Reformacja Nowoapostolska (NAR)

Czym jest tzw. "Reformacja Nowoapostolska" i jaki ma wpływ na współczesne nurty ruchu charyzmatycznego?

W jednym z poprzednich odcinków serii „Charyzmatyk w dżinsach” pisałem o trzech falach pentekostalizmu. Zastrzegłem się wtedy, że to jeszcze nie koniec charyzmatycznego napływu z „Dzikiego Zachodu”. Zalewa nas bowiem właśnie fala czwarta, zwana Reformacją Nowoapostolską (New Apostolic Reformation). W tej chwili jest to mainstream w ruchu charyzmatycznym.

Sama nazwa New Apostolic Reformation (dalej: NAR) pochodzi od Petera C. Wagnera (zm. w 2016 r.), któremu poświęcimy osobny tekst. Otóż ten wpływowy w kręgach ewangelikalno-charyzmatycznych teolog i propagator idei NAR utrzymywał, że jesteśmy świadkami największej zmiany w organizacji Kościoła od szesnastowiecznej reformacji. W obecnym czasie chodzić miałoby jednak nie o nową reformację wiary, lecz reformę metod działania. Jak reformacja sprzed wieków walczyć miała z zepsuciem i odstępstwem Kościoła, tak nowa cechuje się walką z anachronicznością, zachowując podstawowe reformacyjne zasady teologiczne. „Apostolska” w nazwie oznacza, że odtąd to apostołowie i prorocy będą dzierżyli wiodącą rolę w charyzmatycznym protestantyzmie.

Przypomniało mi się, jak w II wieku biskup Ireneusz nazbyt optymistycznie założył, że prości wierni, gdy tylko usłyszą heretyckie nauki, „zatkają sobie uszy i jak najdalej od nich uciekną”. Jak na powyższe stwierdzenia Wagnera zareaguje ucho katolickie, albo nawet „staro-protestanckie”? Pomijam już diagnozę, zgodnie z którą reformacja rzeczywiście miałaby stanowić lekarstwo na problemy Kościoła szesnastego wieku. Dość, by uszy stanęły na sztorc, gdy im się próbuje wmówić, iż metody działania proponowane przez krzewiciela NAR i rzeczywiście przyjmowane w środowisku charyzmatycznym — miałyby być jedynie nową praktyką, która nie wypacza teorii. Owszem, kryje się w nich właśnie nowa, heretycka teologia. Tak zresztą jest zawsze, że gdy ktoś mówi „liczy się praktyka”, sprzedaje w sposób zakamuflowany (nieraz nawet dla samego siebie) teorię.

Przychodzi mi na myśl uroczysta formuła „Annuntio vobis gaudium magnum: habemus Papam”, którą wypowiada się z balkonu bazyliki św. Piotra, gdy konklawe ku radości wszystkich katolików dokonało wyboru nowego papieża. Otóż Wagner również oznajmia całemu chrześcijańskiemu światu radość wielką: mamy apostołów i proroków! Żyjemy w czasach ostatecznych, w których Bóg przywrócił urzędy apostoła i proroka. Związane z nimi namaszczenie ma być tak silne, że staną się przywódcami nie tylko kościołów, ale będą mieli również wpływ na społeczną przemianę na skalę światową. Będą czynić nadprzyrodzone znaki i cuda (signs and wonders), przekraczające dzieła Jezusa. Można odetchnąć z ulgą, wakat na urzędach apostoła i proroka trwał co prawda długo, ale w końcu wybraliśmy już — my, Wagner i spółka — odpowiednich ludzi.

Ojcowie reformacji ze swoim Sola Scriptura zapewne przewracają się w grobie, gdy słyszą, iż ci apostołowie i prorocy mogą otrzymywać pozabiblijne objawienie (extrabiblical revelation) równie istotne jak to biblijne. Kto nie wejdzie pod zwierzchnictwo nowego autorytetu, ten właściwie stawia się poza Bożym planem dla świata, w który zostali wtajemniczeni namaszczeni liderzy, co samo w sobie jest kolejną odsłoną gnozy. Autorytet, który w tradycyjnych denominacjach należał do grupy osób, teraz lokuje się w wybranych jednostkach, którym należy się zaufanie ze strony innych pastorów czy liderów. Zamiast biurokratycznych struktur — liczą się odtąd relacyjne sieci oraz piramidalna struktura tych, którzy weszli pod autorytet apostołów. Ci zaś mieliby otrzymywać swój autorytet w wyniku rzekomego dostępu do nadprzyrodzonych mocy i produkowania „znaków i cudów”; wykształcenie, kwalifikacje czy umocowanie hierarchiczne w tradycyjnie rozumianym sensie się nie liczą. Wagner przekonuje, że to właśnie jest biblijne; ale jest to raczej Biblia postawiona na głowie — jeśli w Kościele pierwotnym apostoł stał wyżej od charyzmatyka, to tutaj charyzmatyk staje się apostołem.

Kto należy do tych podróbek apostołów? Wymieńmy przynajmniej kilka nazwisk: Che Ahn, Bill Johnson, Chuck Pierce, Bill Hamon, Cindy Jacobs, Bob Jones. Do niektórych z nich przyjdzie nam jeszcze wrócić w ramach naszego cyklu.

Przy czym, co warte zapamiętania, nowoapostolskim liderom nie chodzi o tworzenie nowej denominacji czy budowę kolejnego ruchu; nie interesuje ich ani powoływanie nowych kongregacji, ani budowanie organizacji zgromadzonych pod jedną „marką”. Przeciwnie, odchodzi się tutaj od jakiejkolwiek formalnej organizacji. Niech tę cechę NAR „charyzmatyk w dżinsach” podkreśli sobie wężykiem: apostołowie i prorocy szukają wpływu na wierzenia i praktyki w inny, nowy sposób; liderzy łączą się w sieci współpracy oparte na relacjach i proponują pewną formę życia chrześcijańskiego. Może ona zostać „kupiona” zarówno przez osoby pozostające w swoich denominacjach, jak i nieafiliowanych nigdzie, bo — to już znamy — rzekomo nie ma co kruszyć kopii o wierzenia, liczy się tylko praktyka. To taki nowy pomysł na wiarę bez Kościoła — chrześcijaństwo fruwające w powietrzu, czy raczej przeżywane na licznie organizowanych konferencjach czy modlitwach i infekujące niebezpieczną ideologią.

Kolejną cechą charakteryzującą NAR jest przejście od zbawiania indywidualnych dusz do poszukiwania przemiany całego społeczeństwa. Wiąże się z tym doktryna tzw. dominionizmu, zgodnie z którą uznaje się, że powołanie człowieka do panowania nad ziemią (Rdz 1,28) oznacza, że Bóg przekazał w ręce wierzących dosłownie wszystko. W związku z tym Kościół, jeśli nie chce się sprzeniewierzyć własnemu powołaniu, musi próbować wprowadzać we wszystkie sfery życia społecznego Królestwo Boże. Tutaj NAR łączy się z tzw. seven mountains theology, poglądem zgodnie z którym należy przejąć panowanie nad siedmioma kluczowymi segmentami społeczeństwa: religią, edukacją, rodziną, biznesem, polityką, sztuką i rozrywką oraz mediami. W praktyce miałoby to oznaczać, że „Kingdom-minded” chrześcijanie zdobędą owych siedem gór, przy czym nie bardzo wiadomo, co to miałoby oznaczać w praktyce. Ale też nie musimy sobie zawracać tym głowy – po prostu wystarczy przyjąć, że Paruzja będzie tutaj rozwiązaniem, jak gdyby kropką nad „i”, czyli nad częściowo czy wręcz zasadniczo schrystianizowanym światem.

Niektórzy umiarkowani krytycy widzą w tym rodzaj teologicznego błędu: eschatologiczny cel zostaje sprowadzony do doczesności. Radykalny krytyk, jak niżej podpisany, dostrzega tutaj coś więcej: ulegnięcie diabelskiej pokusie, którą Chrystus odparł na pustyni. Wrócę do tego w odcinku zatytułowanym „Wagner w owczej skórze”.

W poglądach i aktywności NAR odbija się echem doktryna The Latter Rain Movement. Ruch jesiennego deszczu (czy późnego deszczu), podobnie zresztą jak NAR, był nastawiony skrajnie antydenominacyjnie, dlatego nie mógł przetrwać jako formalna instytucja. Jednak wciąż pozostaje żywy, jak każda zresztą herezja, która raz wyrzucona za drzwi Kościoła, wraca oknem w nowych mutacjach. Jest znamienne, że nawet „klasyczne” denominacje pentekostalne (np. Assemblies of God) odrzuciły ruch, uznając jego doktrynę za niebiblijną. A przecież nietrudno w dzisiejszym środowisku charyzmatycznym znaleźć wierzenia czy praktyki typowe dla latter rain: odrzucenie struktur na rzecz relacji, nacisk na nadprzyrodzone manifestacje Ducha Świętego, „restorację” urzędów apostoła i proroka, a przede wszystkim właśnie to oczekiwanie na późny deszcz, który rzekomo miałby przygotować żniwa ewangelizacyjne — żniwa późnego deszczu (latter rain harvest), jakich dotąd jeszcze nie było.

Oczekiwane znaki i cuda mają być codziennością Kościoła — jako demonstracje Królestwa Bożego na ziemi. NAR przechodzi od głoszenia Dobrej Nowiny o zbawieniu do głoszenia Królestwa Bożego. Czyli idzie dokładnie w odwrotnym kierunku niż pierwotny Kościół, który zrozumiał, że przepowiadane przez Jezusa Królestwo Boże właściwie utożsamia się z proklamacją Chrystusa jako Pana, i jako takie nie daje się sprowadzić do wypełnienia w historii. Dla niepodrabianego apostoła Pawła liczy się jedynie to, żeby być w Chrystusie. Gdy przyjąłeś już zbawienie — przekonują zwolennicy NAR — masz prawo do czynienia Królestwa Bożego: uzdrawiania i wyrzucania złych duchów. Ba, jeśli nie operujesz znakami i cudami, coś jest nie w porządku; to wina twoja i twojego kościoła. Jak daleko pada tutaj jabłko o jabłoni Sola Scriptura — wystarczy przekonać się, czytając dwunasty rozdział listu charyzmatycznego apostoła Pawła do charyzmatycznych nie-apostołów Koryntian.

I jeszcze jedno przeinaczenie czy raczej przenicowanie chrześcijaństwa. Jeśli w Biblii czy zdrowej teologii duchowości mówi się o walce duchowej, to w środowiskach NAR walkę duchową rozumie się zgoła inaczej. Zachęca się tutaj do „strategicznej walki duchowej”, która polega na wiązaniu i wyrzucaniu demonów terytorialnych, kontrolujących wszystko od budynków, dzielnic i miast, przez narody aż po całe kontynenty (por. książka pod red. Wagnera: Territorial Spirits. Practical Strategies for How to Crush the Enemy Through Spiritual Warfare). Ta operacja musi być jednak poprzedzona czymś w rodzaju duchowego rozpoznania wojskowego. Jak Mojżesz wysłał zwiadowców do ziemi Kanaan przed jej zdobyciem (por. Lb 13), tak tutaj rozpoznanie prowadzi do utworzenia duchowej „mapy” ze strategicznymi pozycjami do zdobycia. Ot, taki ubrany w nomenklaturę chrześcijańską spirytyzm. Rozprawienie się ze złymi duchami działającymi geograficznie ma być otwarciem drzwi do skutecznej ewangelizacji — owego wciąż pozostającego tuż przed nami żniwa, gdy nawrócą się duże populacje czy nawet całe narody.

Tymczasem prawdziwa walka odbywa się zupełnie gdzie indziej. I jest to walka również o dusze osób zaangażowanych w NAR. W kolejnej partii materiału wrócimy jeszcze do legendy Petera C. Wagnera. Ale na razie musimy jeszcze zastanowić się, ile procent NAR jest w NAR, to znaczy w jakim stopniu wizja nowoapostolskiej reformacji zaproponowana przez tego „ojca chrzestnego” odpowiada przedstawionej wyżej charakterystyce.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama