Skąd bierze się zamęt wprowadzany przez "Reformację Nowoapostolską" w różne nurty ruchu charyzmatycznego?
W poprzednim odcinku zatytułowanym Reformacja Nowoapostolska (NAR) naszkicowałem cechy wyróżniające ten ruch. Pojawia się jednak pytanie, czy charakterystyka w ten sposób dokonana odpowiada rzeczywistości czy może ją wyolbrzymia. W ten sposób zamiast portretu otrzymalibyśmy raczej karykaturę — zdeformowaną postać opisywanego środowiska.
Najpierw zauważmy, że dobra karykatura nie jest zła. Pamiętam dawne wakacje w Świnoujściu, gdzie na promenadzie zawsze można było spotkać artystów plastyków zarabiających na życie malowaniem portretów-karykatur. Dziełami artystycznymi może trudno byłoby te malunki nazwać, ale przecież wiązała się z nimi pewna istotna wartość. Raz spojrzawszy na skarykaturyzowanego gościa, odtąd już zawsze człowiek dostrzegał wyraźniej charakteryzujące go rysy twarzy. Podobnie czytelnik raz przeczytawszy listę wyróżników NAR — odtąd będzie zwracał baczniejszą uwagę na to, czy charyzmatyczność mu „sprzedawana” nie przypomina przypadkiem właśnie Reformacji Nowoapostolskiej. Charyzmatyk w dżinsach został zatem ostrzeżony i wyposażony w lampkę kontrolną, która zapali się w zetknięciu z charyzmatycznym imperializmem zdobywającym świat.
Ale wciąż pozostaje kwestia, czy w samym środowiskach NAR naprawdę i zawsze występują wszystkie znamiona opisane w poprzedniej części serii. Innymi słowy: ile procent NAR jest w NAR? Sam Peter C. Wagner próbował lata temu wykazać w tekście The New Apostolic Reformation Is Not a Cult, że nie taki NAR karykaturalny, jak go namalowałem. Obecnie z kolei Michael Brown, prowadzący program radiowy The Line of Fire, w rozmowie z autorami rzeczowej i wyważonej książki A New Apostolic Reformation? A Biblical Response to a Worldwide Movement, utrzymuje że NAR jest właściwie mitem. Według rzecznika NAR — bo chyba można Browna tak nazywać ze względu na zaangażowania w ruch i kontakty z kluczowymi dla ruchu postaciami — rzekomi „apostołowie” Reformacji Nowoapostolskiej mieliby nie wyznawać poglądów przypisywanych im razem z jakoby nic nie tłumaczącą, a wręcz wprowadzającą zamieszanie czy nawet stanowiącą pomówienie, etykietką „NAR”. Ba, wielu z tych, których chciałoby się widzieć jako członków NAR, nie zna ponoć nawet terminu „Reformacja Nowoapostolska”! (Przy okazji, dziwne to stwierdzenie, skoro istnieje na przykład taka organizacja jak International Coalition of Apostles, która notabene zmieniła nazwę na International Coalition of Apostolic Leaders właśnie z tego powodu, że „apostołowie” zrzeszeni w tej sieci uznali, że od samego tytułu liczy się bardziej dar apostolski).
Zaryzykowałbym tezę, że taki stan rzeczy, jeśli jest prawdziwy, wynika, prócz innych powodów, których nie trzeba się tutaj domyślać, już z samego faktu bałaganu doktrynalnego, jaki ruch NAR pociąga za sobą. Nie ma tutaj, jak przyznaje Wagner, oficjalnych deklaracji dotyczących teologii czy eklezjologii, choć przecież jest jakiś wspólny rdzeń pozwalający rozpoznać NAR i odróżnić go od klasycznego pentekostalizmu. Czy Brown chciałby słuchaczom wmówić, że Wagner pisał o czymś, czego właściwie nie ma? Że najbardziej radykalny zwrot w chrześcijaństwie od czasów reformacji miałby niczym szczególnym się nie charakteryzować? Karykatura NAR jest nieunikniona, bo sam NAR jest karykaturą chrześcijaństwa i w ten sposób umożliwia dalsze deformacje.
Wystarczy przyznać pierwszorzędną rolę charyzmatycznym i silnym osobowościom apostołów i proroków — a to na pewno jest najczytelniejszym znamieniem NAR — żeby pojawiły się wszelkie możliwe poglądy w tym środowisku. Co z tego, że nie wyznawane być może przez wszystkich apostołów, albo że przyjmowane w wersjach mniej lub bardziej cywilizowanych, sprawiających wrażenie, że mieszczą się jakoś w granicach ortodoksyjnego chrześcijaństwa? Sęk w tym, że naprawdę można oficjalnie nie należeć do NAR (które zresztą rzeczywiście nie jest organizacją czy denominacją w „tradycyjnym” tego słowa rozumieniu), ale wyznawać poglądy i realizować praktyki zgodne z kluczowymi dla NAR ideami. Kopiować te same błędy, nie znając ich źródła. Przyswajać to, co proponują kluczowe postaci ze środowiska NAR i stopniowo, i na sposób gotowanej żaby, przenikać głoszonymi przez nich ideami czy stylem duszpasterstwa.
Przyjrzyjmy się teraz kilku wyjaśnieniom Wagnera, żeby na tym tle ukazało się, ile NAR postulowanego przez „ojca chrzestnego” jest w NAR scharakteryzowanym w moim poprzednim tekście. Czytelnik winien jednak wziąć pod uwagę, że w tak amorficznej doktrynalnie i organizacyjnie strukturze będą wyznawane i praktykowane poglądy, które „dokleją” się do tego, co Wagner uznaje za kluczowe dla ruchu. I nikt z tego powodu nie będzie robił problemu, bo przecież w tej „wolnej amerykance” pentekostalizmu „made in USA” dozwolone jest niemal wszystko. Ale jeśli tak się sprawy mają, nie ma się co dziwić krytykom NAR, gdy nie znajdują miernika poziomu „ortodoksyjnego” NAR; mógłby on być w publikacjach Wagnera, ale właśnie przez to, że dopuszcza się w nich wielką swobodę apostołów, tym samym w praktyce otwiera puszkę Pandory czy piwa, które Wagner musi teraz wypić. Umarł NAR, niech żyje NAR.
Przyznaje Wagner, że najbardziej radykalną zmianą wprowadzoną w NAR jest ta związana z aktywnością apostołów i proroków. W oparciu głównie o List do Efezjan (4,11-12), uznaje się tutaj że apostołowie pełnią pierwszorzędną rolę, a prorocy idą zaraz za nimi. Obie te kategorie są dane Kościołowi podobnie jak uznawani w szeroko pojętym protestantyzmie ewangeliści, pasterze i nauczyciele. Apostołowie obdarowani przez Boga do tej posługi, zostają następnie rozpoznani przez innych znajdujących się na urzędzie apostoła liderów. Każdy apostoł musi współpracować ściśle z prorokiem, a każdy prorok pozostawać w sojuszu z apostołem. Czynienie znaków i cudów (signs and wonders) — uzdrawianie i wyrzucanie złych duchów — wynika zaś zdaniem byłego przewodniczącego Global Harvest Ministries — wprost z polecenia Jezusa przekazanego uczniom i obowiązuje tak samo dzisiaj jak wtedy.
Jeśli chodzi o pozabiblijne objawienie (extra-biblical revelation), Wagner wykręca tutaj kota ogonem. Z oczywistej prawdy, że nie wszystko Bóg komunikuje bezpośrednio przez Biblię, z faktu że samo Pismo nic nie mówi na przykład na temat zawartości kanonu biblijnego, z doświadczenia modlitwy, w której chrześcijanin nie tylko mówi do Boga, ale i słucha Jego głosu — wyciąga wniosek, że można oczekiwać nowego objawienia. Byle nie przeczyło ono temu, co już zostało spisane w księgach natchnionych; może je jednak uzupełniać. Co to oznacza? Otóż Pismo Święte nie stanowi już tutaj reguły wiary w tradycyjnym protestanckim rozumieniu, a charyzmatyczne „tradycje” pozabiblijne nie oznaczają tego, co katolicy rozumieją pod pojęciem Tradycji. W praktyce działalność NAR opiera się nie tyle na w nowym sposób odczytanym Objawieniu danym raz na zawsze u początków, ale właśnie na nowym objawieniu dziś otrzymywanym przez apostołów i proroków. Miara Biblii została w ten sposób sprowadzona do prostego jak cep: co nie przeczy wprost Pismu, jest do przyjęcia. Dlatego pojawiają się na to objawienie takie określenia jak „present truth” lub „new truths”. Niby zakłada się tutaj podstawową doktrynę chrześcijańską, ale w praktyce wszystko to, czym się żyje, od przekonań po praktyczne działanie, brane jest już z innego źródła. Nie kot ogonem, ale ogon rządzi tutaj kotem.
Wiemy z innych publikacji Wagnera, że otrzymane przez apostołów objawienie zwykle obowiązuje jedynie ich kościoły czy sieć apostolską, której przewodzą. Ale są również apostołowie większego kalibru, tzw. broadband apostles, którzy otrzymują objawienie dla całego Ciała Chrystusa. Aż kręci się w głowie od tej Wagnerowskiej ideologii, nie tylko od rozmachu wizji, ale też z tego powodu, że myśl porusza się tutaj w kółko: jedną z tych „nowych prawd” przyniesionych przez apostołów całemu Kościołowi jest właśnie nauka o restauracji urzędów apostoła i proroka. W każdym zaś przypadku nowe objawienie, zinterpretowane jako prawdziwe, musi być z najwyższą powagą zaimplementowane potem w życiu Kościoła. Z pozycji katolickich tacy nowi apostołowie bez związku z sukcesją apostolską są oczywiście nie do przyjęcia. Ale przecież i biblijni protestanci mogą zapytać, jak ta złożona sieć apostołów horyzontalnych i wertykalnych, apostołów o różnych funkcjach i wpływach, od kościoła na społeczeństwie skończywszy, ma się do prostej struktury: kolegium Dwunastu z prymatem sprawowanym przez jednego z nich, ale nigdy bez nich? Nowy pomysł na Kościół przypomina raczej jakieś przedsiębiorstwo powołane do wytwarzania produktu „kościołopodobnego” i w związku z tym przygotowujące coś w rodzaju biznes-planu i dostosowanej do niego struktury organizacyjnej zrzeszającej niezależnych a zarazem współpracujących ze sobą na zasadzie relacji biznes-apostołów.
Jeśli zaś chodzi o doktrynę dominionizmu, Wagner zapewne nie podpisałby się pod wszystkim, co napisałem w poprzednim tekście. Zarazem wypowiada się w sposób bardziej stonowany, odżegnując od teokracji, ale z drugiej strony z dwóch fragmentów biblijnych wyciąga wnioski doktrynalnie jeszcze bardziej skrajne, nie do przyjęcia w ortodoksyjnym chrześcijaństwie. Bóg przekazał Adamowi i Ewie panowanie nad całym stworzeniem (por. Rdz 1,28), ale potem wkroczył szatan i przejął panowanie pierwszych rodziców dla siebie i stał się tym samym władcą tego świata (por. J 14,30). Jezus z kolei przyniósł Królestwo Boże na ziemię, stąd „kingdom-minded” ludzie będą teraz starali się podejmować wszelkie działanie zmierzające do tego, żeby zwyciężyć królestwo szatana i przywrócić tym samym pokój i dobrobyt Królestwa Chrystusa na ziemi. Ma się to odbywać nie przez teokratyczne rządy, ale przez wprowadzanie „naszych” ludzi w kluczowe obszary życia społecznego (Seven Mountains), by zostały one przeniknięte błogosławieństwem i dobrobytem Królestwa Bożego. Miałoby to być wypełnienie modlitwy Pańskiej: „Niech przyjdzie królestwo Twoje; niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak i w niebie” (Mt 6,10). Jak w niebie nie ma niesprawiedliwości, ubóstwa, chorób i przestępstw, tak na ziemi nie powinno ich być; jak tam jest sprawiedliwość, pokój, dobrobyt — tak i tu niech będzie.
Cóż na to powiemy? Może wystarczy przypomnieć, że ostatecznie Chrystus zbawił świat nie przez uzdrowienia, uwolnienia i rozmnożenia chleba, ale przez Krzyż, prawda? A przy okazji wcześniej pozostawił Kościołowi swój autoportret — w Kazaniu na Górze (por. Mt 5,3-12). Mówi ono przede wszystkim o Nim, a dopiero w drugim rzędzie o Jego zawsze niedorastających do poziomu Mistrza uczniach. Na tym tle oczekiwanie NAR jawi się raz jeszcze jako karykatura chrześcijaństwa. Karykatura nie dobra, ale zła; wyolbrzymiająca drugorzędne cechy do tego stopnia, że nie pozostawia się już miejsca na to, co najważniejsze. Wielki nos zakłamuje tutaj rysy twarzy — domniemane znaki i cuda oraz podejmowane próby zaimplementowania Królestwa Bożego w życiu doczesnym nie odkrywają, lecz przesłaniają to, co pierwszorzędne. Paradoks Ewangelii i Królestwo nie z tego świata zostają wygumowane. A jednak Królestwo Boże na ziemi realizuje się w głównej mierze w sposób niezauważalny dla tego świata. Przybiera ono raczej formę „negatywu” ostatecznego spełnienia — czego znakiem Chrystus, który poślubia Kościół nie w Kanie, lecz umierając na Krzyżu. Oto wesele, które celebruje się jako stypę, w samotności, żeby sala weselna wypełniła się gośćmi (por. Mt 22, 1-14). Jak widać, prorokom spod szyldu NAR brakuje „rentgenowskiego” spojrzenia, by mogli to dostrzec.
Czy na Wagnerowską propozycję można zatem powiedzieć „amen”? Nie, bo pomija się tutaj całkowicie Krzyż, pod znakiem którego Królestwo Boże na ziemi się realizuje. I właśnie do tego chrześcijaństwa przemilczającego Krzyż jeszcze wrócimy w kolejnej części: Wagner w owczej skórze.
opr. mg/mg