Gdyby nie KPO, biznes już by się zwrócił. Znachorzy traktowani lepiej niż rolnicy

Jacek Słoma chciał otworzyć własną tłocznię oleju. Prasa, którą wybrał okazała się zbyt wydajna, więc kazano mu kupić gorszą w tej samej cenie. Granty z puli dla artystów dostały za to projekty, które powinny się znaleźć między witaminą C lewoskrętną a negocjowaniem z nowotworem.

Historię Jacka Słomy z Podlasia opisuje portal farmer.pl. Jak wynika z relacji, rolnik chciał zbudować własną tłocznię oleju, ponieważ uprawia m.in. słoneczniki, rzepak i ostropest. Na początku 2024 r. zaczął starać się o dotację z Krajowego Planu Odbudowy. Zgodnie z rządowymi zapowiedziami, na małe przetwórstwo można było dostać do 500 tys. zł.

Zbyt wydajne

W połowie roku Słoma dostał pierwszą odpowiedź – kazano mu doprecyzować kilka szczegółów. Pod koniec roku przyszło kolejne pismo.

„Okazało się że prasa jest zbyt wydajna, poprawiłem na inną, czterokrotnie mniej wydajną, w tej samej cenie... – relacjonuje rolnik. – Zakwestionowano mi niektóre maszyny, trudno, będę musiał kupić bez dofinansowania. Wskazano, że niektóre maszyny można kupić taniej (ok, potaniały bo już jesteśmy po sezonie a jak się obsługuje wniosek blisko rok, to nic dziwnego że ceny się zmieniają), poprawiłem. Najmniejsza dostępna na rynku profesjonalna łuskarka też była zbyt wydajna, więc kupię bez dofinansowania”.

Po roku starań i czekania na decyzje rolnik zrezygnował z dalszej walki o dotację, bo zmiany, jakich zażądano sprawiały, że całe przedsięwzięcie stawało się nieopłacalne.

Na elektryka by dali

„To był pod tym względem zmarnowany rok. Gdybym zamiast pisać wniosek, biznesplan, rysować mapki z liniami technologicznymi i łaskawie czekać na rozstrzygnięcie – po prostu kupił całą technologię i zaczął tłoczyć olej, dziś już powinna zwrócić mi się ta dotacja” – konstatuje Jacek Słoma. Dodaje, że drobni przetwórcy zamiast starać się o pieniądze na maszyny do produkcji, powinni wnioskować o auto elektryczne do rozwożenia towaru.

„Wysoko punktowane, tylko jedna pozycja we wniosku i łatwiej uargumentować. Niestety tak jest skonstruowany regulamin z którego wprost to wynika” – pisze Słoma.

Taki tam drobiazg

Sprawa KPO nie cichnie. Rząd zapowiada kontrole, a jednocześnie bagatelizuje sprawę. Minister sprawiedliwości Waldemar Żurek stwierdził w telewizji Polsat News, że to „drobiazg i polityczne wykorzystywanie nieprawidłowości, które pewnie przy tak dużych projektach zawsze się zdarzają”.

Tymczasem w internecie pojawiła się lista grantów z KPO na działalność kulturalną. Tu limit dotacji wynosił 30 tys. zł.

Państwowe pieniądze skierowano m.in. na następujące przedsięwzięcia:

„Ekofeminizm w praktyce osób artystycznych z Ameryki Południowej” (25 tys zł.), „Rozpoczęcie szkolenia zawodowego w kierunku koordynacji, konsultacji i choreografii scen intymnych w teatrze i filmie, oraz dzielenie się nabytą specjalistyczną wiedzą z polskimi aktorami i twórcami” (30 tys. zł) czy „Udział w kursie «The Menstruality Leadership Programme»” (20 tys. zł).

Kultura czy sekta?

Kolejne 30 tys. zł wydano na projekt związany ze stosowaniem tzw. metody Feldenkraisa. To ćwiczenia połączone z autohipnozą mające być metodą psychoterapii.

Nigdy nie udowodniono ich skuteczności. Metoda jest krytykowana jako rodzaj znachorstwa.

Do podobnego nurtu należy tzw. taniec gaga, który także – według jego promotorów – ma poszerzać świadomość na temat własnego ciała. Projekt związany z popularyzacją gagi również sfinansowano najwyższą możliwą kwotą wynoszącą 30 tys. zł.

Źródła: x.com, farmer.pl, interia.pl

Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama