Spadek powołań do zakonów w przeciągu ostatnich 20 lat jest zauważalny, jednak obecnie sytuacja się stabilizuje
W ciągu ostatnich lat liczba powołań do życia konsekrowanego spadała. Nie zagraża nam jednak widmo pustych klasztorów, bo sytuacja się stabilizuje
Kryzysu powołań nie da się ukryć. W ostatnich 20 latach zaobserwowaliśmy spadek liczby kandydatów do zakonów męskich o 40 proc. W jeszcze trudniejszej sytuacji są zgromadzenia żeńskie. Gdy porównamy liczbę postulantek zakonów czynnych z roku 1990 do roku 2010, okaże się, że spadek sięga ponad 65 proc. W trochę lepszej kondycji są jedynie zgromadzenia klauzurowe.
W najtrudniejszej sytuacji znajdują się zgromadzenia, które przybyły do Polski w latach 90. Liczono wówczas na to, że nasz kraj jest niewyczerpanym źródłem powołań. Niestety, rzeczywistość okazała się odmienna. Dziś mają duże problemy z utrzymaniem swych domów zakonnych — mówi „Niedzieli” o. Kazimierz Malinowski OFMConv, sekretarz generalny Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich.
Aby wnioski ukazujące kondycję powołań były rzetelne, trzeba spojrzeć również na krzywą demograficzną. — Jeżeli brakuje kandydatów na studia, to oznacza, że również mniej osób zapuka do klasztornej furty — podkreśla o. Malinowski. Od 2005 r. systematycznie spada liczba 18-20-latków, a więc potencjalnych kandydatów do życia konsekrowanego. — Wyż demograficzny z lat 80. zahamował nam spadek powołań do roku 2005. Teraz jednak młodzieży jest coraz mniej — podkreśla były prowincjał franciszkanów konwentualnych.
Gdy patrzy się całościowo na wszystkie polskie zakony, to kryzys jest widoczny gołym okiem. Dotyka on jednak poszczególne klasztory w zróżnicowanym stopniu. W rubryce statystyk zakonnych pod hasłem „postulat” niektóre zgromadzenia niestety muszą wpisać „zero”. Najgorsze, że ta sytuacja utrzymuje się już przez kilka lat z rzędu.
Efektem spadku powołań jest kurczenie się np. największych zgromadzeń żeńskich. Elżbietanki w ostatnich dziesięciu latach zmniejszyły stan liczebny o 15 proc., a urszulanki szare o ponad 25 proc. — Jedną z ważniejszych przyczyn tego zjawiska jest umieranie sióstr, które wstąpiły do naszego zakonu jeszcze przed wojną. Był to okres bardzo bogaty w powołania zakonne. Wówczas wstąpiło do nas znacznie więcej sióstr niż nawet w obfitych latach 80. — mówi „Niedzieli” s. Małgorzata Krupecka USJK.
Ostatni powołaniowy boom przypisuje się pontyfikatowi Jana Pawła II. — Można powiedzieć, że obecna sytuacja jest powrotem do normy z połowy lat 70. Wówczas powołania do klasztorów były na podobnym poziomie jak obecnie — uważa o. Kazimierz Malinowski. Gdy spojrzymy już z pewnej perspektywy na wzrost z lat 80. i początku 90., to widać, że był on potrzebny, abyśmy mogli realizować misyjne wyzwania. „Nadwyżkę” sióstr, braci i ojców zakonnych można było zaangażować w latach 90., kiedy to dla Kościoła otworzyły się wschodnie granice. — Widać tu rękę Opatrzności. Dzięki temu mogliśmy ewangelizować w byłych krajach ZSRR na tak wielką skalę — wyjaśnia o. Malinowski. Teraz polski boom z lat 80. procentuje powołaniami np. na Białorusi czy Ukrainie. Nadal z ok. 13 tys. polskich zakonników, aż 4 tys. pracuje poza naszym krajem. To jest nasz wielki wkład w misję Kościoła powszechnego.
Można więc uznać, że jeżeli Pan Bóg przed jakimś lokalnym Kościołem lub zakonem stawia nowe wyzwanie, to daje mu również odpowiednie siły. Dobrym tego przykładem mogą być siostry Matki Bożej Miłosierdzia, które są kustoszkami kultu św. Faustyny oraz Bożego Miłosierdzia. Tak wielkie zadanie musiało zaprocentować powołaniami. — Choć sióstr zawsze jest za mało, to jednak kryzys powołaniowy nie dotknął tak mocno naszego zgromadzenia. W nowicjacie nadal mamy po kilkanaście sióstr — mówi „Niedzieli” s. Elżbieta Siepak, rzecznik prasowy Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. W niektórych zgromadzeniach zaś nowicjaty są puste.
Przez ostatnie 30 lat obserwujemy bardzo dynamiczny proces osiedlania się w Polsce nowych zgromadzeń zakonnych. Od 1980 r. działalność rozpoczęły 74 nowe zgromadzenia na 245 istniejących. Jest to związane z bardzo dobrą opinią kraju Jana Pawła II. Polska uchodziła za niewyczerpane źródło powołań. Niektóre zgromadzenia zasiliły w ten sposób swe szeregi, jak np. założone przez bł. Matkę Teresę z Kalkuty misjonarki Miłości, które od 1998 r. podwoiły w Polsce swoją liczebność. Tego typu powołaniowe sukcesy odnoszą najczęściej nowe zgromadzenia, które mają znanych charyzmatycznych założycieli. Przykładem mogą też być Monastyczne Wspólnoty Jerozolimskie, które apostołują przez monastyczną modlitwę i piękną liturgię. W kwietniu 2010 r. do Polski przyjechało tylko 4 braci, a dziś wspólnota liczy już 8. Od tego czasu powiększyła się także liczba sióstr z 12 do 14 mniszek i jednej kandydatki.
Również niektóre tradycyjne modele życia kontemplacyjnego przeżywają renesans. Największe zgromadzenie klauzurowe — karmelitanki bose — od 1998 r. zwiększyło liczbę mniszek z 382 do 520 i otworzyło trzy nowe domy w Polsce. Liczba wszystkich powołań do klasztorów klauzurowych od kilku lat utrzymuje się na niskim, ale w miarę stabilnym poziomie. W 2010 r. osiedliły się w Polsce aż trzy nowe żeńskie klasztory klauzurowe — oprócz Wspólnot Jerozolimskich przyjechały też siostry św. Jana oraz siostry Najświętszej Maryi Panny, tzw. anuncjatki.
Historia Kościoła pokazuje jednak, że są okresy, kiedy jedne zgromadzenia rozwijają się, a inne kurczą. Znane są też przypadki, kiedy zakony wymierają. Można to wówczas odczytać jako wyczerpanie się charyzmatu np. w danym kraju, miejscu. — Charyzmat zgromadzenia nie jest dany na wieczność, ale na jakiś czas. To od Pana Boga zależy, czy danemu zakonowi zostaną powierzone nowe zadania, czy nie. Powstawanie zgromadzeń i ich zamieranie jest więc normalnym procesem — tłumaczy s. Elżbieta Siepak. — My otrzymaliśmy nowe zadanie dzięki św. Faustynie. Gdyby nie orędzie Bożego Miłosierdzia, pewnie także miałybyśmy problemy — dodaje siostra z Łagiewnik.
Męskie i żeńskie zgromadzenia zakonne nie pozostają bezczynne. Wszystkimi dostępnymi sobie środkami próbują wyjść na spotkanie z młodymi. Od kilku lat prowadzona jest wytężona działalność w internecie. Przy seminariach i zakonach powstają internetowe radia, telewizje, profile na Facebooku. — Statystyki są bezwzględne. Co drugi młody kandydat do życia konsekrowanego pierwsze informacje o zgromadzeniu czerpie właśnie z internetu — mówi „Niedzieli” krakowski franciszkanin o. Jan Maria Szewek, współtwórca portalu zyciezakonne.pl . Z badań wynika, że młodzi ludzie coraz więcej czasu spędzają w sieci. Upowszechnia się przekonanie, że jak czegoś nie ma w internecie, to nie istnieje. — Dlatego też nie możemy pozwolić sobie, aby tak szacowne instytucje jak zgromadzenia zakonne były poza tą rzeczywistością — dodaje o. Szewek. 10 lat temu wystarczyła prosta, statyczna strona, na której umieszczone były podstawowe informacje o zgromadzeniu. Dziś tego typu witryna w oczach młodego jest nieatrakcyjna. — Za słabą i statyczną stroną internetową kryje się mało dynamiczne i nieprofesjonalne zgromadzenie zakonne — wyjaśnia franciszkanin. — A kto by chciał dołączyć do takiej wspólnoty?
Inną niwą „łowców powołań” mogą być np. dni otwartej furty albo spotkania młodych. Od kilku lat obserwujemy zintensyfikowanie tego typu działań, które nie są wprost rekolekcjami powołaniowymi, ale raczej akcją duszpasterską. — Przy okazji oswajamy młodych z życiem zakonnym, zakonnikami i zakonnicami — uważa o. Malinowski. Przykładem tego typu akcji może być organizowany od trzech lat Max Festiwal w Niepokalanowie, kiedy to na kilka dni klasztor zostaje opanowany przez młodych. Specjalnie dla nich organizuje się koncerty, pokazy filmów, przedstawienia teatralne, wykłady, dyskusje oraz zaprasza się do wspólnej modlitwy. — Festiwal jest dla młodych doskonałą okazją, by pociągnąć któregoś z nas za franciszkański sznurek i poprosić o rozmowę — uważa o. Piotr Maria Żurkiewicz, współorganizator festiwalu. Choć trudno jest ocenić bezpośrednie powołaniowe efekty tego typu spotkań, to jednak nie można ich zaniechać. — Choć pierwszy kontakt z klasztorem może być wirtualny, to jednak nic nie zastąpi realnej rozmowy i świadectwa osób konsekrowanych — przyznaje o. Szewek.
Na sytuację powołaniową składa się więc bardzo wiele czynników. Nie można zapominać, że pierwszy i najważniejszy nowicjat odbywa się w domu. — Niestety, rodziny są coraz słabsze — mówi „Niedzieli” s. Barbara Kulikowska z Sekretariatu Konferencji Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych. Powołania do żeńskich klasztorów są odbiciem przemian ogólnospołecznych. — W dobie, gdy mamy coraz mniej stałych odniesień, trudno podejmuje się decyzje na całe życie — twierdzi s. Kulikowska ze Zgromadzenia Córek Najczystszego Serca Maryi.
Kolejną przeszkodą żeńskich zakonów są przemiany kulturowe i źle pojmowana emancypacja kobiet. — Młodym dziewczynom wmawia się ciągle, że muszą realizować swoje pragnienia i osiągnąć sukces. A jaki ziemski sukces można odnieść w żeńskim klasztorze? — pyta retorycznie s. Kulikowska. O ile statut społeczny kapłanów nadal jest dosyć wysoki, to sióstr jest niski. Księża przecież mogą liczyć w swoim powołaniu np. na sukces duszpasterski czy też kaznodziejski. Oni też niosą posługę sakramentalną. — My zaś jesteśmy jedynie niewidocznymi mróweczkami Pana Boga. Musimy się wyrzec wszystkich własnych ambicji na rzecz posłuszeństwa, pracy i modlitwy. I właśnie te wymagania coraz bardziej przerastają możliwości młodych kobiet — uważa s. Kulikowska.
Siostra, która zajmuje się statystykami żeńskich zgromadzeń, zwraca uwagę na jeszcze jeden bardzo niepokojący wskaźnik. Odchodzenie młodych dziewczyn z postulatu i nowicjatu było kiedyś bardzo rzadkim zjawiskiem, a ostatnio coraz częstszym. W ostatnim roku na 282 kobiety wstępujące do zakonów, z postulatu odeszły 84. Przed ślubami wieczystymi odeszło też 59 juniorystek i 33 nowicjuszki. — To pokazuje, że coraz więcej młodych dziewcząt nie wytrzymuje konfrontacji dotychczasowego życia z tym, co proponuje im klasztor. Są coraz słabsze i o wiele mniej zdecydowane — podkreśla s. Kulikowska. — Choć kandydatki są o wiele lepiej przygotowane intelektualnie, to jednak dużo gorzej prezentuje się ich dojrzałość emocjonalna.
Zjawiskiem, które zasługuje na szczególną uwagę w polskim życiu zakonnym, jest jego aktywizacja. W latach 90. zgromadzenia prowadziły około 1000 różnego rodzaju inicjatyw, a obecnie jest ich dwa razy więcej. Stało się to możliwe po zdjęciu ograniczeń ideologicznych, którym podlegały zakony przed 1989 r., gdy komuniści nie pozwalali osobom konsekrowanym na pełną aktywność w życiu społecznym. — W PRL wszystkie nasze charyzmaty zostały ograniczone do opieki nad niepełnosprawnymi i starszymi osobami. Dopiero obecnie zgromadzenia powracają do normalności, czyli wypełniania tego, do czego zostały powołane — uważa s. Siepak.
Wielką rolę w tym procesie odgrywają także zwrócone domy zakonne oraz inne własności, które w PRL-u zrabowali komuniści. To m.in. dzięki temu zakony mogą dziś prowadzić działalność wychowawczą, edukacyjną i opiekuńczą na tak wielką skalę. W sumie kierują ponad 800 placówkami wychowawczo-edukacyjnymi oraz 400 różnymi domami opieki dla osób starszych, niepełnosprawnych, szpitalami i przychodniami.
Spadek powołań do życia konsekrowanego ma wiele przyczyn. Obserwując jednak cały zakonny krajobraz Polski, nie można jednoznacznie przesądzać o kryzysie. Trzeba mówić o przemianach życia zakonnego, które jest i zawsze było rzeczywistością dynamiczną. — Dziś zakon i kapłaństwo nie jest jedyną formą realizowania pragnienia posługi w Kościele. Obecnie świeccy mogą wstępować również do ruchów, wspólnot, studiować teologię oraz odbywać formację według różnych duchowości. Kiedyś ta rzeczywistość była zarezerwowana niemal wyłącznie dla życia konsekrowanego — uważa s. Krupecka. — Każde powołanie to wielka tajemnica. Dlatego też życia konsekrowanego nie da się określić za pomocą liczb i tabelek. Trzeba modlić się i dziękować za te powołania, które mamy. Pan Jezus wie, co robi, i daje nam tyle, ile trzeba... choć po ludzku chciałoby się więcej — dodaje s. Siepak.
opr. mg/mg