaufany. Moje mądre rady i konsultacje, udzielane pracownikom terenowym, stały się wręcz legendarne. Przekonacie się, że jestem znacznie skuteczniejszy niż Ashtar.
Uważajcie się więc za szczęściarza, mogąc korzystać z moich wskazówek. Musicie wiedzieć, że wielu oddałoby swoją prawą rękę, aby dostąpić takiego przywileju. Pamiętajcie także, iż wielu... straciło ją, zawodząc mnie.
Pomimo obiekcji Obsmuta uważam, iż kontakt listowny z moimi podwładnymi ma wiele zalet w porównaniu ze standardową komunikacją. Przekaz ustny zatraca coś ze swojej witalności i nigdy nie możemy być pewni gońca, który przynosi wiadomość. (Wróg posiada niesprawiedliwą zdolność przebywania w kilku miejscach jednocześnie, my — nie).
Leży przede mną wasze resume, Squaltaint. Wynika z niego, iż wasze dokonania w ciągu ostatnich siedmiu wieków są raczej dość skromne. Spośród przydzielonych wam trzydziestu ośmiu robaków co najmniej sześcioro zostało chrześcijanami, a tylko troje z nich udało wam się odwieść od przejścia na stronę Wroga.
Moje standardy — dobrze to zapamiętajcie — są wyższe niż Ashtara, a tolerancja na fuszerkę mniejsza. W waszym najlepiej pojętym interesie, Squaltaint, jest dołożyć wszelkich starań, żebym był z was zadowolony, i radzę potraktować moje słowa serio. Naśladujcie mnie i uczcie się, albo wylądujecie na tacy i zostaniecie pożarci.
Naukowiec musi poznać swoje szczury laboratoryjne, zanim uczyni z nich użytek. Pod moim uważnym okiem zaczniecie rozumieć swoją ofiarę. Będziecie uczyć się ją osaczać, rozwijając w sobie nieomylny instynkt drapieżnika. Przekażecie mi więc natychmiast szczegółowy raport na temat Jordana Fletchera. Na jego podstawie w swoim następnym liście udzielę wam wskazówek w oparciu o wyznawaną przeze mnie strategię pracy zespołowej. Musicie wiedzieć, że w każdej chwili mogę złożyć wam wizytę w terenie. Niezapowiedzianą.
Na początek jednak zapoznajcie się z Zasadami Skutecznego Ataku Foulgrina:
1. Nigdy nie trać z pola widzenia swojego celu („zniewolenie Fletchera”).
2. Znajdź odpowiednią przynętę, dostosowaną do ofiary. Upewnij się, że haczyk został dobrze ukryty.
3. Zastaw tyle sideł, ile tylko możesz. Może się zdarzyć, iż ominie jedne, ale wpadnie w drugie, albo też życie upływać mu będzie na wędrówce od jednych do drugich.
4. Składaj mu obietnice i od czasu do czasu spełnij którąś z nich, aby nie zaczął czegoś podejrzewać.
5. Kuś swoją ofiarę tym, czego pragnie najbardziej, ale dawaj mu tylko to, co chcesz, aby dostał. Omamiaj go, rozpieszczaj i zapewniaj, że wszystko będzie dobrze, nawet wówczas, gdy tuczysz go tylko na ofiarę, która ma zostać złożona na ołtarzu Lorda Szatana.
Aha, jeżeli nie są wam znane kampanie, które odbyłem, i otrzymane z tego tytułu honory, proponuję przejrzeć dołączone do listu sześćdziesięciostronicowe cv. Jest ono zapisem moich osiągnięć z okresu minionych tysiącleci. Załączam także Sześćdziesiąt sześć zasad skutecznego kuszenia Foulgrina, które już uznano za bestseller. Przeczytajcie, doceńcie wielkość i stosujcie w praktyce.
I jeszcze jedno: istnieje wiele powodów, dla których warto słuchać moich rozkazów. Jednym z nich jest nasze wspólne zaangażowanie na rzecz skutecznej zemsty na Wrogu oraz nienawiść do tych Jego robaków. Drugi to kara, która was spotka, jeżeli mnie zawiedziecie. Będę cieszył się z waszych sukcesów, lecz ćwiczył surowo za uchybienia. Miłosierdzie to słabość Wroga, ale nie moja. Łączy nas jedyny rodzaj sojuszu, który istnieje w Erebie — koalicja wspólnoty interesów. Dzięki niej nasza ojczyzna opiera się podziałom. Z tych właśnie powodów musicie osaczyć i zniszczyć Fletchera.
Zwracając się do was, będę tłumaczył, wyjaśniał i oświecał. Zwracając się do tych robaków, będę skrywał, zaciemniał i zagłuszał. Wobec mnie musicie być szczerzy, wobec nich — wręcz przeciwnie. Nigdy na odwrót. Z niecierpliwością oczekuję zatem waszego pierwszego raportu.
Pamiętajcie, Squaltaint, robactwo usunęło już ze swego języka pojęcie demonów, nie znaczy to jednak, że pozbyli się nas ze swojego życia.
Zawsze najlepiej pracuje się nam w ciemności.
Wasz niekwestionowany hegemon
Lord Foulgrin
opr. aw/aw