Jako chrześcijanie jesteśmy nierzadko wciągani w sytuacje, które wystawiają na próbę naszą moralną integralność. Jak się wtedy zachować? Słuchać sumienia czy podporządkować się „ogółowi”?
Mało kto z nas nie znalazł się kiedyś w moralnie kłopotliwej sytuacji, w której postawili nas krewni lub znajomi. Doskonale znali nasze zasady i naszą wiarę. A mimo to wystawili nas na próbę. Czasem mogło w tym nie być złych intencji. Zapraszając nas np. na niesakramentalny obrzęd zawarcia małżeństwa, ktoś nie chciał, żebyśmy czuli się pominięci. A sakramentalnego małżeństwa z jakichś powodów zawrzeć nie mógł. Jeśli chodzi o niesakramentalne małżeństwo niechrześcijan, zwykle nie mamy oporów przed wzięciem udziału w takich zaślubinach. Bez problemu uczestniczymy w zaślubinach ludzi niewierzących w urzędzie stanu cywilnego, Żydów w synagodze czy muzułmanów w meczecie. Ale co innego, kiedy mamy uczestniczyć w niesakramentalnych (ściślej: niekanonicznych) ślubach ludzi ochrzczonych, naginając do tego naszą wiarę i moralną wrażliwość.
Nierzadko się zdarza, że ludzie mający choćby szczątkowe wyrzuty sumienia z powodu kolidującego z wiarą postępowania tym bardziej poszukują akceptacji dla swoich poczynań ze strony ludzi, którzy są w ich życiu ważni. Mogą to być rodzice, rodzeństwo i przyjaciele, których nie chcą stracić. Ale bywa i tak, że szczególnie zabiegają oni o jakiekolwiek formy akceptacji dla swoich decyzji ze strony duchownych i osób znanych w środowisku ze swojej chrześcijańskiej postawy. Chcą, żeby chociaż akceptująca obecność ludzi cieszących się autorytetem w Kościele była jakimś usprawiedliwieniem dla ich niemoralnych postaw i uspokojeniem sumienia.
Zdarza się i tak, że wciąganie ludzi wierzących w niemoralne sytuacje jest celową prowokacją. Tak robią ci, którzy metodycznie zmierzają do dekonstrukcji chrześcijańskiego świata. Żądanie udziału w niechrześcijańskich i antychrześcijańskich praktykach łączą z emocjonalnym szantażem pod hasłem tolerancji i fałszywie rozumianej miłości bliźniego. Jak bowiem zauważa wybitna francuska filozof prof. Chantal Delsol, człowiek współczesny nie zadowala się już tolerancją dla swojej inności, ale chce, żeby prawo czyniło zasadą to, co było wyjątkiem – jakimś marginesem. Żąda praw, które oficjalnie pozwolą mu podejmować decyzje w oderwaniu od głosu sumienia i zwolnią go z jakichkolwiek skrupułów. Bo co może być złego w tym, na co prawo pozwala? Skądś to już znamy!
Współczesna rewolucja przez presję kulturową, środowiskową i prawną usiłuje nas zmusić do odwrócenia systemu wartości: uznania związku homoseksualnego za małżeństwo, kobiety za mężczyznę, a eutanazji za sposób… leczenia. W tej walce wszystkie chwyty i metody uznaje się za dozwolone. Szeroko stosowaną metodą jest wykorzystanie prawdziwych lub sfingowanych przypadków ludzkiego nieszczęścia, odwołanie się do uczuć, a nie do rozumu, i wzbudzenie w społeczeństwie takiego poczucia winy, aby w końcu zaaprobowało nienormatywne zachowania i postawy już nie jako coś dopuszczalnego, ale wręcz obowiązującego.
Jak ma się w tym wszystkim odnaleźć chrześcijanin? Nie chodzi tylko o zaproszenie na niesakramentalny ślub, ale także o sytuację, w której córka chce zamieszkać ze swoim „partnerem” (kiedyś był to konkubent) bez ślubu. Albo kiedy syn na rodzinne przyjęcie zaprasza swojego „partnera” (jakże pojemne to słowo). Wobec tych problemów ludzie coraz częściej oczekują jasnych rad od swoich duszpasterzy. W tym numerze Idziemy (8/2023) klarowne stanowisko w tych sprawach zajmuje znany duszpasterz rodzin o. Mirosław Pilśniak OP. Jego odpowiedzi mogą być bardzo pomocne.
Wracając zaś do owych „chwytów” – nie wiem, czy wszyscy nasi Czytelnicy zwrócili uwagę na ostatnie informacje w sprawie rzekomej czternastolatki, zgwałconej przez wujka, której kilka podlaskich szpitali miało odmówić aborcji. Sprawa była wykorzystywana przez środowiska proaborcyjne jako argument za zmianą obowiązującego w Polsce prawa. Nie pierwszy raz tak się dzieje. Przypomnę tylko sprawę wokół rzekomego gwałtu na Normie McCorvey, która stała się pretekstem do przełomowego rozstrzygnięcia w 1973 r. przed Sądem Najwyższym USA. Zalegalizowało ono aborcję w tym kraju i obowiązywało aż do czerwca 2022 r., mimo że McCorvey ujawniła prawdę i usiłowała wycofać oskarżenie.
Jak było ze wspomnianą „czternastolatką” o pewnym stopniu niepoczytalności i bezradności, zgwałconą przez wujka? Prokuratura niedługo to wyjaśni. Na razie się okazało, że nie miała ona lat 14, tylko 24! Dla rewolucji, która ma obrócić w perzynę nasz świat, to nieznaczący szczegół. Dla nas zaś przypomnienie, że nie tracąc wrażliwości serca, nie wolno rezygnować z trzeźwości rozumu.
Idziemy 8/2023