Fragmenty powieści "Ewangelia spisana przez szewca", w której wymyślone wątki i osoby umieszczone zostały w historycznym kontekście, jakim jest życie Jezusa
ISBN: 978-93-7505-498-9
wyd.: WAM 2010
Natura ludzka wyczekuje zbawienia, a ja przemówię do ludzi nie tylko słowami, ale także czynami.
Dzisiaj nad Jordanem zobaczyłem charyzmatycznego człowieka, który — jak mi powiedziano — ma na imię Jezus. Mieszkam i prowadzę warsztat w mieście Kafarnaum, lecz teraz przez tydzień przebywałem w Jerozolimie, gdzie załatwiałem swoje sprawy i odwiedzałem przyjaciół. Chodząc tu i tam po mieście, miałem okazję usłyszeć wiele opowieści o Janie Chrzcicielu. Znajomi, którzy udali się nad rzekę, aby go zobaczyć, wracali i opowiadali o tym, jak nauczał. Nie szczędził ludziom wy22 rzutów: „Nikt z was nie prowadzi życia, jakiego oczekiwałby od was Bóg. Teraz nadszedł czas, aby uporządkować swe życie, w przeciwnym razie...”. To „w przeciwnym razie...” nie było do końca jasne, ale wiedzieliśmy, że nie oznacza to nic dobrego: Bóg podniósł już swą rękę.
Tego dnia, gdy religijni przywódcy pojawili się nad Jordanem, Jan był szczególnie porywający. Na nich właśnie skoncentrował swą uwagę i ostro ich zrugał. Nie wiadomo dlaczego, lecz przychodzili oni słuchać Jana o wiele częściej, niż można by się tego po nich spodziewać. Domyślam się, że ci z nich, którzy pojawiali się po raz pierwszy, przychodzili z ciekawości, chcieli wiedzieć, co Jan robi i posłuchać, jak przemawia. Sytuacja polityczna w Palestynie była delikatna. Przywódcy religijni nauczyli się, w jaki sposób chronić niektóre z przywilejów, którymi cieszyliśmy się pod rządami Rzymian. Umowa zobowiązywała ich do tego, aby nigdy ani sami nie wszczynali zamieszek politycznych, ani nie pozwalali tego robić innym. Jeśli zatem coś lub ktoś byłby powodem problemów, sytuację taką należało wnikliwie przebadać. A jeśli nie, to przynajmniej trzeba było bacznie obserwować bieg wydarzeń.
Podejrzewam, że pierwsi z przywódców, którzy pojawili się nad Jordanem, aby posłuchać Jana, chcieli ukryć się gdzieś w tłumie. Na ich nieszczęście, jak mi opowiadano, ludzie wcale nie zebrali się tak licznie, jak to przedstawiano, i tak naprawdę nie było gdzie się schować. Nie byli na tyle zmyślni, aby iść tam w przebraniu. To oczywiste, że nie spodziewali się, iż skupią na sobie uwagę Jana. Prawdopodobnie chcieli podkopać jego autorytet, przeciwstawiając proste przesłanie Jana ich gruntownej znajomości Prawa.
W każdym razie Jan zauważył ich już za pierwszym razem i teraz zawsze, ilekroć któryś z nich się pojawiał, wskazywał na nich palcem. Ku radości wielu, którzy byli tego świadkami, Jan mówił im, że są draniami. W jego słowach bez wątpienia wiele było prawdy, kiedy ludzi tych nazywał hipokrytami, wkładającymi na innych ciężary, których sami nie chcą nawet ruszyć. Niektórzy z nas zdawali sobie sprawę, co ci ludzie myślą na nasz temat, i to obojętne, czy mówili o tym głośno, czy nie. Jan zaś — choć nie rościł sobie prawa do osądzania świętości innych — twierdził, że są oni gorsi od wszystkich grzeszników, ponieważ wydaje się im, że chwycili Pana Boga za nogi i wszystkim dokoła pokazują, jak są sprawiedliwi.
Kiedy nad Jordanem nie pojawił się żaden z przywódców religijnych — zresztą nie może dziwić, że od tego czasu nie pojawiali się zbyt często — Chrzciciel zwracał się do zwykłych ludzi, zarzucając im, że są oszustami, kłamcami, cudzołożnikami i tak dalej, no i straszył ich piekielnym ogniem. Mówił, że przed gniewem Bożym można uciec tylko dzięki radykalnemu nawróceniu, gdy wrócą do Boga i zawrócą ze złych dróg, po których kroczą. Na dowód nawrócenia serca powinni wejść w wody Jordanu, gdzie Jan ich ochrzci, w symboliczny sposób obmywając ich z brudu grzechów. Poszedłem nad Jordan dwukrotnie, kiedy byłem w Jerozolimie. Za pierwszym razem słuchałem zauroczony i sam zszedłem w dół i dałem się ochrzcić. Wydawało mi się czymś zupełnie niemożliwym, aby nie dać się porwać urokowi chwili i nie zafascynować się entuzjazmem tego człowieka. Po raz drugi byłem nad rzeką dzisiaj — stałem w tłumie i słuchałem.
To właśnie wtedy pojawił się tam Jezus. Jan nie zauważył go, a może i nie rozpoznał, aż do momentu, gdy Jezus zszedł w wody Jordanu, aby przyjąć chrzest. Jan żachnął się. Wyglądał na strapionego i nagle zaniemówił. Była to tak zupełna zmiana nastroju, że wszyscy w tłumie zorientowali się, iż wydarzyło się coś niezwykłego.
Jan powiedział coś Jezusowi, coś w tym rodzaju, że nie byłoby rzeczą właściwą, gdyby on miał go ochrzcić. „To raczej ja powinienem przyjąć chrzest od ciebie” — zapamiętałem takie słowa. Jednak Jezus upierał się, aby Jan mu nie odmawiał. „Natura ludzka wyczekuje zbawienia, a ja przemówię do ludzi nie tylko słowami, ale także czynami” — powiedział. Jan poddał się, kiedy jednak to robił, wydawało się, że się czuje nieswojo. Nie jestem pewien, co wydarzyło się później.
Niektórzy stojący bliżej mówili mi, że usłyszeli głos, który dochodził nie wiadomo skąd. Mnie się wydawało, że usłyszałem odgłos jakby uderzenia pioruna, ale jak pamiętam, na niebie nie było ani jednej chmurki. Potem zapanowała cisza. Nie wiem, kiedy Jezus odszedł stamtąd, a ja dopiero potem dowiedziałem się, kim on jest. Po tym, gdy Jan ochrzcił Jezusa, prorok stał w wodzie bez czucia, milczący i roztrzęsiony, ludzie zaś odchodzili, każdy w swoją stronę. Stał tak nawet wtedy, kiedy i ja opuszczałem to miejsce.
opr. aw/aw
wam_2010_ew_szewca_00_100423.html