Słowa są równie ważnym orężem w walce przeciw złu, jak siły zbrojne - dowodem tego jest myśl Dietricha von Hildebranda
Ethos 97 (skrót artykułu ze str. 303-307)
[...]
Dietrich Von Hildebrand [filozof i etyk, 1889-1977] twierdził, że ideologia nazistowska, ze swoim prymitywnym witalizmem i wynoszeniem brutalności, ze swoim zapiekłym materializmem (niem. Blutmaterialismus) i „buntem niewolnika przeciwko duchowi”, przedstawia sobą „straszliwe odstępstwo od kultury niemieckiej i od przeznaczenia Niemiec”. Dlatego też von Hildebrand mógł prowadzić swoją argumentację nie tylko od strony filozoficznej, w kategoriach osoby i ducha, ale również w aspekcie retorycznym, odwołując się do kategorii autentycznej kultury niemieckiej. Swoją opozycyjną wobec Hitlera postawę wyrażał, odwołując się nie tylko do natury ludzkiej i do prawa naturalnego, ale również do geniuszu Niemiec.
Trzeba pamiętać słowa i czyny tego odważnego człowieka, który w godzinie ciemności, pośród zgiełku i dezorientacji, potrafił odróżniać dobro od zła i z mocą proroka wypowiadać „tak”, które znaczyło „tak”, i „nie”, które znaczyło „nie”. |
Można by postawić von Hildebrandowi zarzut, że zaniedbuje pewną ciemną stronę niemieckiego ducha, a mianowicie element pruski z jego duchem militarystycznym, i że nie mógłby zaprzeczyć, iż pewne aspekty Niemiec hitlerowskich obecne były już w Bismarckowskich Prusach. Odpowiedziałby jednak, że element pruski trzeba postrzegać jako zepsucie tego, co autentycznie niemieckie, że jest to jakiś rodzaj „obcego ciała” w królestwie niemieckiej kultury. Dodałby również, że duch niemiecki, w postaci, w jakiej ujawnia się w wybitny sposób w Austrii, pozostał całkowicie wolny od owego pruskiego skrzywienia.
Jednocześnie von Hildebrand jest zdania, że potrafi wytłumaczyć, dlaczego nazizm ma w sobie coś specyficznie niemieckiego. „Jeśli Niemiec traci kontakt z autentycznymi wartościami, nie staje się po prostu zachowującym dystans sceptykiem albo nieszkodliwym egoistą, lecz zostaje fanatycznym wyznawcą jakiegoś idola. Jeśli traci wiarę w prawdziwego Boga, nie potrafi zatrzymać się w zwyczajnym, pozbawionym tajemnicy świecie; nie potrafi żyć spokojnie, racjonalnie i poszukiwać przyjemności, ale tworzy sobie bożki i służy im z fanatyczną żarliwością. Nigdy nie jest gotów obejść się bez jakiegoś kontaktu z elementem metafizycznym”. Płynie stąd wniosek, że nazistowski witalizm nie jest w żadnym razie po prostu subduchowy, ale zawiera również pewien wypaczony moment duchowy, który nadaje mu specyficznie niemieckie znamię. Von Hildebrand pragnie zatem utrzymać dwa z pozoru antytetyczne twierdzenia: chce ukazać, dlaczego nazizm jest aberracją specyficznie niemiecką, a zarazem, dlaczego stanowi on zdradę wszystkiego, co autentycznie niemieckie.
W tym miejscu należy też wspomnieć o pewnym ponadczasowym niebezpieczeństwie, od którego von Hildebrand w niezwykły sposób uwolnił się w swojej walce przeciwko nazizmowi. Silny impuls metafizyczny, któremu ulega Niemiec, przynosi bowiem wątpliwy owoc w Heglowskiej filozofii historii z jej ideą, iż boski „duch świata” budzi się w wielkich poruszeniach dziejów. Charakterystyczna dla Niemców tendencja — mówi von Hildebrand — każe im sądzić, że wszystko to, co wybucha w dziejach z dynamiczną siłą, stanowi część owego boskiego dramatu lub przynajmniej ma jakąś ostateczną doniosłość. Dlatego do każdego wydarzenia historycznego bądź ruchu myśli trzeba podchodzić z trwogą i powstrzymywać się od wszelkiej jego krytyki jako czegoś u podstaw błędnego czy nieuporządkowanego. Ponieważ narodowy socjalizm rozwijał się w Niemczech z ogromną, dynamiczną siłą, trudno było Niemcowi nie doszukiwać się w nim głębszej metafizycznej doniosłości, jakiejś fundamentalnej prawdy, której ruch ten był nosicielem, a zatem trudno mu było podjąć jakąkolwiek poważną jego krytykę. Za wielkie osobiste intelektualne osiągnięcie von Hildebranda uważam to, że dostrzegał on potworne zło nazizmu tak wyraźnie, iż silny historyczny dynamizm tego ruchu nie czynił na nim żadnego wrażenia, wręcz w ogóle się dla niego nie liczył. Filozof ten nie myślał w duchu heglowskim, że nazizm, chociaż pełen ekscesów, ma swoją własną prawdę, którą — jeśli nawet poddajemy go krytyce — musimy bez wątpienia zachować. Nie sądził, za Heglem, że dzieje pełne są Boga; w duchu chrześcijańskim myślał natomiast, że dzieje podlegają Bożemu osądowi. Był przekonany, że czasami, a na pewno w wypadku nazizmu, nie należy wypowiadać Heglowskiego „zarówno — jak i”, ale raczej chrześcijańskie „anathema sit”. Dlatego mógł mówić nie tylko jako niemiecki profesor, ale również jako wyznawca chrześcijaństwa.
Von Hildebrand z konieczności wiele myśli poświęcał temu, jaką postawę chrześcijanie powinni zajmować w kwestii swojej obecności w przestrzeni publicznej. Ten nurt jego refleksji, ujawniający się w pismach powstałych w Wiedniu, ma dla nas szczególne znaczenie.
Był on świadomy, że niektórzy chrześcijanie pozwalają, by życie polityczne absorbowało ich tak bardzo, że tracą coś ze swojej religijnej tożsamości. W artykule Quietistiche Gefahr [„Niebezpieczeństwo kwietyzmu”] napisał: „W epoce, kiedy zakładana była Partia Centrowa [niemiecka partia katolicka — J.C.], motywacje religijne miały wpływ na życie polityczne; z czasem jednak Partię Centrową zdominowała coraz silniejsza wewnętrzna logika polityki partyzanckiej. Łączyło się to z niebezpieczeństwem dla właściwego religijnego życia Kościoła. Zbyt duże znaczenie przywiązywano do rozważań taktycznych, nawet w dziedzinie czysto religijnej; wyolbrzymiano religijną doniosłość organizacji zewnętrznej, a kwestiom politycznym dawano pierwszeństwo przed pełnią Bożego życia, które udzielane jest wiernym na chrzcie świętym. Wielu katolików zaangażowało się w działalność na rzecz szkół wyznaniowych, w wywieranie nacisku na państwo, by płaciło pensje kapłanom, i w zabezpieczenie katolikom równego dostępu do stanowisk publicznych, a nawet w zapewnienie potęgi Partii Centrowej, nie zaś w ściśle religijną przemianę jednostki na podobieństwo Chrystusa czy w realizowany apostolat. Wielu postrzegało przynależność do katolickich zrzeszeń i partii jako realny znak pełnego zaangażowania katolika. Duch kompromisu, nieunikniony w życiu politycznym, wtargnął zbyt silnie w życie religijne wiernych. A zatem jeszcze przed powstaniem narodowego socjalizmu katolicy, którzy byli naprawdę świadomi swojej wiary, zaczęli wzywać do «depolitycyzacji» katolicyzmu”.
Von Hildebrand całkowicie podzielał to wezwanie, i to do tego stopnia, że mówił wprost o „bankructwie politycznego katolicyzmu w Niemczech”. Położył też zasługi dla odzyskania i pogłębienia życia religijnego katolików, pisząc prace takie, jak Liturgie und Persönlichkeit [„Liturgia i osobowość”], a przede wszystkim klasyczne studium Die Umgestaltung in Christus [„Przemienienie w Chrystusie”].
Von Hildebrand dostrzegał również tendencję do poddawania się innemu rodzajowi zaburzenia, a mianowicie do takiej obecności religii w życiu publicznym, która mimo iż nie sprawia, że religia ulega polityzacji, czyni życie polityczne przedmiotem sakralizacji; zaburzenie to nazywał on ziemskim mesjanizmem. Zauważał, że ze zjawiskiem tego rodzaju mamy do czynienia w narodowym socjalizmie i komunizmie, ale nie sądził, że tkwi w nim główna pokusa, na którą narażeni są poważni katolicy w Austrii w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Pokusa najbardziej dla nich zwodnicza leżała, zdaniem von Hildebranda, w niewłaściwej reakcji na nadmiernie upolityczniony katolicyzm, a mianowicie w reakcji polegającej na całkowitym wycofaniu się z zaangażowania w życie publiczne. W artykule Quietistiche Gefahr von Hildebrand pisze, że katolikom nie wolno w taki sposób reagować na polityczne ekscesy, że konsekwencją będzie to, iż po prostu wycofają się ze sfery publicznej i przestaną nieść świadectwo wobec totalitaryzmu promieniującemu z Berlina. To zaś byłoby — jak mówił — opuszczeniem flagi (niem. Fahnenflucht). „W czasach, gdy antychryst podnosi głowę w bolszewizmie i narodowym socjalizmie, gdy Chrystus prześladowany jest z większą nienawiścią niż kiedykolwiek wcześniej, gdy bunt nie dotyczy po prostu sfery nadprzyrodzonej, ale sfery ducha w ogóle, każdy katolik musi z pełnym zaangażowaniem walczyć o Chrystusa w sferze politycznej; musi zawsze podtrzymywać wymagania, które stawia królestwo Boże, co pociąga za sobą wymogi prawa naturalnego i moralności; i będzie czynić to o tyle, o ile będzie żyć Chrystusem i wszystko postrzegać w świetle tego, co nadprzyrodzone, o ile będzie zakorzeniony w wewnętrznej religijnej egzystencji i zda sobie sprawę z pierwszeństwa sfery religijnej jako «jedynej rzeczy koniecznej»”. Innymi słowy, odzyskanie prawdziwej egzystencji religijnej i pogłębianie jej nie powinno odsuwać wiernych od sfery publicznej, lecz odnawiać ich zobowiązanie do obecności w tej sferze.
Za niezwykle ważną rzecz von Hildebrand uważa to, że do obecności w przestrzeni publicznej nie motywuje chrześcijan po prostu konkretne zagrożenie dla Kościoła bądź dla nich samych; to nie kwestia samoobrony wymaga ich obecności w życiu publicznym. „W istocie, jeśli nawet Hitler miałby [...] zabronić wszelkich bezpośrednich ataków na Kościół, jeśli nie tylko podpisałby konkordaty, które nam sprzyjają, ale faktycznie w praktyce przestrzegał zawartych w nich postanowień, narodowy socjalizm nadal pozostawałby tym samym antychrystem, z którym musimy walczyć na śmierć i życie”. Von Hildebrand czasami wygłaszał tę tezę, mówiąc, że morderstwa popełniane na Żydach, a nawet na ateistach powinny burzyć sumienia katolików w nie mniejszym stopniu niż zabójstwo katolickiego biskupa; powinny one budzić taki sam publiczny protest, jaki wszczęlibyśmy, gdyby życia pozbawiono biskupa. Sądził, że katolicy często prezentują ducha egocentryzmu, rzucając się na pomoc Kościołowi, jego budynkom i szkołom, a następnie odwracają wzrok, gdy naruszane są prawa niekatolików.
***
Rozlegający się w Wiedniu głos von Hildebranda słyszano aż w Berlinie; docierał on nawet do samego Führera. 30 kwietnia 1937 roku niemiecki ambasador w Austrii, Franz van Papen, wysłał Hitlerowi pilny meldunek ze szczegółowym opisem działań tych sił antynazistowskich, które uznał za „najgorszych i najbardziej niebezpiecznych wrogów Trzeciej Rzeszy w Austrii”. Poinformował w nim Hitlera, że „spiritus movens tych knowań to znany emigrant, profesor Dietrich von Hildebrand”. Zaproponował Hitlerowi starannie zaplanowane uderzenie, zmierzające do tego, by zlikwidować wszystkich tych wrogów jednym ciosem.
Ważniejsze jednak niż to, co przekazano Hitlerowi, jest to, jaki przekaz odbieramy dzisiaj my, potomkowie świadków takich, jak von Hildebrand. Trzeba pamiętać słowa i czyny tego odważnego człowieka, który w godzinie ciemności, pośród zgiełku i dezorientacji, potrafił odróżniać dobro od zła i z mocą proroka wypowiadać „tak”, które znaczyło „tak”, i „nie”, które znaczyło „nie”.
Tłum. z języka angielskiego Dorota Chabrajska
opr. mg/mg