Tekst z roku 1940 na temat etycznego pojęcia obowiązku
Niniejszy artykuł ukazał się w wileńskiej "Gazecie Codziennej" 28 marca 1940 roku. Tezy w nim zawarte sprowokowały Henryka Elzenberga do polemiki. W bloku tekstów Nieznany spór pomieszczamy dwie, nie publikowane dotąd, wersje repliki Elzenberga (1), (2) oraz napisany po przeszło pięćdziesięciu latach komentarz do sporu Elzenberg - Miłosz pióra Bogusława Wolniewicza.
W Korsarzu Józefa Conrada stary marynarz Peyrol ginie, poświęcając się dla przegranej, beznadziejnej sprawy rojalistów. Sprawa ta jest mu w istocie obojętna. Żadna wiara w tak czy inaczej wyrozumowaną słuszność, celowość tej walki nie wspomaga go w chwili powzięcia decyzji. Jest to człowiek prosty i jak dla każdego człowieka prostego, znającego nicość szumnych słów i haseł istnieje dla niego jedynie piękno ziemi, nieba i morza, przywiązanie do życia, urok świata, oglądanego mądrym, doświadczonym spojrzeniem. Przygotowując się do wypełnienia czynu, idąc na pewną śmierć, nie zastanawia się, czy jego czyn będzie na tyle pożyteczny, aby zrównoważył ofiarę. Mało obchodzą go rojaliści i republikanie, Francja, ludzkość. Zamknięty, milczący, waży w sobie swój problem, który jest wyłącznie jego własnym, indywidualnym problemem. Na jedną szalę kładzie wszystkie swoje myśli, zamiary, piękno istnienia. Na drugą - wierność dla czegoś, co jest pozbawione logiki, niejasne, a przecież silne, wierność jakiemuś raz danemu, choć nie wymówionemu słowu. I ta druga szala przeważa. Tak więc ów ślepy nakaz obowiązku przestaje być jedną z tych abstrakcji, jakimi bywa działanie w imię dobra narodu, ludu, rewolucji czy w obronie króla. Staje się natomiast elementarnym, niemożliwym do zanalizowania pierwiastkiem ludzkiego życia, jak widok nieba i morza, Wiara i Miłość.
Straszliwym, katastrofalnym nabytkiem ostatnich czasów jest zracjonalizowanie zwyczajnej, niemal zwierzęcej, a przecie najwyżej unoszącej człowieka wierności. Zamiast niej niektóre filozoficzno-polityczne systemy wprowadziły pojęcie celów zbiorowych, dla osiągnięcia których jednostka powinna zdobywać się na najwyższe poświęcenia. Trudno, dzisiaj, na tym zakręcie dziejów, w tym okrutnym świetle, ukazującym nam wszystkie nasze błędy i winy, trzeba wyjść poza krąg grzecznych, niby to rozsądnych formułek. Dzisiaj, jak dla Mickiewicza, słowem diabelskim jest dla nas słówko "dlaczego?" Dlaczego wierzysz? Dlaczego kochasz? Dlaczego walczysz? Są na te pytania przygotowane odpowiedzi, ukazujące ukryty mechanizm i nie wyznane cele uczuć. Determinanty, przyczyny czy też rezultaty są ważne, resztę, tę iskrę nie wytłumaczoną, co zapala się i gaśnie, można zbyć lekceważącym milczeniem.
Jak i w innych dziedzinach pojęcie wierności i obowiązku zostało zastąpione pojęciem celu walki. Niełatwo jednak zaspokoić jednostkę, gdy raz postawiła ona sobie pytanie: po co? Po co ginę, czyż jest jakiś cel równie wielki, aby godzien był poświęcenia jedynego, nie powtarzającego się życia? By taki cel przed oczy postawić, poszczególne systemy licytują się w tworzeniu mitów, narkotyków, wprowadzają swoich żołnierzy w stan ciągłego, nazwijmy to tak, ideologicznego pijaństwa. Jest to jednak broń obosieczna. Dawki narkotyku trzeba ciągle wzmacniać. W dodatku całe ich działanie załamuje się pod wpływem klęski. Skoro cel określony i materialny odsuwa się o odległość niepowodzenia, rozsądek dyktuje jednostkom troskę o własną skórę. Islam łączył pojęcie wierności i obowiązku z nagrodą w raju. Chrześcijaństwo, zużywając pierwiastki rzymskie, wyrobiło pojęcie cnoty jako dobra równie rzeczywistego jak uroda czy siła fizyczna, tylko stojącego wyżej w hierarchii wartości. Znak równania stoi pomiędzy stanem cnoty i zbawieniem, nie pomiędzy zbawieniem i uczynkami, które są zewnętrznym produktem, związanym tak z cnotą jak światło dnia ze wschodem słońca.
Nowoczesne pogaństwo wypracowało obszerny aparat podniet do wierności i wypełniania obowiązku. Wizja szczęścia narodu czy ludzkości, krzyże, ordery, wdzięczna pamięć potomnych - są to środki do podźwignięcia przyrodzonej ludzkiej prywaty na wyżyny heroizmu. I nade wszystko wrzask, wrzask mielonych publicznie wielkich słów, owa mobilizacja opinii przez wywoływanie zbiorowego oburzenia lub zbiorowej pogardy. To uciekanie się do propagandy mającej wprowadzić tłum w pewien rodzaj hipnozy przez danie mu kilku (najczęściej żałosnych) sylogizmów, aby mógł je przeżuwać, to odwoływanie się do pseudomyślenia, a nie bezpośrednio do poczucia powinności - jest nieuniknionym skutkiem rozłożenia, rozbicia podstawowych składników ludzkiej natury - nad czym pracowała usilnie myśl ostatnich lat dwudziestu. Dziecko chciało zobaczyć, co jest w środku i zepsuło zabawkę. Aby ją puścić w ruch, trzeba pracowicie szukać nowych sposobów, włączyć elektryczny prąd - propagandę, mało jednak skutecznie, bo tylko dopóki przebiega prąd, zabawka się rusza.
Nie wiem, może się mylę, ale wydaje mi się, że wszystko, czym będzie przyszła Europa - jeżeli nie zmieni się w siedzibę barbarzyństwa - zostało w formie mniej lub więcej doskonałej przeczute i powiedziane w latach poprzedzających obecną wojnę. Tak też i zagadnienia etyczne. W filozofii, chorej na lęk przed złudzeniem, który przeżerał ją jak rak, broniącej się rękami i nogami przed uznaniem za wystarczające prostych danych doświadczenia, pojawił się prąd nowy, silny i odważny.
Nie zawahał się, zamiast rozpaczać nad mgłą bytu, zgodzić się na prostą prawdę: że drzewo - to drzewo, liść - to liść, wiara - to wiara, że nie przez poszukiwanie jakiegoś uniwersalnego klucza, otwierającego wszystkie tajniki materii, dochodzi się do poznania świata, ale wtedy, gdy się uzna świat w jego nieskończonej wielości, gdy się równą realność przypisze zjawiskom takim, jak honor, męstwo, wierność i takim, jak burza wiosenna, dzień, noc, śnieżna droga. Nie wiecznym kołem złudzeń jest istnienie, ale nieustającym dotykaniem konkretu, zarówno w jego materialnych, jak i duchowych formach. Od Maxa Schelera do katolickiego realizmu jest jeden krok - i oto, po wielu błądzeniach, stoimy u progu nowej hierarchii, której naczelną zasadą jest "miłość rzeczy istotnych".
Taką "rzeczą istotną" jest i ów głos, jaki w sobie słyszał marynarz Peyrol w obliczu decyzji. I jeżeli się dyskutuje teraz o zwycięstwie, obliczając szanse wojujących potęg - źle byłoby pomijać ten niepośledni atut w ręku wodzów: milczące, nie potrzebujące logicznych uzasadnień przywiązanie żołnierzy do obowiązku.
CZESŁAW MIŁOSZ, ur. 1911 poeta, eseista, tłumacz, historyk literatury. W 1980 roku otrzymał literacką Nagrodę Nobla. Ostatnio ukazały się: Jakiegoż to gościa mieliśmy. O Annie Świrszczyńskiej (1996), Legendy nowoczesności (1996), Życie na wyspach (1997), Abecadło Miłosza (1997) oraz Piesek przydrożny (1997).