O medycznych i biblijnych argumentach przeciw in vitro
Ks. Andrzej Muszala, dr hab. teologii, dyrektor Międzywy-działowego Instytutu Bioetyki Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Redaktor Encyklopedii bioetyki (2005). Autor zdjęcia: Henryk Przondziono
O medycznych i biblijnych argumentach przeciwko in vitro i potrzebie formowania sumień z bioetykiem ks. Andrzejem Muszalą rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz
Ks. Tomasz Jaklewicz: Postęp nauki spowodował pojawienie się wielu nowych pytań dotyczących etyki.
Ks. Andrzej Muszala: — Bioetyczne dylematy są tak stare jak sama medycyna, o czym świadczy na przykład przysięga Hipokratesa, ale rzeczywiście rozwój nauki powoduje lawinę nowych pytań. Refleksja bioetyczna stara się nadążać za nauką. W latach 60. pojawiła się diagnostyka prenatalna i przeszczepy narządów, lata 70. przyniosły metodę in vitro, później manipulacje genetyczne. Dwa miesiące temu pojawiła się wiadomość o zsyntetyzowaniu genotypu bakterii.
Media donosiły, że powstało pierwsze sztuczne życie.
To nie jest całkiem dokładne określenie. Wyciągnięto jądro komórkowe bakterii i w jego miejsce włożono inne jądro, które posiadało DNA stworzone sztucznie. Oznacza to, że potrafimy dziś tworzyć DNA w laboratorium .
Czy to znaczy, że wkrótce będą powstawały całkowicie nowe, wymyślone przez ludzi gatunki roślin czy zwierząt?
Tak, to może być następny krok. Na razie eksperyment dotyczył tylko bakterii.
Co na to bioetyka?
Zaczyna nam znikać pojęcie natury i gatunków. Pytamy, czy w ogóle jest coś takiego jak natura. Pojawia się też kwestia, czy tego typu eksperyment będzie możliwy w przypadku ludzkiej zygoty, czyli czy będzie można w laboratorium zaprogramować DNA człowieka. Klasyczna definicja mówiła, że „to, co narodziło się z człowieka, jest człowiekiem”. Ale może okazać się, że może powstać człowiek, który nie ma w ogóle naturalnych rodziców.
Naukowcy twierdzą, że ewentualne „sztuczne” gatunki mogą być pożyteczne np. dla produkcji leków.
Już teraz istnieją zmodyfikowane genetycznie rośliny i zwierzęta. Są hodowle roślin GMO. Ale trzeba pamiętać, że każde wypuszczenie do przyrody zmodyfikowanego gatunku pociąga za sobą cały łańcuch następstw. Nie potrafimy przewidzieć dalekosiężnych skutków wpuszczenia do przyrody zmodyfikowanych organizmów. To jest jakieś niebezpieczeństwo. Pod pewnymi warunkami można się zgodzić na modyfikacje genetyczne bakterii, roślin czy zwierząt. Ale jeśli dochodzimy do człowieka, to już tu jest wyraźna granica. Wiele konwencji międzynarodowych zabrania genetycznej modyfikacji człowieka.
Ale technicznie to jest możliwe?
Tak, to się zaczęło wraz z metodą in vitro. Wyciągnięcie zarodka z organizmu matki spowodowało, że nie jest on już chroniony w jej łonie. In vitro otworzyło drogę do wielu manipulacji na życiu ludzkim. Etyka katolicka zwraca uwagę, że czymś nagannym moralnie jest poczęcie życia poza aktem seksualnym, ale ten argument nie zawsze jest zrozumiały dla niekatolików. Dlatego akcentuję głównie to, że przy metodzie in vitro życie ludzkie przestało być pod ochroną swojego naturalnego ekosystemu. Jeżeli wyciągamy ludzki zarodek na szkło, wchodzimy na równię pochyłą. Zaczynamy decydować, które ludzkie życie jest warte życia, a które nie. Dochodzi do prenatalnej przemocy. Zarodek musi „udowodnić”, że jest warty zaimplantowania. Kolejnym etapem na tej równi pochyłej może być pragnienie genetycznej modyfikacji zarodka. Może chodzić nie tylko o zdrowie, ale na przykład o zaprogramowanie sportowca, który będzie wytrzymalszy, szybszy. Powstaje pytanie, czy to będzie jeszcze człowiek. Oczywiście powstają też pytania metafizyczne: o duszę takiej istoty, o miejsce Boga w procesie jej powstawania itd.
Jak wyznaczać granice naukowych eksperymentów?
Są różne bioetyki. Kościół stoi na gruncie bioetyki personalistycznej. Normą jest dobro osoby ludzkiej. Wychodzimy z definicji osoby ludzkiej i na tej podstawie szukamy norm postępowania. Ale dla bioetyków scjentystycznych naczelną normą jest dobro nauki. Wtedy nieraz dochodzimy do konfliktu.
W przypadku in vitro wielu powiada, że przecież chodzi o dobro, jakim jest przekazanie życia i posiadanie dziecka.
Tak, dlatego nie można stawiać na tej samej płaszczyźnie in vitro i aborcji.
Z niektórych wypowiedzi przedstawicieli Kościoła wynika, że in vitro jest prawie tym samym co aborcja.
Patrząc od strony intencji rodziców, trzeba to wyraźnie odróżnić. Intencją ludzi stosujących in vitro jest powołanie życia, a nie jego niszczenie. Natomiast wiadomo, że przy tej metodzie wiele embrionów ginie. Patrząc z perspektywy embrionu, jest jakaś analogia z aborcją w tym sensie, że zarodek ludzki zostaje uśmiercony. Ja nie potępiam nigdy ludzi dokonujących in vitro, bo oni mają godziwą intencję. Ale bioetyka ocenia całościowo tę metodę i przypomina, że sama intencja nie stanowi kryterium oceny moralnej. Powstanie życia ludzkiego nie jest tylko kwestią biologii. Żeby zrozumieć sprzeciw Kościoła wobec in vitro, trzeba wyjść od rozumienia osoby ludzkiej. Człowiek nie jest tylko bytem biologicznym, ale istotą duchowo-fizyczną. Powołanie człowieka do życia nie jest tylko konstruowaniem jego ciała. Bóg współdziała z rodzicami w powołaniu do istnienia całego człowieka. Bóg stwarza człowieka z miłości i rodzice współdziałają z Nim w akcie miłości. Zasady etyczne, które głosi Kościół, wynikają z całej tradycji chrześcijańskiej oraz z samej Biblii.
Biblia mówi o in vitro?
Nie wprost, oczywiście. Ale są teksty mówiące o powstawaniu człowieka, np. w Księdze Hioba 10,8-10 lub w Psalmie 139,13-16. W 2 Księdze Machabejskiej (7,22) matka mówi o swoich synach: „Nie wiem, w jaki sposób znaleźliście się w moim łonie, nie ja dałam wam tchnienie i życie, a członki każdego z was nie ja ułożyłam”. Te teksty mówią o tym, że życie powstaje w organizmie kobiety i że taki jest zamysł Boga.
No tak, ale argument religijny nie będzie uznany przez ludzi niewierzących.
Ludzie niewierzący też stawiają sobie pytania o etykę, odwołując się do racji rozumu. Kiedy powstało in vitro, wydawało się, że to tylko dobrodziejstwo. Rozwój tej metody ukazał całą złożoność problemu. Okazuje się, że pierwsze godziny istnienia ludzkiego organizmu mają wielkie znaczenie od strony psychologicznej. Embrion wchodzi w interakcje z organizmem kobiety, co szczegółowo opisuje w jednej ze swoich książek psycholog Benoit Bayle. Zarodek powstający w szkle tego nie doświadcza. Rozmawiałem kiedyś z Axelem Kahnem, znakomitym genetykiem francuskim, agnostykiem. Byłem zaskoczony jego stwierdzeniem, że jest on coraz bardziej przeciwny in vitro, widząc czysto medyczne negatywne konsekwencje. Inny przykład, w marcu tego roku odbywało się w Warszawie sympozjum lekarzy na temat in vitro, organizowane przez „Medycynę Praktyczną”, największe polskie wydawnictwo medyczne. Byłem zaszokowany, że większość lekarzy była przeciwko in vitro. Pokazywali wszystkie medyczne komplikacje. Lekarz amerykański Christopher Hook mówił, że po 30 latach widzimy wyraźnie, że to jest zły trop i opowiadał się za naprotechnologią. A więc sama medycyna potwierdza intuicję moralną. Kościół wysuwa argumenty moralne i teologiczne, a medycyna daje czysto empiryczne argumenty za tym, by człowiek powstał w organizmie kobiety. Mówimy tyle o ekologii, dlaczego nie odnosimy jej do samego człowieka?
Czy naprotechnologia nie jest też sztuczną ingerencją w organizm ludzki?
Naprotechnologia stara się precyzyjnie zdiagnozować przyczyny niepłodności i je usunąć. Jest więc prawdziwym leczeniem niepłodności. Na jednej z sesji naukowej w Collegium Medicum UJ wykazano, że statystycznie procent uzyskania ciąż jest o wiele większy w naprotechnologii niż w metodzie in vitro. Jest to metoda nowa, stosowana od 5 lat i przebija się z trudem do świadomości.
Skoro naprotechnologia jest skuteczniejsza niż in vitro, to dlaczego tak zaciekle broni się in vitro?
Gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Naprotechnologia jest konkurencją dla firm oferujących in vitro. Zabieg in vitro kosztuje od 30 do 40 tys. zł od jednego cyklu. Bez gwarancji, że to się powiedzie. Naprotechnologia jest o wiele tańsza i skuteczniejsza, ale przyczepia się do niej etykietkę metody kościółkowej, i to utrudnia jej siłę przebicia.
Kościołowi zarzuca się, że chce przez prawo państwowe narzucić wszystkim swoją moralność.
Jestem raczej sceptyczny co do kształtu prawa. Obawiam się, że świat generalnie idzie w stronę prawa dopuszczającego niemal wszystko. Wracamy do czasów starożytnych, kiedy na przykład prawo rzymskie zezwalało na aborcję i eutanazję. Ale chrześcijanie w tamtym systemie całkiem dobrze funkcjonowali. Uważam, że o wiele ważniejsze jest formowanie sumień, przekonywanie argumentami.
Medialny obraz katolickiej bioetyki jest taki, że Kościół na wszystko mówi „nie”.
To obraz fałszywy. Kościół popiera transplantologię czy diagnostykę prenatalną pod pewnymi warunkami. Ale zgadzam się, że za mało jest pracy u podstaw. Środowiska katolickie powinny się jednoczyć wokół różnych działań i robić swoje.
Temu celowi ma służyć kwartalnik „Życie i Płodność”
Tak, powstał on pod koniec 2007 roku z inicjatywy ginekologów katolickich oraz dzięki zaangażowaniu pana Mariana Szczepanowicza, który od 30 lat zajmuje się poradnictwem małżeńskim. Od kilku miesięcy kwartalnik podjął ścisłą współpracę z Instytutem Bioetyki Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Jest szansa na stworzenie solidnego naukowego pisma bioetycznego.
Kto jest adresatem tego pisma?
Chcemy pomagać lekarzom, duszpasterzom rodzin, teologom, studentom medycyny, katechetom. Wszyscy potrzebujemy rzetelnej wiedzy, której w wielu medialnych dyskusjach brakuje. Bardzo chciałbym zorganizować w przyszłym roku zjazd katolickich bioetyków. Jest nas w Polsce około setki. Marzy mi się, by takie spotkania organizować co roku. Chodzi o stworzenie naukowego bioetycznego środowiska, które będzie liczącym się głosem w środowisku nauki, medycyny i w przestrzeni publicznej.
opr. mg/mg