Piorun i deszcz. Dozdział drugi

Współczesna wersja westernu, w którym wiara, nadzieja i miłość wygrywają, a tytułowy piorun i deszcz są zapowiedzią słońca na bezchmurnym niebie.

Piorun i deszcz. Dozdział drugi

Charles Martin

tłumacz: Katarzyna Wydra

PIORUN I DESZCZ

ISBN: 978-83-7767-875-6
wyd.: Wydawnictwo WAM 2013

Nowa powieść autora "Kiedy płaczą świerszcze" i "Gdzie rzeka kończy swój bieg".
Tyler Steel w wyniku odniesionych obrażeń przeszedł na wcześniejszą emeryturę. Mieszka z synem, Brodie'm, i zajmuje się hodowlą bydła. Jego żona przebywa na odwyku w zamkniętym ośrodku. Uzależniona od narkotyków i hazardu Andie wpędziła męża w poważne tarapaty. I teraz nie chce rozwodu. Ale, gdy Tyler pewnej nocy wpada na nieoznakowany samochód, i spotyka przerażoną Samantę i jej córkę Hope, wie, że problemy z którymi on się boryka, nie są jeszcze najstraszniejszymi. Wychowany w etosie Rangera Tyler stanie wkrótce przed poważnymi wyborami życiowymi i będzie musiał zmierzyć się z najważniejszymi pytaniami dotyczącymi odpowiedzialności za miłość, istotę zła i moc przebaczenia. Powieść Charlesa Martina to współczesna wersja westernu, w którym wiara, nadzieja i miłość wygrywają, a tytułowy piorun i deszcz są zapowiedzią słońca na bezchmurnym niebie.


Prolog / Rozdział 2

Rozdział 2

Jechałem drogą I-10. We wstecznym lusterku samochodu zostawiłem Luizjanę. Przed maską rozciągał się Teksas. Znów padało. Wycieraczki odgarniały z szyby krople wielkości owoców winogron. Na desce rozdzielczej leżała pożółkła teczka z dokumentami. Na wierzchu miała plamę po kawie. Myślałem o wadze papierów, które się w niej kryły. Niosły ze sobą coś nieodwracalnego. Dwa podpisy...Niemal słyszałem głos: „Proszę podpisać tutaj”. Odsunąłem teczkę na bok, w stronę drzwi pasażera, ale niewiele to pomogło. Nadal przyciągała moją uwagę.

Zwolniłem, spojrzałem w lusterka, by zobaczyć, czy odbijają się w nich światła innych aut, i brudnym podkoszulkiem wytarłem mgiełkę na wewnętrznej stronie szyby. Jechałem teraz w ślimaczym tempie, niemal stałem w miejscu. Widoczność była prawie zerowa. Na siedzeniu obok mnie leżały zwiędłe kwiaty. Nie wręczyłem ich Andie.

Myśli miałem rozbiegane. Spoglądało na mnie polaroidowe zdjęcie przyklejone obok wskaźnika paliwa. Kiedy bak był pełny, strzałka wskazywała na umorusaną lodami twarz Brodiego. Chłopiec siedział na moich ramionach, na głowie miał mój kapelusz, unosił ręce. Błądziłem gdzieś myślami — połowa mnie była skupiona na prowadzeniu auta, a połowa stała w drzwiach domu i starała się odpowiedzieć na pytanie syna. Mój stan tylko częściowo wyjaśniał, dlaczego nagle uderzyłem w samochód przede mną. Druga część wytłumaczenia była bardziej prozaiczna — zaparkowano go na środku drogi. Włączyłem światła awaryjne, zjechałem na pobocze, włołożyłem płaszcz oraz kapelusz i podszedłem do nieznajomego pojazdu. Był to duży krążownik szos, model z lat siedemdziesiątych, z karoserią wyposażoną w drewniane elementy, które w większości już poodpadały. Wysiadła z niego kobieta — młoda, może trzydziestokilkuletnia. Była przemoknięta. Z tylnego siedzenia dobiegł mnie stłumiony, suchy kaszel.

Kobieta była zmęczona, wyglądała marnie. Była średniego wzrostu, metr sześćdziesiąt albo coś koło tego, chuda, włosy miała jasnobrązowe lub nawet ciemnoblond. Nosiła wypłowiały podkoszulek i okulary. Na ramiona zarzuciła brudny ręcznik. Odgarnęła z oczu mokre włosy. Krople deszczu spływały jej po twarzy. Jedno szkło jej okularów było zamglone, a deszcz sprawiał, że oprawki co chwila ześlizgiwały się jej z nosa. Jedna z nasadek była popsuta i okulary się przekrzywiły. Nieznajoma poprawiła je palcem. Nie wyglądała na zadowoloną ze spotkania.

— Dlaczego u licha nie uważa pan, jak jedzie? — mówiąc, przeciągała sylaby.
Odwróciłem się. Z oddali zbliżały się dwa światełka. Znacznie szybciej, niżbym sobie życzył. Postanowiłem zmienić temat w myśl zasady, że czasami to najlepszy sposób, by kogoś ułagodzić.
— Pani auto nie może odpalić?
Na tylnym siedzeniu znów rozległ się kaszel. Oczy kobiety zwęziły się do wielkości szparek.
— A myśli pan, że inaczej bym tu stała? — nie pochodziła z Teksasu. Jej akcent wskazywał bardziej na Alabamę albo Georgię.
— Niech pani siada i kieruje, ja popcham.
Zagryzła usta. Konfrontacja ze mną nie przebiegała tak, jak zaplanowała. Spojrzałem na zbliżające się światła. Kobieta wskoczyła do auta, a ja pochyliłem się nad tylnym zderzakiem i zacząłem spychać samochód w stronę pobocza. Po chwili minęła nas ciężarówka. Podszedłem do okna.
— Proszę spróbować odpalić, posłucham silnika. Deszcz nadal bębnił o powierzchnię drogi. Kobieta przekręciła kluczyk, silnik zaczął rzęzić, ale nie zaskoczył.
Dotknęła dłonią twarzy, zamknęła drzwi i zaczęła zasuwać szybę.
— Dziękuję za pomoc — odezwała się zza szyby. Usiłowała się uśmiechnąć. — Służba drogowa niedługo nadjedzie. Umiem „czytać” ludzi. Dzięki temu wciąż żyję. Zapukałem w okno.
— Jest pani pewna, że przyczyną nie jest brak paliwa? Odsunęła szybę i postukała w tablicę rozdzielczą, pokazując wskaźniki.
— Licznik jest popsuty, nie wskazuje dobrze.
— Kiedy ostatnio pani tankowała?
Milczała przez chwilę, wpatrując się przed siebie. Pod oczami miała cienie. Wyprostowała się i skrzyżowała ramiona.
— Jakiś czas temu.
Wyciągnąłem zmojego samochodu kanister izacząłem lać paliwo do jej baku. Wtrakcie tej czynności mogłem przyjrzeć się osobie na tylnym siedzeniu. Była to mała dziewczynka otulona kocem. Oczy miała szeroko otwarte, a kolana dociśnięte do piersi. Jej twarz była blada, a oddech płytki. Kiedy benzyna lała się do środka, ja nasłuchiwałem. Gwałtownymi, urywanymi falami odzywał się kaszel. Niekiedy był głośny i głęboki, czasami krótki i płytki. Dochodził jakby z głębi płuc. Nie znam się na kaszlu, ale tutaj ewidentnie potrzebny był lekarz. Zakręciłem kurek i postukałem w dach.
— W porządku, niech teraz pani spróbuje.
Parokrotnie usiłowała odpalić silnik.
— Proszę dodać gazu.
Kobieta postąpiła zgodnie z moją wskazówką, silnik zawarczał, gaźnik strzelił i maszyna wróciła do życia, posyłając kłęby białego dymu z rury wydechowej. Silnik charczał, obroty wymagały regulacji. Zastukałem w przednią klapę i próbując przekrzyczeć deszcz, poprosiłem nieznajomą, by ją otworzyła. Zrobiła to, a ja uniosłem maskę. Poświeciłem sobie latarką. Z silnika ciekł olej, ponadto jedno z mocowań było urwane i obrotom towarzyszył stukot.
— Ma pani popsuty rozrząd.
— Może pan sobie mówić dalej — dobiegło mnie mruczenie ze środka.
Drzwi się otworzyły, kobieta owinięta w mokry ręcznik stanęła obok mnie i skrzyżowała ramiona.
— Czy naprawa dużo kosztuje?
Po plecach ściekała mi woda. Z tylnego siedzenia ponownie rozległ się kaszel dziewczynki. Pochyliłem się i przekręciłem kopułkę rozdzielacza zapłonu. Warkot silnika stał się bardziej jednostajny, ale niewiele to pomogło. Zamknąłem maskę i przytrzymałem drzwi, gdy kobieta z powrotem zajmowała miejsce w samochodzie. Na wycieraczce przed siedzeniem pasażera leżało puste opakowanie po oleju. Wskazówka miernika paliwa pokazywała literę E — pusty.
Kobieta znów zasunęła szybę.
— Traci pani dużo oleju. Silnik jest dziurawy jak szwajcarski ser. Może go pani zatrzeć — powiedziałem, próbując przekrzyczeć deszcz.
— Można to naprawić?
— Tak, ale... — spojrzałem na auto. — Nie jestem pewien, czy samochód jest wart ceny, jaką zapłaci pani za którąkolwiek z części potrzebnych do naprawy silnika.
Kobieta wyglądała na zagubioną i zdenerwowaną. Oglądała się za siebie i pocierała dłonie. Dziecko na tylnym siedzeniu narzuciło koc na głowę, usiadło po turecku izajęło się pisaniem czegoś w notesie. Stronice zeszyciku były szczelnie wypełnione słowami. Dziewczynka raz uniosła wzrok i spojrzała na mnie, nie porzucając pisania.
Kobieta odgarnęła włosy. Rozpięła małą torebkę i wyjęła stamtąd portfel. W kącikach oczu miała kurze łapki.
— Ile jestem panu winna? — zapytała.
Wziąłem pod uwagę jej zmartwienia: popsutą karoserię, wskaźnik paliwa, pusty bak, kaszlące dziecko, łyse opony, dym wydostający się z rury wydechowej, smród spalonego oleju, i bez wahania odparłem:
— Nic.
Odetchnęła.
— Przykro mi z powodu pana furgonetki. Czy została bardzo uszkodzona?
Prowadziłem jednotonowego dodge'a rama 3500 z napędem na cztery koła, zsilnikiem turbo diesel. Kiedyś miał złocisty kolor, ale po przejechaniu ponad trzystu tysięcy kilometrów pozostało z niego jedynie satynowe wspomnienie, o ile jest taki kolor. Lubię nim określać zbiorniki na paliwo przy autostradach. Samochód miał z tyłu przyczepkę, na której parę razy zdarzyło mi się spać. Był czterodrzwiowy i wyposażony w niedostępne na zwykłym rynku opony BFGoodrich, dostosowane do wszystkich rodzajów podłoża. Był przeznaczony głównie do przewożenia wózków z bydłem, do czego wiele razy go wykorzystywałem, ale jeśli zaszłaby potrzeba, to pewnie mógłby poruszyć dom z fundamentów.
— Tam, skąd pochodzę, nazywają je strażnikami bydła. Potrzeba byłoby chyba czegoś w rodzaju wybuchu atomowego, aby je uszkodzić. Za parę zjazdów z autostrady znajdzie pani postój dla ciężarówek. Niezbyt czyste miejsce, ale suche i serwują tam dobre kanapki. Ponadto jutro rano znajdzie tam pani mechanika. Jest dość uczciwy. Jeśli nie ma pani czasu na postój, może pani tam zjechać, wlać trochę oleju i kupić też na zapas. Pani samochód zużywa niemal tyle oleju ile benzyny.
Kobieta znów miała mokre okulary. Nie pasowały jej. Były za szerokie.
— Nie wiedziałam — próbowała się uśmiechnąć. Przełknęła ślinę. — Na pewno nie chce pan zapłaty?
Za jej plecami ponownie dał się słyszeć kaszel. Mała, niewyraźna za zamgloną szybą postać poruszyła się powoli. Kobieta się obejrzała, potem zwróciła się do mnie i sięgnęła do portfela.
— Mogę zapłacić.
Ulewa zamieniała drogę w rzekę.
— Będę jechał za panią do postoju. Proszę trzymać się prawego pasa i włączyć światła awaryjne.
Pokiwała na znak, że się zgadza, wytarła twarz i zasunęła szybę. Próbowała wziąć głęboki oddech, ale się jej nie udało. Trzasnęła drzwiami, lecz mimo to się nie zamknęły. Trzasnęła drugi raz, ale i tym razem nic to nie dało, bo zawiasy były wykrzywione, i to — sądząc po dźwięku — już od dłuższego czasu.
Nieznajoma wrzuciła pierwszy bieg i ruszyła z pobocza. Spod prawej opony poleciało błoto. Lewa potoczyła się po asfalcie. Samochód ruszył powoli. Na tylnym siedzeniu dostrzegłem wpatrzoną we mnie parę oczu.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama