Rodzimych charyzmatyków sen o przebudzeniu

Powoływanie się na "późny deszcz" z księgi Joela jako zapowiedź niezwykłego duchowego przebudzenia przy końcu czasów może ostatecznie prowadzić do duchowej frustracji

W poprzedniej partii cyklu „Charyzmatyk w dżinsach” przyjrzeliśmy się historii przebudzeń: od tych wielkich do coraz mniejszych. Teraz rzućmy okiem na rodzimych charyzmatyków, by pokazać — antycypuję nieco — że również oni śnią sen o przebudzeniu.

Pozwolę sobie jednak zacząć od anegdotki. Otóż na zakończenie pewnych rekolekcji zorganizowano spotkanie wszystkich posługujących z miejscowym biskupem. Poczciwy biskup nie do końca chyba wiedział, co go czeka. A czekało go ponad dwadzieścia osób, w większości świeckich, w tym spora liczba protestantów. Organizator ekumenicznych w zamyśle rekolekcji przedstawił wszystkich, po czym każdy opowiedział o swojej posłudze. Prostego serca pasterz, lekko skołowany tym, co usłyszał, podchodził następnie kolejno do wszystkich posługujących i dziękował im za to, co robią. Wyraził wdzięczność również protestanckiemu małżeństwu za ich działanie na rzecz Kościoła katolickiego. Doświadczając takiej serdecznej szczerości, w myśl zasady „oko za oko, ząb za ząb, szczerość za szczerość”, z serca wydobyli wtedy wyznanie. Brzmiało ono mniej więcej tak: „My od wielu lat modliliśmy się o przebudzenie, ale nie sądziliśmy, że ono przyjdzie przez Kościół katolicki”.

W jednym z wywiadów ks. Grzegorz Strzelczyk słusznie przestrzegał przed zagrożeniami, które pojawiają się również w polskim ruchu charyzmatycznym. Wymienił między innymi ryzyko odpadnięcia od katolickiej jedności związane z falą gnostycyzmu, jaka napłynęła do Kościoła. Polega ona na tym, że doświadczenie wewnętrzne staje się absolutnym kryterium prawdy, ważniejszym nawet od oficjalnego nauczania Kościoła. Pod wszystkimi tymi słowami podpisuję się obiema kończynami górnymi, którymi właśnie stukam w klawiaturę. Ale sprawa jest chyba jeszcze poważniejsza, niż wniosek wyciągnięty przez śląskiego teologa i duszpasterza: „O schizmę w takich warunkach niełatwo”. Otóż stawiam tezę, że żyjemy jednak w innych czasach niż kilkadziesiąt lat temu, kiedy to pewnego rodzaju „przegrzanie” (© Strzelczyk) prowadziło do opuszczania Kościoła katolickiego czy przez osoby indywidualne, czy całe wspólnoty zafascynowane charyzmatycznością. Sorry, ale taki mamy teraz klimat, że o schizmę będzie trudno, bo w czasie ogólnego zamętu wszystko to, co kiedyś wyprowadzało z Kościoła, dziś spokojnie można wprowadzać w Kościół i tutaj sobie uprawiać. Jedną z takich grządek jest paradygmat przebudzeniowy, przeszczepiony z „Dzikiego Zachodu” na polski grunt.

Dla przykładu cytat z książki-wywiadu z Michałem Świderskim, liderem Szkoły Nowej Ewangelizacji w Gliwicach, oczekującym nadprzyrodzonego przebudzenia:

Myślę, że naszą drogą jest ewangelizacja na miarę Dziejów Apostolskich. Chcemy wychodzić do ludzi z taką wiarą i z taką Mocą, żeby nasze działania realnie zmieniały tysiące istnień ludzkich i wpływały na losy miasta, w którym żyjemy. Co najmniej miasta. [...] Czuję, że nie wykorzystujemy jeszcze maksimum naszego potencjału ewangelizacji w Mocy. Odnoszę wrażenie, że nasze poczynania to dopiero wprawki do tego, co Bóg zamierza z nami zrobić.

Czytamy zapewne tę samą Tysiąclatkę, ale wyczytujemy z niej coś zupełnie innego. Ja nie widzę w Dziejach Apostolskich „ewangelizacji w Mocy”, która miałaby wpływać na losy „co najmniej miasta”. Łukasz jest dla Kościoła tym, czym Sienkiewicz dla Polaków, ale mimo tego, że pisze księgę „ku pokrzepieniu serc” wierzących, i dlatego w różowych barwach  przedstawia początki Kościoła (by się przekonać, że koloryzuje, wystarczy porównać tę księgę z listami św. Pawła), nie podpisałby się zapewne pod rojeniami śląskiego charyzmatyka. Taka przebudzeniowa teologia jest nie tylko niekatolicka, ale nawet niebiblijna. Nikt z apostołów jej nie propaguje, żadna ze wspólnot, do których charyzmatyczny apostoł Paweł pisze swoje listy, nie jest do tego modelu duszpasterstwa zachęcana.

W podobnym duchu oczekiwania na nadprzyrodzone działanie Ducha Świętego wypowiadają się również inni rodzimi charyzmatycy. Karol Sobczyk, lider Wspólnoty Głos na Pustyni, w wywiadzie opublikowanym w książce Jesteśmy synami Króla, podnosi głos i prorokuje wylanie Ducha Świętego:

W Księdze Joela czytamy, że Bóg przed swoim przyjściem wyleje potężnie Ducha na wszelkie ciało i że będziemy prorokować, i młodzieńcy, i starcy, i synowie, i córki, będziemy mieli sny i widzenia. [...] Myślę, że z każdym dniem przybliżamy się do paruzji, z każdą godziną jesteśmy coraz bliżej. Myślę, że im bliżej tego dnia będziemy, tym większej chwały Boga będziemy doświadczali. Bóg przyjdzie w chwale do chwały, to znaczy, że będziemy świadkami coraz mocniejszego Bożego działania, coraz większej Jego chwały pośród prześladowań, a także towarzyszących głoszeniu Ewangelii znaków i cudów, zapowiadających nadejście królestwa Bożego.

Marcin Zieliński, którego nikomu nie trzeba przedstawiać, przywołuje tego samego starotestamentalnego proroka:

Joel prorokował wylanie Ducha Świętego przed powtórnym przyjściem. Wierzymy, że tak się stanie, żeby Ewangelia mogła dotrzeć na krańce ziemi [...].

Zmówili się oni wszyscy czy co? Nie, po prostu śnią ten sam sen, ponieważ przejęli się tzw. doktryną późnego deszczu (latter rain). Do Ruchu Późnego Deszczu pewnie jeszcze wrócę, na razie niech wystarczy tylko informacja, że chodzi o pogląd, zgodnie z którym Pan przed swoim powtórnym przyjściem ma wylać swojego Ducha, wzbudzając nadprzyrodzone znaki i cuda. Ma to być rzekomo wypełnienie proroctwa Joela: „I wy się weselcie, synowie Syjonu, radujcie się w Panu Bogu waszym, bo dał wam według sprawiedliwości deszcz jesienny i deszcz wiosenny, które wylał na was obficie jak przedtem” (2,23). Oczywiście wylanie Ducha, które ten sam prorok opisuje dosłownie parę wersetów dalej (por. Jl 3,1), już nastąpiło w dzień Pięćdziesiątnicy (por. Dz 2,17-18). Nie przeszkadza to jednak charyzmatykom oczekiwać rzekomego nowego wylania Ducha.

Na zakończenie dwa głosy punktujące niebezpieczeństwa modelu przebudzeniowego, jeden sprzed trzech stuleci, drugi współczesny. Jonathan Edwards, o którym pisałem w poprzednim odcinku, postać związana z pierwszym Wielkim Przebudzeniem, zostawił opis błędnych postaw, jakie pojawiły się w działalności przebudzeniowej. Na tej liście znalazły się między innymi: duchowa pycha; przyjęcie zasady, że Bóg prowadzi zasadniczo przez natchnienia i objawienia; akcent położony na osobiste doświadczenie wiary i wewnętrzne świadectwo Ducha Świętego; indywidualizm wiary prowadzący do konfliktu z hierarchią i tzw. „sekciarski duch”; niepokonywalny upór związany z przekonaniem, że należy bezwzględnie wykonać subiektywne natchnienia Ducha; relatywizacja tradycyjnych sposobów modlitwy i duszpasterstwa oraz lekceważenie zewnętrznego porządku; mieszanie doświadczenia religijnego jako wyniku łaski Bożej z innymi wpływami (naturalnymi czy nawet pochodzącymi od złego ducha); bieganie za wyobraźnią i emocjami; zapatrzenie w cielesne fenomeny jako rzekomo nieomylne znaki działania łaski.

Ulf Ekman, figura powszechnie znana i ceniona w środowisku charyzmatycznym, w 2015 roku w konferencji zatytułowanej Changes in the spiritual landscape mówił m.in. o scenariuszu przebudzeniowym. Po konwersji do Kościoła katolickiego człowiekowi otwierają się jednak oczy i potrafi dostrzegać słabości tego rodzaju duszpasterstwa! Oczekiwanie, że Bóg zaingeruje w nadprzyrodzony sposób i na tej drodze pociągnie ku sobie ludzi skutkuje modelowaniem działań na tę samą modłę, kosztem porzucenia „zwyczajnego” duszpasterstwa oraz długotrwałego myślenia. (Podobnie wypowiedział się Ekman w książce Wielkie odkrycie: „Ruchy przebudzeniowe silne są teraźniejszością, zaś ich słabość tkwi w niechęci czy niezdolności perspektywicznego planowania i myślenia”). Nostalgia za wielkimi przebudzeniami skutkuje w końcu frustracją, gdy Bóg nie działa zgodnie z oczekiwaniami. Zmianie paradygmatu duszpasterskiego towarzyszy też przekształcenie podstaw doktrynalnych, bo nie Objawienie i jego przekaz, ale doświadczenie i próby jego wzbudzenia stają się kluczowe. Raz jeszcze okazuje się, że w każdej praktyce chrześcijańskiej kryje się teologiczna teoria, którą ta praktyka zakłada; więcej: praktyka nie tylko jest już jakąś „wcieloną” doktryną, ale może przemodelować doktrynę.

Ktoś kiedyś powiedział, że każdy chrześcijanin jest teologiem. Dodałbym, że nie tylko wszyscy są teologami, ale i wszystko jest teologią. Nie wyłączając snów. Dlatego życzę pobudki (nie mylić z przebudzeniem).

Po opublikowaniu tekstu pojawiły się w sieci liczne komentarze, na które autor odpowiedział w tekście: Jeszcze o paradygmacie przebudzeniowym

» Kolejna część

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama